Motorola Moto X (2014) – test
Już pierwsza, ubiegłoroczna Motorola Moto X pokazała, że projektanci tej firmy lubią pływać pod prąd. W czasach gdy cała konkurencja skupiała się na tworzeniu 5-calowców z czterema rdzeniami i ekranami Full HD, Motorola postawiła na 4,7 cala, dwa rdzenie, rozdzielczość HD i trochę osobliwy aparat. Zatem parametrami sprzęt raczej nie imponował, ale jego siła tkwiła w oprogramowaniu, ergonomiczności i możliwości dostosowania wyglądu obudowy do upodobań. Nie musimy chyba tłumaczyć, że wyniki sprzedaży też nie były imponujące, ale osoby, które zdecydowały się na „iksa”, są z niego bardzo zadowolone i uważają go za jedną z najbardziej niedocenianych konstrukcji (mało kto im wierzy ;)).
Motorola Moto X (2014) – dane techniczne | |||
---|---|---|---|
Wymiary | 140,8 × 72,4 × 10 mm | LTE | Cat 4 (do 150 Mb/s) |
Masa | 144 g | Wi-Fi | dwuzakresowe, ac |
Ekran | 5,2 cala | NFC | Tak |
1920 × 1080 | Podczerwień | Nie | |
AMOLED | Radio FM | Nie | |
Procesor | Snapdragon 801 | Wyjście obrazu | Nie |
4 × 2,5 GHz Krait 400 | Host USB | Tak | |
Adreno 330 | Redukcja szumów | Tak | |
RAM | 2 GB | Pamięć wbudowana | 8,09 GB (dostępna wersja 32 GB) |
Akumulator | 2300 mAh | mikro-SD | Nie |
Aparat z tyłu | Zdjęcia: 13 MP, LED, autofokus, HDR | ||
Wideo: 4K @ 30 kl./sek., 1080p @ 60 kl./sek. | |||
Aparat z przodu | Zdjęcia: 2 MP, HDR | ||
Wideo: 1080p @ 30 kl./sek. | |||
Inne | odporność na zachlapanie |
Tegoroczna Motorola Moto X – tak jak wcześniejszy model – nie boi się robić pewnych rzeczy po swojemu, choć lepiej niż poprzednik wpisuje się we współczesne smartfonowe trendy. Na pewno początkowo mocno zaskakuje kształtem. Obudowa ma w najgrubszym miejscu 10 mm, a w rogach – zaledwie 3 mm. Pierwszy kontakt z nią może być dziwny, ale z biegiem czasu i po krótkim okresie przyzwyczajania się do tych wszystkich łuków i zaokrągleń coraz bardziej się docenia, że dzięki temu tył jest bardzo przyjemnie wyprofilowany i smartfon leży w dłoni znacznie lepiej niż jakikolwiek rywal z ekranem podobnych rozmiarów. Do tego dochodzi rewelacyjna jakość wykonania i wykorzystanych materiałów. Metalowa ramka nie tylko cieszy oko i palce, ale też nadaje konstrukcji niezbędną sztywność i jej części są zarazem antenami. Tylna klapka jest zrobiona z miłego w dotyku, nieślizgającego się i po prostu praktycznego tworzywa sztucznego. Ci, którym z jakiegoś powodu tworzywo to się nie spodoba, będą mogli kupić wersję z tyłem drewnianym lub skórzanym (ale takim naprawdę skórzanym, a nie skórzanym według Samsunga). A wszystko to zostało spasowane gustownie i bardzo starannie. Rewelacja!
