Czas rewolucji
Jednego Ubisoftowi odmówić nie można: pomysłowości w kreowaniu miejsc, w których dzieje się akcja kolejnych części serii Assassin's Creed. Mogłoby się wydawać, że idealnym placem boju dla zakonu templariuszy oraz bractwa asasynów są czasy nowożytne, ale nic takiego się nie dzieje. Zamiast tego jesteśmy regularnie zaskakiwani. Można powiedzieć, że to wizytówka tej dość kontrowersyjnej serii. Tak było chociażby w przypadku Altaira – Jerozolima w okresie trzeciej wyprawy krzyżowej to nie jest miejsce często wykorzystywane przez twórców gier komputerowych. Szesnastowieczna Florencja wydawała się bardziej trafna i gdy już sądziliśmy, że Ubisoft obrał właściwy i pasujący do konwencji trop, gracze zostali po raz kolejny mocno zaskoczeni. Amerykę Północną w czasach silnej kolonizacji przez Brytyjczyków oraz półkrwi Indianina o imieniu Connor uważano na początku za dwa gwoździe do trumny serii. Rezultat jednak okazał się nadspodziewanie dobry – trzecia część Assassin's Creed zdołała się obronić. Dalsze kontrowersje przyniósł następca. Pirat w roli asasyna oraz karaibskie klimaty po raz kolejny wywołały niemało krytyki, ale i tym razem wyszło to serii na dobre. Najnowsza jej część, o podtytule Unity, zdaje się zatem podążać bezpieczną drogą.
Poznajcie Arna Victora Doriana, paryskiego młodzieńca mającego to „szczęście”, że jest synem asasyna. W okolicznościach, których nie chcę tutaj zdradzać, już za młodu zostaje oddzielony od ojca i wychowany przez kogoś zupełnie innego. Rodzinne widmo za nim podąża, dookoła umierają bliscy. Chcąc odkupić swoje winy, przyłącza się do paryskiego bractwa asasynów. Okazuje się, że nowi zleceniodawcy mają dla niego masę roboty, Francja stoi na skraju wyjątkowo krwawej rewolucji. Graczowi przyjdzie zatem nieco namieszać w kartach historii, choć sednem jest to, co zawsze: walka z zakonem templariuszy.
Arno
Assassin's Creed: Unity to gra akcji ukazująca postać głównego bohatera z perspektywy „trzecioosobowej”. Nie jest to żadna nowość w serii, i dobrze. Po co gruntownie przerabiać coś, co działa jak należy? Zabawa nie zmieniła się znacząco w porównaniu z poprzednimi częściami. Graczowi po raz kolejny przyjdzie skradać się, skakać po dachach budynków, po cichu likwidować cele, a czasem na otwartym polu zmagać się nawet z kilkunastoma przeciwnikami naraz. A zatem Assassin's Creed: Unity należy postrzegać w kontekście mechaniki jako lekką modyfikację poprzednich części, ale nic więcej. Miłośnicy serii powinni być zadowoleni, bo dostaną kolejną porcję tego, na co czekają. Natomiast ci, którzy szukają w niej czegoś zupełnie nowego, raczej się zawiodą. Nie mam nic przeciwko wykorzystywaniu tych samych rozwiązań co wcześniej, jeżeli są należycie przygotowane. Biorąc pod uwagę to, jak cała seria jest prowadzona, drastyczne zmiany w mechanice raczej nie wchodzą w grę.
Arno nie jest aż tak wyrazisty jak Edward czy Connor. Grając pierwszym, czułem się jak prawdziwy pirat, a drugim – jak półkrwi Indianin. Coś w nich było. Wcieliwszy się w paryskiego młokosa, czułem się jak zwykły, odrobinę targany problemami z przeszłości szarak. Co więcej, bohater Assassin's Creed: Unity jest jednowymiarowy, przewidywalny. Da się lubić, jego kwestie dialogowe nie budzą większych zastrzeżeń, a przerywniki filmowe częściej się ogląda niż przeskakuje, ale czegoś tam zabrakło, pierwiastka unikatowości.
