Wojna nigdy się nie zmienia

To zdanie już zawsze będzie się kojarzyło graczom z serią Fallout. Jest uderzająco oczywiste, ale jednocześnie mądre i dosadne, a także nieco złowrogie. Wojna to nie spacerek po parku, ale temat ciężki, ponury. Ma dawać do myślenia, chociażby podświadomie. I właśnie wojna, w wyjątkowo pesymistycznym wydaniu, stanowi tło wszystkich tytułów należących do rodziny Fallout. Sama idea konfliktu, którego konsekwencją jest zagłada praktycznie całej populacji, buduje odpowiedni nastrój. Przeżycie w postnuklearnym świecie to nie jest zadanie łatwe ani przyjemne, ale praktyka już kilka razy pokazała, że te realia, jeśli obserwuje się je na ekranie komputera, mogą zapewnić dziesiątki godzin zabawy. Seria Bethesdy, wraz z jej najnowszą częścią, Fallout 4, to najlepszy dowód.

Wielu z Was z pewnością dobrze pamięta pierwszą i drugą część Fallouta. To są bezsprzecznie fantastyczne gry, produkty kompletne, dopracowane, które dają dziesiątki godzin frajdy. Dwójkę ukończyłem kilkanaście razy i za każdym bawiłem się wybornie. Jest grywalna do głębi: ma niesamowity nastrój, ciekawą mechanikę, świetnie przedstawione realia i znakomitą warstwę fabularną, w tym linie dialogowe. Wisienką na torcie jest element cRPG. Trzeci Fallout przyniósł bardzo duże zmiany, bo wprowadził pierwszoosobową perspektywę oraz pełen trójwymiar. Choć to dobra gra, wielu miłośników serii i tak Dwójkę uznaje za tę najlepszą. W części trzeciej interfejs znacznie uproszczono, świat gry zubożał, postawiono głównie na walkę, jednakże pomimo tych zabiegów dało się odczuć, że to Fallout.