Projektanci poukrywali tu jeszcze kilka innych, bardzo ciekawych smaczków. Pierwszy wart wzmianki to okrągłe, wklęsłe logo Motoroli na tyle obudowy. Nie tylko fajnie wygląda: po kilku dniach użytkowania telefonu palec wskazujący trzymającej go dłoni sam wędruje do tego zagłębienia. Trudno nam opisać, co jest w tym takiego specjalnego, ale z jakiegoś powodu wydaje się to bardzo naturalne i po zakończeniu testów Moto X czegoś nam brakowało w innych modelach. Drugą ciekawostkę bardzo łatwo początkowo przegapić. Otóż ze słuchawki i głośnika, umieszczonych, odpowiednio, nad ekranem i pod nim, wystają dziwne metalowe, podłużne wstawki o żłobionej powierzchni. Ich rolę można zrozumieć po pierwszym odłożeniu sprzętu wyświetlaczem do dołu, bo dzięki temu, że te „grzebienie” wystają lekko ponad front, szkło ekranu nie dotyka blatu, a do tego ich szorstka powierzchnia zapobiega ślizganiu się urządzenia. Trzeci drobiazg dotyczy wyglądu przycisków na prawym boku obudowy. Przyciski do zmiany głośności i wyłącznik mają zupełnie inną fakturę i bardzo łatwo je od siebie odróżnić bez patrzenia.
Owszem, wymienione smaczki to tylko drobnostki i nie wprowadzają żadnej smartfonowej rewolucji. Jednak cenimy je za przydatność i to, że ktoś, kto je wymyślił, musiał poświęcić trochę czasu na myślenie o tym, jak zrobić sprzęt przyjazny użytkownikowi, a nie tylko o tym, jak wepchnąć w obudowę jak najwięcej herców i bajtów.
Do szybkiego omówienia pozostały nam trzy elementy. Port mikro-USB (jedynie taki standardowy, bez jakiegokolwiek wyjścia wideo) wstawiono na środku dolnej krawędzi, wyjście słuchawkowe umieszczono na środku górnej, a szufladkę na kartę nano-SIM – tuż obok. Niestety, akumulator nie jest wymienialny i brakuje tutaj slotu na kartę mikro-SD. Z tym drugim brakiem szczególnie trudno się pogodzić w przypadku 16-gigabajtowej wersji Moto X, która użytkownikowi udostępnia tak naprawdę około 8 GB wolnego miejsca...
Jeśli chodzi o wygląd, ergonomiczność i jakość wykonania, nie mamy Motoroli Moto X zupełnie nic do zarzucenia. Powiemy więcej: spośród tegorocznych czołowych modeli z ekranem o takich rozmiarach to właśnie Moto X zrobiła na nas najlepsze wrażenie swoją poręcznością i jakością. Gotowi jesteśmy zaryzykować stwierdzenie, że pod tym względem przebiła najnowsze dzieło HTC, a to nie jest łatwe. Wielka szkoda, że w Polsce nie będzie można skorzystać z usługi Moto Maker, pozwalającej swobodnie wybrać kolor tylnej klapki i rodzaj użytego w niej materiału (można nawet poprosić o wygrawerowanie jakiegoś krótkiego tekstu), ale i standardowa, czarna wersja Moto X bardzo przypadła nam do gustu i zaimponowało nam to, jak bardzo projekt jest przemyślany i dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. Oficjalny polski dystrybutor poinformował nas również o tym, że już w listopadzie będzie można nad Wisłą kupić odmianę „iksa” z tyłem z jasnego drewna lub pokrytym czarną skórą. Nie zastąpi to w pełni Moto Makera, ale lepsze to niż nic :)
Najlepszy system powiadomień, jaki istnieje
Smartfony Motoroli są już znane z tego, że ich oprogramowanie bardzo nieznacznie różni się od czystego Androida. Główną zaletą takiego podejścia jest szybkość działania i aktualizacji, a wadą to, że czysty Android nie jest zbyt przyjazny początkującym użytkownikom, ale ten temat poruszaliśmy już niezliczoną ilość razy. Nie znaczy to jednak, że Motorola w ogóle nic nie dodaje do systemu, po prostu nie ma tego dużo. W Moto X również jest tego niewiele, ale to, co jest, okazuje się genialne.