Arno zna kilka nowych sztuczek. Po raz pierwszy w serii jej twórcy postanowili rozdzielić sposoby pokonywania przeszkód na dwie kategorie. Do pierwszej zaliczają się wszelkiego rodzaju karkołomne skoki na wysokości, wspinaczka i tym podobne, a druga to nowość, tak zwany parkour. Wprowadzono go po to, aby gracz lepiej sobie radził z przeszkodami na płaskiej powierzchni. Obejmuje on ślizgi pod wozami, przeskakiwanie nad żywopłotami, przez okna i inne tego typu rzeczy. To samo można robić za pomocą metod znanych z poprzednich części Assassin's Creed, tyle że wolniej, nie tak płynnie. To względnie mała zmiana, lecz z gatunku tych ułatwiających życie. Choć nie zawsze wszystko działa, jak powinno, bo się zdarza, że gracz, zamiast przeskoczyć przez okno, po prostu wskakuje na jego dolną krawędź i tam stoi, przyjąwszy charakterystyczną asasyńską pozę. Arno umie przyklejać się do ścian, ale nie opanował sztuki płynnego przechodzenia od jednej do drugiej, gdy pomiędzy nimi jest niewielka przerwa. Gra aż się o to prosi. Głównemu bohaterowi bardzo by się też przydała umiejętność gwizdania, po to by zwabić ofiarę za winkiel. Choć trzeba przyznać, że Paryżanin to zdecydowanie najlżej poruszający się asasyn z całej serii.
Jedną z bardziej kontrowersyjnych zmian jest całkowite przebudowanie systemu walki. W poprzednich częściach gracz mógł się rozprawić w widowiskowym stylu z niezliczoną liczbą wrogów, o ile tylko umiał odpowiednio szybko kontrować. Silnik gry samoistnie dopasowywał animację postaci do przeciwnika, którego atak bohater zablokował. To nieco ułatwiało robotę, bo działo się niejako automatycznie i wyglądało elegancko, często jak jeden morderczy piruet z efektownymi zwolnieniami co ciekawszych zgonów. System był łatwy do nauczenia, choć gracz, by osiągnąć perfekcję, musiał długo się wprawiać. Nowa mechanika walki stanowi dużo większe wyzwanie. Gracz musi idealnie wyczuć moment na kontrę, to się nie zmieniło, ale silnik już nie ustawia przeciwników w kolejce tak, że można było odpierać ich ataki w nieskończoność. Arno nie jest w stanie wykonać dwóch kontr w tym samym czasie, przez co jest zmuszony stosować więcej uników. Walka stała się przez to nieco spokojniejsza, ale też sporo trudniejsza, mniej dokładna i nie tak widowiskowa.
Wrogowie nie są szczególnie zróżnicowani, nie grzeszą też inteligencją. Są przewidywalni i praktycznie każdą misję można wykonać, pozostawszy niewykrytym, często też zachowują się co najmniej dziwnie. Po cichym zlikwidowaniu jednego osobnika jego kolega nie wzniesie alarmu nawet wtedy, gdy dosłownie potknie się o ciało. I takich wpadek jest więcej.
Gracz za wykonywanie misji otrzymuje punkty rozwoju postaci. Może wykupić w dowolnym momencie mistrzostwo w posługiwaniu się określonym rodzajem broni, zwiększyć liczbę punktów zdrowia, zaopatrzyć się w gazowe bomby lub uzyskać dostęp do zdolności wtapiania się w tłum, a to nie koniec listy. Wiele skrzyń w grze jest pozamykanych i dopiero trzeba się nauczyć, jak sobie z nimi radzić.
