Informacje o tym, co pokazano na CES, zapewne część z Was śledziła na łamach PCLabu czy w relacji na żywo na Komputerswiat.pl. Ale chciałbym podsumować targi i wskazać te produkty, o których mówiło się najwięcej i które skradły najwięcej uwagi odwiedzających.
CES to od wielu lat miejsce premier najnowszych telewizorów, więc zwiedzanie targów rozpocząłem od stoisk najważniejszych producentów z tej kategorii - LG, Samsunga, Sony, Panasonic czy TCL. Ogólny trend widoczny u wszystkich - 8K. Telewizory potrafiące wyświetlać obraz w tej rozdzielczości zaprezentowali praktycznie wszyscy. Oczywiście jeszcze minie rok czy dwa, zanim 8K trafią do naszych domów (chociaż pierwsze modele kupić można już dziś!), ale widać, że jest to trend nieunikniony. Zresztą - w Polsce kupić już można pierwsze telewizory 8K, np. 65-calowego Samsunga QLED.
Ale jak tu się wyróżnić, jeśli każdy producent obiecuje wyśmienitej jakości obraz czy realistyczny, przestrzenny dźwięk? LG zdecydowanie udało się zaskoczyć wszystkich modelem LG Signature OLED TV R - telewizorem zwijanym.
Koreańczycy już od jakiegoś czasu odgrażali się, że wprowadzą do sprzedaży telewizory zwijane (ekran miał się zwijać podobnie jak np. rolka folii aluminiowej). Zginanie ekranu możliwe jest w przypadku wyświetlaczy OLED (LCD można wyginać w bardzo niewielkim zakresie), więc aż prosiło się o taką konstrukcję. Nikt jeszcze nie wiedział, jak finalnie wyglądać będą zwijane telewizory, które trafią do sprzedaży. Czy będą mocowane pod sufitem i będą się rozwijać jak ekran projektora, czy może będą rozwijały się w poziomie. Teraz już wiadomo, bo LG Signature OLED TV R to produkt finalny, chociaż do sprzedaży trafi nie wcześniej niż za pół roku.
Telewizor wysuwa się z niedużego pudełka, które stawiamy na podłodze. Gdy telewizor jest zwinięty, pudełko może pełnić rolę soundbara (głośnika). Po rozwinięciu naszym oczom ukazuje się ekran OLED o przekątnej 65 cali. Obraz jest idealnie płaski - nie widać żadnych skaz czy punktów zgięcia.
LG to na razie jedyny producent, który pokazał takie rozwiązanie. Na pytanie o cenę niestety nie otrzymałem odpowiedzi. LG może ustalić tę cenę na dowolnym poziomie, bo po prostu nie ma w tej chwili żadnej konkurencji. Strzelam, że rolowany telewizor kosztować będzie na początku w okolicach 30 tysięcy złotych. Za pół roku sprawdźcie moje przepowiednie ;).
LG także pokazał 88-calowy telewizor OLED 8K. Oferuje fenomenalną jakość obrazu, ale oczywiście na uwagę wszystkich skradł telewizor zwijany. W efekcie 88-calowy OLED nie wzbudził już tak dużego zainteresowania, gdyby nie miał tak mocnej konkurencji kilka metrów dalej na stoisku.
A co na to Samsung? Firma wciąż udoskonala swoje telewizory LCD, które nazywa dla niepoznaki QLED. Oczywiście na CES najnowszą propozycją był QLED 8K, ale o potężnych gabarytach - 98 cali! Cena? Skromne 200 tysięcy… euro!
Ale podobnie jak u LG, to nie ten telewizor zwracał uwagę uczestników targów. Jak magnes zwiedzających przyciągał do siebie… potężny ekran The Wall o przekątnej 219 cali.