Najważniejszy jest system powiadomień wyświetlanych, gdy smartfon jest uśpiony, który można było wprowadzić dzięki specyfice matryc AMOLED. Po włączeniu funkcji Moto Display na „wyłączonym” wyświetlaczu co jakiś czas pulsują zegar i kłódka odblokowywania systemu. Gdy pojawi się jakieś nowe powiadomienie, dołącza do nich małe kółko z ikonką programu, którego dotyczy informacja, i wzrasta częstotliwość pulsowania tego wszystkiego. Po dotknięciu ikonki powiadomienia pojawia się krótki podgląd jego zawartości (na przykład tytuł i pierwsze kilka zdań mejla). Przeciągnięcie palcem do góry budzi telefon i uruchamia wybrane narzędzie, a przeciągnięcie palcem w bok ukrywa dane powiadomienie. Pomysł jest naprawdę genialny. Dzięki temu można zobaczyć, co się stało, bez odblokowywania systemu i wystarczy rzut oka, aby wiedzieć, czy jest to coś ważnego, czy jednak może poczekać.
Jest to połączone z funkcją Moto Actions. Z grubsza brzmi to bardzo znajomo, bo Moto Actions umożliwia wyciszanie budzika czy dzwonka machnięciem ręką nad telefonem lub aktywację Moto Display w ten sam sposób (czyli wystarczy machnąć ręką, aby podejrzeć godzinę i powiadomienia, bez czekania, aż same zaświecą po iluś sekundach). Coś takiego już się pojawiało w urządzeniach konkurencji, ale po raz pierwszy możemy z czystym sumieniem napisać, że to działa. Różnica polega na tym, że o ile inni wykorzystują do wykrywania ruchu przednią kamerę, to w Moto X zamontowano czujniki podczerwieni, które mają znacznie szersze pole widzenia i dzięki którym funkcje te działają także w słabym i bardzo słabym oświetleniu. Dobre jest też to, że nie trzeba nie wiadomo jak mocno i wyraźnie machać dłonią ani robić tego w jakimś konkretnym miejscu (czyli nad przednim aparatem). Drobny ruch gdzieś nad ekranem, i oprogramowanie już wie, o co chodzi, a w przypadku Moto Display po prostu wystarczy wziąć słuchawkę do ręki, i właściwie zawsze na wyświetlaczu pojawia się wtedy godzina i kłódka odblokowywania. Niby to wszystko to nic nowego, ale nowością jest to, jak dobrze sprawdza się w praktyce i jak faktycznie ułatwia użytkowanie smartfona, zamiast je udziwniać.
Listę uzupełniają funkcje Moto Assist i Moto Voice, ale ich przydatność w naszym kraju jest ograniczona. Moto Voice to głosowy elektroniczny asystent działający nawet wtedy, gdy smartfon jest odłożony i system jest zablokowany, choć nie rozpoznaje komend w języku polskim i zupełnie nie radzi sobie z naszymi nazwami i nazwiskami. Moto Assist może automatycznie wyciszać telefon na czas snu lub na czas zapisanego w kalendarzu spotkania, co bywa przydatne, ale już pozostałe dwie funkcje: czytanie na głos wiadomości i nazw kontaktów, gdy jest się w domu albo jedzie samochodem, podobnie jak w Moto Voice nie radzą sobie z polszczyzną.
Na koniec zostawiliśmy usługę Motorola Connect. Można ją aktywować po utworzeniu konta Motoroli i zainstalowaniu w przeglądarce Google Chrome (na razie tylko ona jest obsługiwana) odpowiedniej wtyczki. Dodatek ten pozwala przeglądać historię połączeń telefonicznych, a przede wszystkim – odbierać i pisać wiadomości SMS z poziomu komputerowej przeglądarki internetowej. Nie jest to nic nowatorskiego (niektórzy użytkownicy smartfonów z Androidem znają bardzo rozbudowane narzędzie AirDroid), ale jest to jedna z tych funkcji, które lepiej mieć, niż nie mieć.