Dostępny arsenał jest imponujący. Dominuje broń biała. Jest kilkanaście rodzajów jednoręcznych mieczy, rapierów, szabli i tym podobnych. Podobna różnorodność dotyczy broni drzewcowej, ciężkiej, muszkietów oraz pistoletów. Równie duży wybór jest w dziedzinie pancerza. Można przebierać wśród kapturów, kurtek, pasów, spodni czy karwaszy. Każdy element ma nieco inne statystyki: jedne ułatwiają znikanie z pola widzenia, a inne dodają punkty życia.
Typowo asasyński arsenał nie zmienił się za bardzo. Wysuwane ostrze to wizytówka każdego zabójcy na usługach bractwa. W późniejszym etapie gry może też wystrzeliwać dwa rodzaje bełtów: podstawowe oraz sprawiające, że przeciwnik wpadnie w szał. Te drugie są bardzo przydatne – nie ma milszego widoku niż bratobójcza walka dwóch wrogów. Oprócz tego są granaty dymne, ogłuszające i gazowe oraz fajerwerki i medykamenty.
Skoki po paryskich dachach
Paryż jest ogromny. Nie wiem, czy obszar przygotowany przez twórców gry jest największy w serii, ale nawet jeżeli tak nie jest, to mieści się pod tym względem w ścisłej czołówce. Niemal natychmiast uderza rozmiar niektórych budowli – są po prostu olbrzymie. Przez pierwsze minuty trochę to przytłacza. Gracz stoi na wprost katedry Notre Dame i kombinuje, jak tu się dostać na jej szczyt, przekonany, że to grubsza sprawa. Inna kwestia, że dosłownie półtorej minuty później podziwia świat z jej wierzchołka. Jeszcze inna, że ten czas to całkiem sporo wspinaczki. Katedra jest gigantyczna, a to zaledwie jedno z kilkunastu naprawdę spektakularnych miejsc w grze. Każde z nich jest świetnie i realistycznie wykonane i ci, którzy co nieco wiedzą o Paryżu, nie będą mieli najmniejszych trudności z ich rozpoznaniem.
Paryż za czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej nie tylko monumentalnymi budowlami stoi. Każdy kawałek terenu wykonano z dbałością o detale. Szczegółowość tego sandboksowego miasta momentami wprawia w osłupienie. Nie ma znaczenia, czy jest się na straganie, w porcie, Bastylii, dzielnicy żebraków czy bogaczy... rezultat zawsze jest imponujący. To, że udało się należycie oddać charakter poszczególnych miejsc, to także zasługa mieszkańców. Sporo gier ma z tym problem, natomiast Assassin's Creed Unity jest przykładem, jak się to powinno robić. W trakcie przemierzania ulic czuć rewolucyjny klimat. Ludzie skandują, protestują, narzekają, chodzą z flagami i tak dalej, jest nawet palenie kukieł. To wszystko sprawia, że Paryż to bardzo autentyczne miasto i nie sposób nie poczuć się w nim jak rewolucjonista. Gratulacje dla Ubisoftu za niepowtarzalny klimat. Miłym dodatkiem jest to, że na swojej drodze napotykamy kilka historycznych postaci dużego formatu, takich jak Napoleon Bonaparte, Donatien de Sade i Maximilien de Robespierre.
Nowością w serii jest mocne rozbudowanie wielu budynków od środka. Każdy większy obiekt w Assassin's Creed: Unity może być eksplorowany od wewnątrz, ale jest też całkiem sporo zwykłych domostw, które również są przygotowane na przyjęcie gościa. Co więcej, bardzo dużo misji polega na zakradnięciu się do budowli i odszukaniu konkretnej osoby w labiryncie korytarzy. Taka infiltracja doskonale oddaje urok asasyńskiej profesji.