The Wall jako taki nie jest już nowością. Ekran pod tą nazwą zadebiutował na CES rok temu. Wykonany w technologii Micro LED jest realną konkurencją (a raczej: następcą) dla OLED. Oferuje zalety OLED (np. idealną czerń, nieosiągalną dla LCD/QLED), a przy tym nie ma jego wad (nie wypala się). Dodatkowo ekrany Micro LED budowane są z niewielkich modułów, które ustawia się obok siebie i w ten sposób można uzyskać wyświetlacz o dowolnej przekątnej i dowolnym kształcie. Właśnie przykładem tej dowolności jest 219-calowy The Wall pokazany na stoisku CES. 219 cali to 5,5 metra - więc wyświetlacz ma już wielkość ekranu w niewielkim kinie.
Oczywiście powstaje pytanie, czy widoczne są łączenia między modułami (paski lub linie). Uspokajam - w ogóle ich nie widać. Obraz jest jednolity, jak w zwykłym telewizorze. A przy tym idealnie ostry, bardzo jasny (aż razi w oczy), kolory są niezwykle nasycone, a czarny… jest czarny. Zdaje się, że Micro LED to idealna technologia do produkcji telewizorów i wiadomo, że LG też nad nią pracuje (swój ekran Micro LED LG pokazywała na targach IFA we wrześniu).
Sęk w tym, że technologia jest jeszcze na wczesnym etapie rozwoju i na razie nie wiadomo jeszcze, kiedy pierwsze ekrany będzie można nabyć. Prawdopodobnie pierwsze konstrukcje trafią do zastosowań biznesowych (np. jako wyświetlacze w galeriach handlowych czy hotelach). Na telewizory w technologii Micro LED na pewno jeszcze poczekamy…
Podobny ekran znaleźliśmy także na stoisku Sony. Firma używa jednak innej nomenklatury i nazywa swoją technologię Crystal LED. Jednak konstrukcja Micro LED i Crystal LED jest bardzo podobna. Ekran Sony pokazany na CES był trochę mniejszy niż ten u Samsunga, chociaż też był imponujący - miał blisko 4,9 metra szerokości i ponad 2,7 metra wysokości. W dodatku tak naprawdę wcale nie był nowością, bo Sony Crystal LED mogliśmy po raz pierwszy zobaczyć na targach IFA w 2017 roku - a więc jeszcze zanim Samsung pokazał swojego The Wall.
A jak u pozostałych producentów telewizorów? Już zdecydowanie mniej spektakularnie. Wszyscy prezentowali swoje telewizory 8K - niektórzy w technologii OLED (prócz wspomnianego LG, Sony czy Panasonic), inni z kolei zwykły LCD lub QLED (TCL). Po tym, jak zobaczyliśmy 88-calowego OLED-a 8K u LG i 219-calowego Micro LED u Samsunga, propozycje innych firm nie robiły już takiego wrażenia…
Asystenci głosowi
Cyfrowi asystenci głosowi (to bezpośrednie tłumaczenie “digital voice assistant”), tacy jak Amazon Alexa, Google Assistant czy Samsung Bixby widoczni byli wszędzie (Apple Siri brak, bo Apple nie wystawia się na CES). Na niemal wszystkich potężnych, reklamowych wyświetlaczach w Las Vegas w kółko latały reklamy asystenta Google.
Rynek w zasadzie podzielił się na dwa potężne obozy - Amazon Alexa i Google Assistant. Microsoft chyba odpuścił już walkę ze swoją Cortaną, Apple Siri nie widać (patrz wyżej), a Samsung jako jedyny ciśnie na swoje rozwiązanie Bixby.
Wszelkiej maści urządzeń, którymi można sterować przez wydawanie im komend głosem, były na CES tysiące. Implementację Alexy czy asystenta Google znaleźć można w “inteligentnych” głośnikach, w słuchawkach, telewizorach, systemach domu inteligentnego czy samochodach. Nie mówiąc już o tak oczywistych, jak smartfony, laptopy czy wszelakiej maści roboty.
Widać, że systemy sterowania głosem to przyszłość i że wkrótce nie będziemy musieli już w ogóle wciskać żadnych przycisków czy dotykać ekranów dotykowych, a zamiast tego będziemy nasze sprzęty obsługiwać po prostu przez wydawanie im komend.