Jeden z najlepszych telefonów wśród smartfonów
Nie ma sensu zbytnio się rozpisywać nad zagadnieniem łączności ze światem, bo Motorola Moto X możliwości w tej dziedzinie ma właściwie takie same jak większość innych tej klasy smartfonów z Androidem, czyli jest LTE Cat 4, Wi-Fi ac, NFC i Bluetooth 4.0. Trochę brakuje portu podczerwieni i wyjścia obrazu, ale osoby, do których urządzenie jest kierowane, zapewne wcale się tym nie przejmą. Za to całkiem sporo można napisać o rozmowach telefonicznych. W dużym skrócie: Moto X ma jedną z najlepiej brzmiących słuchawek, jeden z najskuteczniejszych mechanizmów aktywnej redukcji szumów i jedną z najsilniejszych anten. W sumie sprawia to, że rozmawianie to czysta przyjemność. Przewagę nad konkurencją na tym polu użytkownik Moto X dostrzeże głównie wtedy, gdy ktoś niedaleko będzie miał problem z zasięgiem albo z przekrzyczeniem hałasu otoczenia, a on będzie rozmawiał jak gdyby nigdy nic. Obawialiśmy się trochę, że opisany na poprzedniej stronie metalowy, lekko wystający ze słuchawki „grzebień” będzie uwierał w ucho, lecz nic takiego się nie dzieje.
To nie jest sprzęt do multimediów...
...i jakoś nie czujemy się tym zdziwieni. Po części dlatego, że czysty Android sam w sobie nie jest stworzony do tego, by wygodnie udostępniać i odtwarzać multimedia. Najpierw trzeba zainstalować zestaw porządnych odtwarzaczy, a potem i tak się okazuje, że do udostępniania takich plików lepiej są przystosowane narzędzia zintegrowane z rozbudowanymi nakładkami systemowymi w urządzeniach konkurencji. We znaki daje się też ograniczona ilość wbudowanej pamięci i brak wyjścia obrazu.
Zaskakujące jest to, że Moto X nie ma głośników stereo. Wyposażono w nie Moto G, a droższy model ma jeden przetwornik umieszczony pod ekranem. Owszem, gra on bardzo głośno (podobnie głośno jak ten z LG G3) i wyraźnie, więc w podstawowych zastosowaniach multimedialnych spisuje się całkiem przyzwoicie i właściwie nie sposób przeoczyć dźwięku powiadomienia, lecz i tak wolelibyśmy mieć dwa.
Wyjście słuchawkowe nie wyróżnia się niczym szczególnym, czyli nie odbiega od wysokiego poziomu, jaki zapewniają tu tegoroczne „flagowce”. Jego głośność wystarczy większości użytkowników i będzie odpowiednia do wysterowania większości słuchawek. I w zasadzie to tyle, co możemy o nim napisać.
5,2 cala w technice AMOLED poprzedniej generacji
Te wszystkie ciekawe funkcje związane z powiadomieniami i sterowaniem telefonem bez odblokowywania go nie byłyby możliwe bez użycia ekranu AMOLED. Jak wiadomo, matryce tego typu (jeśli są dobrze zrobione) mają tę zaletę, że piksele, gdy powinny być czarne, po prostu są wyłączone, więc gdy Moto X pokazuje godzinę i ikonki powiadomień, to jedynie te nieliczne aktywne punkty pobierają energię (dodajmy: małą ilość). Wiele wskazuje na to, że zamontowany w Moto X wyświetlacz o przekątnej długości 5,2 cala korzysta z rozwiązań przetestowanych przez Samsunga w Galaxy S4. Co to oznacza w praktyce? Że jest on dobry, ale nie aż tak dobry jak w Samsungu Galaxy S5. Główna różnica dotyczy maksymalnej jasności i związanej z tym widoczności w słońcu. Ta jasność jest duża i w połączeniu z dobrymi warstwami polaryzacyjnymi sprawia, że da się coś przeczytać w takich warunkach, ale różnica w komforcie użytkowania i czytelności obrazu w porównaniu z Galaxy S5 czy nowymi Xperiami jest wyraźnie widoczna gołym okiem. To samo można powiedzieć o kątach widzenia: są dobre, ale nie aż tak dobre jak w Galaxy S5.