Główny wątek składa się z cyklu zadań, które najczęściej sprowadzają się do odszukania konkretnego człowieka i zlikwidowania go. Cel zazwyczaj jest bardzo dobrze chroniony. Główny bohater dostaje informację o tym, gdzie ta osoba przebywa, a dalej może samodzielnie kombinować. Gra podrzuca sporo ułatwień. Można na przykład kogoś przekupić, aby otworzył okno do pokoju, w którym znajduje się ofiara. Można też uwolnić więźniów, którzy staną do walki ze strażami. Zamiast włamywać się do budowli, w której znajduje się cel, można ukraść klucz. Przykłady można by długo mnożyć. Sednem jest to, że gracz ma niemałą swobodę, choć misje z wątku głównego zawsze sprowadzają się do zabójstwa kogoś wysoko postawionego, co przybliża Arna do poznania prawdy.
Jak na sandboksowy świat przystało, oprócz wątku głównego jest cała masa innych rzeczy do zrobienia. W pewnym momencie gracz staje się posiadaczem rezydencji teatralnej, która jest też jego bazą wypadową. Może ją ulepszać za pieniądze. W grze jest też kilka barów, które można odrestaurować. Początkowe inwestycje z czasem zaczynają się zwracać, bo z tych wszystkich miejsc co jakiś czas przychodzi utarg. Osoby lubujące się w różnorakich „znajdźkach” też będą zadowolone, bo pootwieranie wszystkich skrzyń, odszukanie każdego artefaktu i każdej kokardy to zadanie na wiele godzin. Najprawdopodobniej najlepsze wdzianko w grze wymaga rozszyfrowania kilkunastu zagadek i tylko nad tym można przesiedzieć godziny. Jest jeszcze wątek detektywistyczny, który sprowadza się do szukania poszlak na danym obszarze i rozmowach z ludźmi, a następnie oskarżeniu winnego i odebraniu nagrody. Jest ponadto cała masa misji pobocznych, które sprowadzają się do zlikwidowania kogoś, dokonania kradzieży lub ochrony osoby w drodze do celu.
To wszystko sprawia, że w Assassin's Creed Unity nie sposób się nudzić. Ale jest jedna rzecz, która nie została dopracowana jak należy. Otóż są tylko dwa zdarzenia losowe. Można natrafić na ekstremistów rabujących obywatela lub złodziejaszka zwiewającego z czyjąś torebką... i tyle. To stanowczo za mało, jak na tak duży i żyjący świat. W pewnym momencie już się nawet ludziom nie pomaga, no bo ile razy można w kółko robić to samo?
W Assassin's Creed: Unity bezpośrednio do rozgrywki solo wszczepiono tryb gry wieloosobowej. Na mapie Paryża są misje, które można wykonać wspólnie z kompanem. On jest wówczas widziany jako osobny asasyn i ma ten sam cel. Razem się zabija, skrada oraz skacze po dachach.
Platforma testowa
Oto podzespoły komputera, który posłużył mi do przetestowania gry Assassin's Creed Unity:
Model | Dostarczył | |
---|---|---|
Procesor | Intel Core i5-2500K | www.intel.pl |
Płyta główna | Asus Maximus IV Gene-Z | pl.asus.com |
Pamięć | 2 × 8 GB Corsair Vengeance Pro Series 240 MHz C10 | www.corsair.com |
Karta graficzna | Asus GeForce GTX 780 DirectCU II OC | pl.asus.com |
Zasilacz | Enermax Revolution 1250 W | www.enermax.com |
Schładzacz procesora | Prolimatech Armageddon | www.prolimatech.com |
Wentylatory | 2 × Noctua NF-P14 FLX | www.noctua.at |
Karta dźwiękowa | Asus Xonar Xense | pl.asus.com |
Nośnik systemowy | Corsair Neutron GTX 240 GB | www.corsair.com |
Nośnik na gry | Samsung HD503HI 500 GB | www.samsung.com |
Monitor | NEC PA241W | www.nec-display-solutions.com |
Obudowa | Corsair Graphite 600T | www.corsair.com |
Mysz | SteelSeries Sensei | steelseries.com |
Klawiatura | Corsair K95 | www.corsair.com |
Podkładka | SteelSeries l-2 | steelseries.com |
Stolik | Rogoz Audio 3QB3 | rogoz-audio.nazwa.pl |
DAC | NuForce DAC-9 | www.nuforce.com |
Słuchawki | Creative Aurvana Live! |
Grafika i dźwięk
Najnowsza część serii Assassin's Creed jest oparta na silniku AnvilNext, czyli tym samym, który wykorzystano w poprzedniej części serii, Assassin's Creed: Black Flag. Unity została wydana jedynie na pecety oraz konsole nowej generacji. Ponieważ poszczególne wersje trafiły do sklepów w tym samym czasie, można przyjąć, że ta pecetowa nie jest konsolowym „portem”.