A jeśli nie macie cierpliwości, by dłużej czekać, polecam Wam kupno któregoś z niedrogich inteligentnych głośników, np. Amazon Echo Dot (ok. 200 zł) - sam mam taki głośnik od kilku miesięcy i regularnie z niego korzystam!
Roboty
Konstruktorzy prześcigają się w wymyślaniu zastosowań dla robotów o przeróżnych kształtach i funkcjach. Już rok temu stoiska targów CES obfitowały w roboty sprzątające, myjące okna, przewożące zakupy, pomagające zagubionym klientom galerii handlowych, wreszcie - edukacyjne.
Takich robotów na tegorocznej edycji targów było jeszcze więcej. Ale pojawiło się kilka pomysłów, których rok temu nie widziałem.
Moją szczególną uwagę w tym roku zwróciły roboty dla miłośników zwierząt. Na przykład samojezdne roboty, którymi możemy sterować zdalnie i które pozwolą nam (dzięki wbudowanej kamerze) podglądać zostawionego w domu, samotnego zwierzaka, podczas gdy sami siedzimy w pracy. Żeby pupilowi nie było smutno, robot może się z nim pobawić, a nawet… podrzucić mu kilka smakołyków do jedzenia. A gdy nasz psiak czy kot nadal będzie miał zły humor, możemy coś do niego powiedzieć (przez głośnik robota). Wreszcie - możemy mu zrobić zdjęcie i... pochwalić się nim na Facebooku.
Specjalnie dla miłośników (i miłośniczek) kotów zbudowano też małe roboty udające… myszy. Robociki są niezwykle zwinne i na pewno kociakom bardzo się spodobają. Mają wymienne ogony i ponoć są bardzo odporne.
Dużą popularnością cieszyły się z kolei automatyczne… toalety dla psów i kotów. Najczęściej wyposażone w specjalne podesty, do których zwierzak może się “załatwić”. Robotoaleta potrafi nawet nagrodzić smakołykiem zwierzaka, jeśli ten posłusznie się do niej wypróżni. To ułatwi nauczenie pupila, że warto korzystać z nowego, domowego gadżetu.
Furorę zrobił za to robot BigClapper, którego jedyną funkcją jest… rozbawianie. Już sam wygląd robota poprawia humor, ale jego wyjątkową umiejętnością jest klaskanie - stąd nazwa.
Obejrzyjcie film poniżej - koniecznie z dźwiękiem.
5G
Technologia 5G jest już rzeczywistością. Producenci mają już przygotowaną infrastrukturę (chociaż wybranym, jak chińskiej firmie Huawei, niektóre rządy zamierzają zabronić implementowania swoich urządzeń - tak się dzieje w USA, Australii i prawdopodobnie także Polsce). Anteny 5G powoli są już montowane, a działające rozwiązania uruchomiono już w niektórych krajach (także w Polsce - jeszcze w ubiegłym roku!). Operatorzy telekomunikacyjni będą teraz sukcesywnie wymieniać swoją infrastrukturę na taką, która będzie już działać w technologii 5G. Odbywać się to będzie przez najbliższych kilka lat, ale proces już się rozpoczął.
Na CES nie było chyba producenta smartfonów, który nie chwaliłby się już przygotowaniem na 5G. Pierwsze komercyjne smartfony działające w tej technologii mają się pojawić już w tym roku - mówi się, że na początek takie urządzenia pokażą najwięksi gracze, tacy jak Samsung czy Huawei (fanów Apple uspokajamy - firma na pewno “wynajdzie” technologię 5G gdzieś w okolicach 2021 roku!).
Wygląda więc na to, że wszystko idzie zgodnie z planem.
Autonomiczne samochody i busiki
Doczekaliśmy czasów, gdy samochody elektryczne mają już w swojej ofercie wszyscy liczący się producenci aut. Na stoiskach Mercedesa, Audi czy Nissana na CES mogliśmy zobaczyć ich najnowsze elektryki.
