Kiedy w 2013 roku firma Myszki Miki przejmowała prawa do uniwersum Gwiezdnych wojen, większość jego miłośników miała wiele wątpliwości co do kierunku, w którym podąży rozwój ich ukochanej marki. Koncern Walta Disneya co prawda zdążył już udowodnić na przykładzie Marvel Cinematic Universe, że jak mało kto umie przywracać blask dawnym bohaterom, ale decyzja o skasowaniu istniejącego kanonu Star Wars, znanego pod nazwą Expanded Universe, dla bardzo wielu okazała się niezwykle kontrowersyjna. Grubo ponad setka książek plus stosy komiksów – nagle to wszystko przestało mieć znaczenie i stało się Legendami. Decyzja najprawdopodobniej niemal tak samo mocno odbiła się na rynku gier, bo kilka interesująco zapowiadających się projektów, na przykład Star Wars 1313 czy Star Wars: First Assault, zwyczajnie trafiło do kosza. Albo być może pojawi się w przyszłości w zmienionej postaci, już zgodnej z nowym kanonem i tym, co niebawem zobaczymy na dużym ekranie w Przebudzeniu mocy. Tak czy inaczej, ingerencji zmiotki udało się uniknąć trzeciej części serii Star Wars: Battlefront.
Wrażenie filmowości
Niezależnie od tego, czy na początku zabawy będziecie przemykać piaszczystymi ścieżkami pustkowi Jundlandii na Tatooine, podziwiać lodowe jaskinie bazy Rebeliantów na Hoth, przejmować punkty kontrolne na Sullust czy szukać drogi do celu w majestatycznym lesie na księżycu Endor, będzie Wam towarzyszyć niezwykłe wrażenie filmowości. Nie licząc planety Sullust, która dotąd nie pojawiła się w żadnej części obu trylogii, miejsca dostępne w grze są jakby żywcem wzięte z planu filmowego. Wrażenie naprawdę jest niesamowite, kiedy człowiek, uruchomiwszy zupełnie nową grę, czuje się tak, jakby spotkał starego, doskonale znanego przyjaciela. Stojący w hangarze Sokół Millenium, wielki sandcrawler Jawów, maszyny AT-AT atakujące w zimowej scenerii generatory osłon czy bardziej zwinne AT-ST masakrujące oddziały Rebelii na Endorze – to wszystko tu jest! Chaos pola bitwy, znajome dźwięki karabinów i działek laserowych, komunikaty dowódców oraz muzyka Johna Williamsa... Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek wcześniej z ekranu atakował nas produkt tak oddający klimat Gwiezdnych wojen. Widziałem już gry lepsze i gorsze pod tym względem, ale to, co udało się ludziom z DICE, zwyczajnie urywa głowę.
Biegając po mapie...
Dopiero po ochłonięciu przychodzi refleksja, że tak naprawdę cztery planety i trzynaście dostępnych map to nie jest specjalnie duża liczba. Po kilkunastu godzinach wszystko to zdąży się opatrzyć. Ponaddziesięcioletni Star Wars: Battlefront II map miał przeszło dwadzieścia, i to w bardziej zróżnicowanych miejscach. Ważne, że ich liczba z pewnością znacząco się zwiększy. Już wkrótce ukaże się pierwszy, jeszcze darmowy, dodatek zatytułowany Bitwa o Jakku, a następnie cztery pakiety DLC składające się na przepustkę sezonową. Złą wiadomością może być jednak jej wysoka cena.