Potwierdzeniem tej tezy jest naprawdę bardzo dobra jakość grafiki. Assassin's Creed: Unity robi wrażenie. Nie zaskakuje, bo widać znajome narzędzie, na którym jest oparta, i nie nastąpiła żadna wizualna rewolucja, ale w dziedzinie szczegółowości obrazu AnvilNext to ścisła czołówka.
Realistyczna oprawa graficzna jest typowa dla gier z tej serii, to jedna z jej wizytówek. Tu nie ma miejsca na przerysowanie, wszystko ma odpowiednie proporcje. Niezależnie od tego, czy jest to walące się domostwo w dzielnicy żebraków czy kilkanaście razy wyższa katedra Notre Dame. Ludzie odpowiedzialni za obraz Paryża nie szczędzili drobiazgów – ulice są przyozdobione masą obiektów. Pusty – to ostatnie, co można by napisać o świecie Unity. Twórcy gry chwalili się też możliwością renderowania wielotysięcznego tłumu, co pokazuje poniższy zrzut ekranu. Nie sądzę, by obecnie jakakolwiek inna gra lepiej sobie radziła pod tym względem.
W grze jest też cała masa środków graficznych, które urealniają obraz przed graczem. Nie zabrakło HDR-u, bloomu, wolumetrycznego dymu oraz innych efektów cząsteczkowych, promieni słońca, znakomitych miękkich cieni i tym podobnych. Mo-cap też jest naprawdę niezły; główny bohater ma w sobie grację godną komputerowego zabójcy A.D. 2014. Choć kilkudziesięcioosobowa tłuszcza potrafi się poruszać tak, jak gdyby poszczególne postacie były wykonane z drewna, ale to drobnostka.
Nie mogę też narzekać na liczbę wielokątów, z których są zbudowane modele postaci oraz budowle.
Natomiast nie podobają mi się włosy. To zastrzeżenie mam praktycznie co do każdej gry. Po prostu musimy jeszcze poczekać na bardziej realistyczne owłosienie głowy, choć w Assassin's Creed: Unity jest jedna niewiasta, która się pod tym względem wyróżnia.
Tekstury mają zadowalającą rozdzielczość i ogólnie wyglądają dobrze. Niektóre wydają się wręcz fotorealistyczne, chociażby złota farba na posągach i niektóre dachy. Nieco kontrastują z mniej dopracowanymi elementami grafiki, co doskonale widać w przerywnikach filmowych. Te są renderowane, a jakże, z użyciem silnika gry. Uwzględniają między innymi zmienny ubiór Arna – drobnostka, a cieszy.
Jakość dźwięku nie budzi zastrzeżeń, podobnie jak muzyka, która dobrze się komponuje z wydarzeniami na ekranie. Połączenie języków francuskiego oraz angielskiego brzmi dobrze, choć nie będę udawał, że znam ten pierwszy.