Ale oczywiście samochody elektryczne nie są już tak ekscytujące, jak pojazdy autonomiczne, a tych także można było zobaczyć mnóstwo na targach. Co więcej - sporo ich spotkać można było na ulicach Las Vegas, a rozpoznać po charakterystycznych, czerwonych tablicach rejestracyjnych (takie tablice otrzymują pojazdy autonomiczne w stanie Nevada).
Do samochodów autonomicznych na targach CES zdążyliśmy się już tak naprawdę przyzwyczaić. Pokazują je praktycznie wszyscy znaczący producenci samochodów. Wyglądają jak futurystyczne wersje zwykłych samochodów osobowych, a najczęściej są bardzo luksusowe, co pokazuje, że ich pierwszymi odbiorcami będą bogacze poruszający się dotąd Rolls-Royce’ami, Maybachami czy Bentley’ami. Najlepiej to było zresztą widać po prezentowanych już wcześniej modelach, takich jak Mercedes-Benz F 015, Byton Concept SUV czy Faraday Future FF 91.
Ale zwykli śmiertelnicy w przyszłości będą podróżować zgoła inaczej - autonomicznymi autobusami.
Jeden z pomysłów jest taki, że spod domu odbierać nas będzie mały, autonomiczny busik - specjalnie używamy takiego określenia, żeby nie mylić ich z autobusami dla kilkudziesięciu pasażerów. Taki busik zabierze na swój pokład od 6 do 10 osób. Po zebraniu pasażerów podwiezie nas najwyżej kilka kilometrów do miejsca, gdzie przesiądziemy się w pociąg (też autonomiczny!) czy duży autobus, przemieszczający się główną drogą na większe odległości.
W ten sposób, dzięki kilkuosobowym busom rozwiązać będzie można tzw. problem ostatniej mili, zwłaszcza dla osób mieszkających pod miastem.
Autonomiczne busiki mogliśmy zobaczyć na wielu stoiskach na CES 2019, ale największe wrażenie na mnie zrobił pojazd Mercedes Vision Urbanetic - pewnie ze względu na swój wygląd. Zobaczcie sami.
Ale inni producenci też prezentowali podobne, chociaż mniej spektakularne rozwiązania.
A podczas gdy coraz bardziej oswajamy się z samochodami autonomicznymi i myślą, że już bardzo niebawem zobaczymy je na drogach publicznych, pojawiają się koncepty transportu w powietrzu. Wszystkich zaszokowała kilka lat temu chińska firma EHang, która pokazała dwuosobowy “czterowirnikowiec” EHang 184, przypominający swoim wyglądem "przerośniętego" drona.
Na tegorocznych targach CES mogliśmy zobaczyć sześciowirnikowiec firmy Bell (to jeden z największych na świecie producentów śmigłowców). Ten futurystycznie wyglądający statek powietrzny może zabrać na swój pokład pięciu pasażerów - czyli tak, jak typowy samochód osobowy.
Sześć wirników napędzanych jest przez silniki elektryczne, ale prąd w Bell Nexus wytwarzany jest przez silnik turbinowy (taki jak stosowany w śmigłowcach). To sprawia, że wirnikowiec jest de facto pojazdem hybrydowym.
Nexus może się unosić w powietrzu przez godzinę, a w locie poziomym osiąga prędkość maksymalną 250 km/h (czyli jego zasięg to 250 km).
Bell Nexus, jeśli w ogóle wejdzie do masowej produkcji, będzie na pewno ciekawą alternatywą dla śmigłowców, ale widzę w nim coś więcej - zapowiedź pojazdów, które kiedyś, w przyszłości zastąpią samochody poruszające się po ulicach. Jeśli macie w tym momencie przed oczami wizje przedstawiane w filmach takich, jak "Piąty Element", "Raport mniejszości" czy "Jetsonowie", to dokładnie o tym myślę. Chociaż akurat Bell Nexus z wyglądu bardziej przypomina pojazd z "Avatara" :)
Przemieszczanie się pojazdami latającymi byłoby nieporównywalnie szybsze niż po lądzie. Mogą one osiągać prędkość kilkuset kilometrów na godzinę i będą ją utrzymywać przez cały odcinek pokonywanej trasy. Nie muszą przepuszczać pieszych, nie muszą się zatrzymywać na skrzyżowaniach, nigdy nie będą stać w korkach. Będą mogły dolecieć wszędzie, więc nawet jeśli przyjdzie nam do głowy wybudować dom na szczycie góry - żaden problem (może z wyjątkiem ośmiotysięczników ;) Tam powietrze jest za rzadkie!).