Na plus grze można z pewnością policzyć to, że sama konstrukcja map stwarza bardzo ciekawe sytuacje taktyczne. W zależności od wybranego trybu zabawy – a wśród dostępnych prym zdecydowanie wiodą Supremacja i Atak AT-AT, rozgrywane na tych największych mapach – walka będzie różnie wyglądać. Wielkie połacie terenu, po którym jednocześnie biega kilkadziesiąt postaci, zapewniają zupełnie inne wrażenia niż wąskie korytarze bunkrów na Endorze, czy nawet piętrowa budowa mapy w gęstym lesie Ewoków. W niektórych miejscach potrafią się tworzyć wąskie gardła, co sprawia, że dwie wrogie drużyny ostrzeliwują się z pewnej odległości przez dłuższy czas, zarazem próbując nie dać się oflankować przeciwnikowi. Czuć wtedy, że jest się tylko małym trybem wielkiej machiny wojennej. Nie brakuje także bardziej oklepanych trybów, takich jak drużynowy deathmatch, w których na mniejszych mapach trwa typowa bieganina, a każdy chce ugrać coś przede wszystkim dla siebie, bez konieczności jakiejkolwiek współpracy z drużyną. Ale nawet w takich przypadkach trzeba stosować zróżnicowaną taktykę – inną na pustyni Tatooine, gdzie jest znacznie większa widoczność, inną na zadrzewionym terenie.
Po mapach rozrzucone są także tokeny, dodające ekwipunek jednorazowego użytku w postaci miny zbliżeniowej czy wyrzutni rakiet, a także pozwalające w niektórych trybach zasiąść za sterami gwiezdnego myśliwca. Może akurat słowo gwiezdnego nie bardzo tu pasuje, ponieważ twórcy nie przygotowali ani jednego kosmicznego obszaru, w którym moglibyśmy posłać przeciwnikowi torpedę fotonową, za to możemy postrzelać sobie w atmosferze jednej z czterech wyżej wymienionych planet.
Nie liczcie jednak na jakąkolwiek dawkę symulacji za sterami TIE Interceptora czy X-Winga. Miałem poczucie, jakbym walczył w zręcznościowym trybie takiej gry jak War Thunder. Na dodatek myśliwce latają wyjątkowo wolno. Serio, momentami sprawia to wrażenie, jakby wydarzenia rozgrywały się w zwolnionym tempie. Nie mam natomiast większych zastrzeżeń co do samego sterowania: jest intuicyjne i bardzo wygodne (na padzie). Walki w tego typu pojazdach prowadzimy w widoku „zza pleców” oraz z kamery umieszczonej w kokpicie. Świat z wnętrza takiego myśliwca wygląda oszałamiająco i aż chciałoby się błagać „Elektroników” o to, by zechcieli przygotować w przyszłości prawdziwych następców wyśmienitego X-Winga i TIE Fightera, moim skromnym zdaniem do dzisiaj najlepszych gier rozgrywających się w tym uniwersum.
Tokeny sprawiają też, że na mapie mogą się pojawić znane z filmów postaci, o wyjątkowych mocach i znacznie trudniejsze do ubicia od zwykłych żołnierzy. Wśród nich są między innymi: Luke Sywalker, Vader, księżniczka Leia oraz imperator Palpatine. Trochę dziwnie mogą brzmieć komunikaty o tym, że właśnie udało się w jakiejś zatęchłej dziurze na Tatooine zabić imperatora, ale już samo wcielenie się choć na chwilę w taką postać jest ciekawym doświadczeniem.
W Battlefroncie można odblokować jedenaście broni. To niewiele, biorąc pod uwagę liczbę pukawek dostępnych w innych grach tego typu. Blastery często jednak działają w odmienny sposób i swoją przydatność ujawniają w zupełnie innych sytuacjach. Ich dobór zależy w głównej mierze od stylu gry. W czasie bardzo zręcznościowych starć okazuje się, że gra premiuje przede wszystkim spostrzegawczość, ale odpowiedni dobór broni do sytuacji może uratować życie. Trzeba bowiem sobie uświadomić, że Battlefront nie jest w żadnej mierze Battlefieldem. To pozycja kierowana do mas, i to właśnie owe masy, oczekujące widowiskowej rozgrywki, niekoniecznie pogłębionej, ma zadowolić.
To gra idealnie skrojona pod pada. Obrót postaci dla każdego pecetowego gracza trafiającego w ułamku sekundy w jednopikselową głowę przeciwnika będzie trwał całą wieczność. To zresztą jedna z przyczyn tego, że pojedynek wygrywa zazwyczaj ten, kto pierwszy dostrzeże przeciwnika. Eksperci zapewne będą też kręcić nosem na niemal zerowy odrzut broni. Z drugiej strony przecież nikt nie wie, jak naprawdę działałby taki karabin laserowy, więc DICE mogło w tym przypadku nieco uprościć sprawę.