Inna sprawa to optymalizacja. Niestety, to jedna z największych bolączek gry, z którą w parze idzie cały zastęp mniejszych i większych błędów. Nie mam pojęcia, czy ktokolwiek z Was tego doświadczył, ale mnie gra raz po raz zawieszała się w tym samym momencie, tuż po przekroczeniu granic dwóch dzielnic najbardziej wysuniętych na południowy wschód. Na szczęście wątek główny nie uwzględniał podróży do tych miejsc, więc kampanię ukończyłem. Regularnie jednak raz na kilka minut cały ekran zamierał i dopiero po kilku, kilkunastu sekundach akcja ruszała dalej. Drastyczne spadki płynności, mniejsze lub większe w zależności od miejsca, to norma, do tego się przyzwyczaiłem. Nie przypominam sobie, by jakakolwiek inna gra udostępniona mi przed tym, zanim trafiła do sklepów, frustrowała mnie równie mocno co Assassin's Creed Unity. (Zobacz nasz test kart graficznych i procesorów w tej grze).
Galeria
Podsumowanie
Po naprawdę niezłym Assassin's Creed: Black Flag liczyłem na coś ekstra. Klimat Wielkiej Rewolucji Francuskiej jest mi zdecydowanie bliższy niż piracki żywot, bardziej pasuje do konfliktu asasynów z templariuszami. Przez rok w branży komputerowej rozrywki naprawdę wiele się dzieje i gorąco wierzyłem, że Assassin's Creed: Unity będzie sporo lepsza od poprzedniczki. Pod wieloma względami nie jest – i jest to gra bardzo nierówna.
Paryż jest naprawdę świetny, znakomicie oddano realia rewolucyjnego okresu. Jak okiem sięgnąć widać, że świat jest na krawędzi wielkich wydarzeń. Tę sugestywną atmosferę po prostu się czuje i chłonie – to bardzo mocna strona gry. Główny bohater ma trochę mniej charyzmy niż Connor, Ezio, czy nawet Edward. Jest jakiś taki chłopięcy, niedojrzały, momentami aż nie pasuje do roli asasyna. To nieco kontrastuje z mocno napiętą sytuacją na ulicach Paryża i śmiertelnie wręcz poważnym bractwem, do którego Arno należy. Ale to rzeczy subiektywne. Nawet pomimo tego dobrze się nim gra, zestaw nowych ruchów przydaje płynności i lekkości całkiem zmyślnej mechanice pokonywania przeszkód. Fabuła, choć dość przewidywalna, trzyma poziom. Wątek miłosny jest subtelny, a sekwencje w czasach nowożytnych ograniczono do minimum, co pochwalam. W grze jest masa rzeczy do zrobienia: sam wątek główny to około 15–20 godzin zabawy, a nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ten czas przynajmniej dwukrotnie się wydłużył. No i w Assassin's Creed: Unity jest atmosfera, będąca motorem gry.
Jednak problemy techniczne często zabijają przyjemność z zabawy. Arno nie nauczył się płynnego przemieszczania się od jednej ściany do drugiej. Wrogowie są bezmyślni, a nowa mechanika walki zupełnie mi nie odpowiada. Jest bardziej wymagająca niż w poprzednich częściach, ale też niedokładna. Gracz nie ma należytej kontroli nad postacią i przez to często obrywa. (Mnie zdecydowanie najbardziej podobało się to, co robił Connor). Na ulicach Paryża jest tłoczno, lecz są zaledwie dwa scenariusze losowe, które mogą spotkać gracza. To za mało, jak na tak wielki, otwarty teren. Dodajmy, że zbyt nachalne są usługi sieciowe: podczas zabawy solo komunikaty Uplay zwyczajnie drażnią. Jest jeszcze wiele aspektów, które mógłbym tutaj skrytykować.
Grę Assassin's Creed: Unity ukończyłem w dwa wieczory, aż tak mocno wciągnął mnie jej świat. Jednocześnie irytuje mnie to, o ile mogłaby być lepsza, gdyby należycie ją dopracowano. Tym razem nieco zawiodło wykonanie, bo forma się nie zestarzała. Bycie asasynem to w dalszym ciągu masa frajdy.
Do testów dostarczył: Ubisoft
Cena w dniu publikacji (z VAT): 139