Ponieważ sterować będą nimi komputery (pojazdy takie będą autonomiczne), wyznaczać będą zawsze taką trajektorię lotu, która nie będzie się przecinała ze ścieżkami innych statków latających.
Jeśli ktoś mi zarzuci, że to wyłącznie wizja rodem z filmu science-fiction, to wydaje mi się, że nie ma racji - technologia potrzebna do produkcji takich pojazdów jest już obecnie dostępna. Pasażerskie statki powietrzne typu Bell Nexus czy EHang 184 to przecież "drony" w wersji XL - i to w pełnym tego słowa znaczeniu, bo teoretycznie mogą latać zupełnie samodzielnie (bez pasażerów na pokładzie). Wystarczy tylko odpowiednio skonfigurować w nich moduły łączności, tak by mogły się ze sobą komunikować. Pojazdy znajdujące się w niewielkiej odległości od siebie mogą wspólnie “skoordynować” trajektorie lotu w taki sposób, by te nigdy się ze sobą nie przecinały. A zatem popularyzacja latających osobowych “dronów” (nie jest to poprawne określenie, bo dron z założenia jest bezzałogowy - ale wiecie, o co chodzi) to tak naprawdę tylko kwestia odpowiednich przepisów prawnych (z tym nie będzie łatwo) oraz skali produkcji pozwalającej obniżyć cenę tych pojazdów - chociaż taki EHang 184 nie jest szczególnie drogi; kosztuje ok. 200 tysięcy dolarów, czyli tyle, co przeciętny samochód sportowy.
Zwijane smartfony
Przy okazji CES wszyscy czekaliśmy na prezentację zwijanych (lub zginanych) smartfonów. Okazało się, że tylko jedna firma oficjalnie pokazała takie urządzenie na swoim stoisku - Royole FlexPai. Podobno prototyp miał też ze sobą Samsung, ale na stoisku firmy nic takiego nie było prezentowane. W trakcie targów krążyły jednak plotki, jakoby Samsung miał pokazywać swojego zwijanego smartfona wybranym partnerom za zamkniętymi drzwiami. To całkiem prawdopodobny scenariusz, bo podobno oficjalna prezentacja tego urządzenia ma już nastąpić za miesiąc.
Co można zrobić ze zwijanym smartfonem? Przede wszystkim po rozłożeniu wygląda i działa jak zwykły tablet. Ma prawie 8-calowy ekran AMOLED. Za to po zgięciu w pół jego gabaryty zmniejszają się do porównywalnych ze smartfonami, ale ekran cały czas działa - a w zasadzie dzieli się wtedy na trzy części: przednią, tylną i grzbietową. Na przednim i tylnym ekranie możemy uruchomić dwie oddzielne aplikacje, za to grzbietową część ekranu możemy wykorzystać do powiadomień albo skrótów. Royole FlexPai na razie nie grzeszy urodą, a po złożeniu jest siermiężny i pękaty, ale pamiętajmy, że to dopiero pierwszy tego typu produkt na rynku. Kolejne na pewno będą bardziej smukłe. Bardzo jestem ciekaw, co pokaże Samsung (smartfon ma nosić oznaczenie Galaxy F - od "fold").
Rzeczywistość wirtualna i rozszerzona
Bardzo dużo działo się w temacie hełmów i różnych rozwiązań rzeczywistości wirtualnej i rozszerzonej. Przykładowo, HTC prezentował nową wersję okularów Vive Pro Eye, które wyposażone zostały w system śledzenia wzroku. Przykładowo, gdy wybieraliśmy jakąś opcję w menu, nie trzeba było obracać całą głową (ani wskazywać opcji manipulatorem) - wystarczyło na tę opcję spojrzeć! Sprawdziłem, to naprawdę działa!