Oprócz broni podstawowych pojawia się trochę innych gadżetów, od detonatorów termicznych i generatorów pola siłowego poprzez odrzutowe plecaki, stacjonarne działka i detektory ruchu po osobiste proboty bojowe, które pamiętamy z początkowych sekwencji imperium kontratakuje. Przedmioty te są dostępne pod postacią kart, które sukcesywnie odblokowujemy za zdobywaną w grze gotówkę. DICE zrezygnowało bowiem z jakichkolwiek predefiniowanych klas żołnierzy; w zamian oferuje graczom możliwość stworzenia postaci, która będzie mogła w pełni odzwierciedlić preferowany styl rozgrywki.
W grze zabrakło kampanii dla pojedynczego gracza, choć dla tych, którzy chcieliby samotnie stawić czoła wyzwaniom, przygotowano kilka misji polegających na odpieraniu kolejnych fal przeciwników. Można także zagrać na kilku mapach w trybie kooperacji, a także – co w dzisiejszych czasach niekoniecznie jest standardem – na podzielonym ekranie.
Summa technologiae
Star Wars: Battlefront to gra piękna, a przy tym bardzo płynnie działa na konsoli Xbox One. Grafika i wrażenie filmowości robią niesamowite wrażenie, choć należy pamiętać, że DICE, by osiągnąć płynną animację w 60 klatkach na sekundę, musiało pójść na pewne ustępstwa. Niestety, konsole obecnej generacji nie są demonami mocy, dlatego nowa gra jest wyświetlana w rozdzielczości zaledwie 720p, co było standardem w poprzedniej generacji! Co prawda jest to zrobione na tyle umiejętnie, że nie rażą wyłażące na wierzch piksele, ale miejscami brak lepszego efektu wygładzania krawędzi nieprzyjemnie wpływa na odbiór tego, co dzieje się na ekranie. Gwoli ścisłości muszę dodać, że w przypadku wersji dla PlayStation 4 grafika jest generowana w nieco wyższej rozdzielczości, bo 900p, niemniej to wciąż za mało. Co ciekawe, podczas gry na podzielonym ekranie rozdzielczość wynosi 1080p, jednak kosztem płynności animacji, która spada do 30 klatek na sekundę.
Na szczęście dźwięki towarzyszące wystrzałom z blasterów i muzyka Johna Williamsa fundują niezapomniane doznania i w pewien sposób rekompensują powyższe niedociągnięcia.
Podsumowanie
Przy tym całym gwiezdnowojennym przepychu gra ma jedną bardzo poważną wadę. Otóż po kilkunastu godzinach zaczyna nużyć. Nawet nie z powodu niewielkiej liczby map, ale przede wszystkim dlatego, że po tym czasie przestaje się rozwijać. Widziałem i odblokowałem już wszystko, a dosyć uproszczona i bardzo zręcznościowa mechanika starć straciła na atrakcyjności. DICE zafundowało nam grę o niesamowitym wręcz wrażeniu filmowości, w której jednak rozgrywka jest dosyć płytka i na dłuższą metę średnio satysfakcjonująca. To prawdziwa gratka dla miłośników Gwiezdnych wojen, ale już niekoniecznie dla miłośników wieloosobowych strzelanin. Chyba że potraktują oni Battlefronta jako miły i niezobowiązujący przerywnik. Niemniej wydaje mi się, że nawet dla tych kilkunastu godzin warto się grą zainteresować i posmakować choćby tych starć na większą skalę, w których siedząc za sterami snowspeedera, oplatamy linką nogi majestatycznego AT-AT. Inna kwestia, że nowych gier rozgrywających się w uniwersum Star Wars poza The Old Republic na razie ze świecą szukać i zapewne dopiero w przyszłym roku z koszyka zaczną wypadać zapowiedzi następnych pozycji.
Do testów dostarczył: Microsoft
Cena w dniu publikacji 230 zł