Inni wystawcy prezentowali z kolei przeróżne akcesoria i dodatki do hełmów VR - na przykład platformę, w której zamieniamy się w ptaka i gdy latamy nad łąkami i polami, musimy autentycznie machać skrzydłami! ;)
W temacie VR/AR nie było jednak żadnej rewolucji na CES - hełmy wciąż są duże, rozdzielczość się nie zwiększyła (chociaż w okularach Pimax VR jest znacznie wyższa niż w Vive czy Oculusie). Wciąż czekamy na jakieś rozwiązanie, które całkowicie przedefiniuje tę kategorię produktów.
Inne ciekawostki
Prócz opisanych wyżej, na CES zobaczyć można było jeszcze mnóstwo innych produktów. Creative demonstrował bardzo ciekawy sprzęt, za który zresztą zgarnął wiele nagród "Best of CES" - wzmacniacz słuchawkowy Super X-Fi z wbudowanym, silnym procesorem DSP. Super X-Fi "uprzestrzennia" na żywo dźwięk w słuchawkach tak, że mamy wrażenie, jakbyśmy słuchali muzyki z głośników, a nie słuchawek. Na swoim stoisku firma przeprowadziła mi demo działania systemu. W niewielkim pomieszczeniu stylizowanym na kino domowe (duży ekran, kilka krzeseł, głośniki dookoła) założono obecnym na sali dziennikarzom słuchawki i przy pierwszej kalibracji kobiecy głos informował, że dźwięk dobiega do nas z przedniego lewego głośnika, przedniego prawego, bocznego lewego, bocznego prawego i tak dalej. Początkowo myślałem, że dźwięk autentycznie odtwarzany jest na głośnikach, które widziałem przed sobą, ale gdy zerwałem słuchawki z głowy, okazało się, że głos zamilkł. To bardzo niecodzienne wrażenie i trzeba ten system wypróbować samemu, żeby przekonać się, jak "dźwięk holograficzny" faktycznie działa. Zresztą - nie trzeba kupować wzmacniacza Super X-Fi, wystarczy zainstalować na smartfonie darmową aplikację SXFI App i z jej poziomu odtworzyć ulubiony utwór MP3. Funkcję Super X-Fi można włączyć i wyłączyć, by porównać różnicę. Aplikacja SXFI App działa wyłącznie z plikami MP3; jeśli chcecie uzyskać efekty dźwięku "holograficznego" np. podczas streamingu muzyki ze Spotify czy YouTube, musicie już niestety zakupić wzmacniacz Creative.
Nasze polskie Fibaro z kolei chwaliło się nową aplikacją Fibaro Home Center, a także pokazało linię "inteligentnych" gniazdek i klawiszy do włączania światła czy sterowania roletami - Walli (czyta się "łolaj", a nie "łoli").
W sekcji dla startupów (Eureka Park) pokazywano z kolei dwie ciekawe drukarki 3D. Jedna potrafiła drukować... czekoladki o dwóch smakach. Elementem głowicy drukującej były dwie strzykawki, które wypełniało się dwoma różnymi rodzajami czekolady w płynie.
Na innym stoisku można było z kolei zobaczyć drukarkę 3D drukującą... ceramikę. Po wypolerowaniu i pomalowaniu wyglądały, jak wyroby ceramiczne ze sklepu!
Bardzo efektownie w świat technologii wchodzą też firmy, które do tej pory się z tym rynkiem nie identyfikowały. Na CES swoje stoisko miała po raz pierwszy firma Lamborghini, ale nie pokazywała ona bynajmniej samochodu autonomicznego, a... kosmicznie wyglądający fotel masujący LBF-750, którego stylistyka nawiązuje do sportowego modelu Aventador.
Podobnych ciekawostek na CES było jeszcze mnóstwo, ale mógłbym je tak wymieniać w nieskończoność. Jeśli uważacie, że pominąłem w tej relacji jakieś istotne produkty pokazane na CES, podzielcie się swoimi uwagami w komentarzach pod artykułem!