Intensywność barw jest dokładnie taka, do jakiej przyzwyczaiły nas AMOLED-y: wszystkie są bardzo żywe, a rezultat dodatkowo zyskuje na idealnie czarnej czerni, a to podoba się wielu użytkownikom smartfonów. Niestety, w oprogramowaniu urządzenia nie można wybrać profilu kolorystycznego (jak w czołowych Samsungach), więc ktoś, komu nie będzie odpowiadać tak duże nasycenie kolorów, nie będzie mógł nic z tym zrobić.
Reasumując, w ubiegłym roku ocenilibyśmy ten ekran na szkolne pięć z minusem, a w tym musimy mu wystawić czwórkę. Jest to porządny wyświetlacz, lecz konkurencja nie śpi i technika rozwija się w zawrotnym tempie, więc dziś ta konstrukcja już nie robi aż takiego wrażenia. Przydałby się też tryb zwiększonej czułości digitizera, bo pogoda za oknem robi się coraz gorsza i już niedługo pewnie będzie trzeba przywdziać rękawiczki...
Czas działania godny sprzętu z ubiegłego roku
W swoich artykułach raz po raz powtarzamy, że projektowanie smartfonów to sztuka kompromisu. Specyficzny kształt Motoroli Moto X jest wygodny i ciekawy, ale nie sprzyjał zamontowaniu pojemnego akumulatora. Efekt jest taki, że w konkurencyjnych modelach z niewymiennym akumulatorem i ekranem o podobnej przekątnej ta pojemność wynosi 3000 mAh lub więcej, a w Moto X to zaledwie 2300 mAh. I to czuć. Tegoroczne czołowe modele innych producentów rozpieszczają nas czasem działania (może poza LG G3), a najnowsza Motorola radzi sobie pod tym względem bardzo podobnie do urządzeń z ubiegłego roku. Znaczy to tyle, że osiągi nie są złe i cały dzień dość intensywnego użytkowania nie powinien być problemem, ale wszystkie nowe słuchawki tej klasy są na tym polu po prostu lepsze. Sytuację trochę ratuje to, że wyjątkowe powiadomienia Motoroli mocno przyczyniają się do zmniejszenia częstotliwości odblokowywania systemu, ale i tak im bardziej intensywne użytkowanie, tym bardziej widać różnicę między nią a rywalami. Nie ma tu również żadnych zaawansowanych mechanizmów oszczędzania energii, tak szybko rozwijanych przez Samsunga, HTC, Sony i Huawei, choć to pewnie zmieni się wraz z aktualizacją do Androida L. Czyli tak samo jak w przypadku wyświetlacza ubiegłoroczna szkolna piątka zamienia się w czwórkę.
Dodatkowe informacje o testach akumulatora
Test surfowania przez Wi-Fi: specjalny skrypt automatycznie ładuje kolejne strony internetowe, aż telefon się rozładuje. Ekran każdego smartfona ma jasność ustawioną na 100 nt.
Test akumulatora GFXBench: test w programie GFXBench 3.0. Narzędzie to zapętla intensywną scenę 3D, mającą symulować wymagającą grę. Jasność ekranu jest ustawiona na 300 nt, w tle są synchronizowane dane przez sieć komórkową. Test ma w założeniu pokazywać, ile czasu można grać na danym smartfonie w słoneczny dzień. Niestety, jeśli układ graficzny jest „zbyt wydajny” i może zapewnić stałe 60 kl./sek. w wyświetlanej scenie, może to zawyżyć wyniki testu.
Test akumulatora BaseMark OS II: test mocno obciąża procesor obliczeniami. Jasność ekranu jest ustawiona na 300 nt, w tle są synchronizowane dane przez sieć komórkową. Wynik może zostać zawyżony, gdy smartfon się przegrzewa i spowalnia taktowanie procesora, co zmniejsza jego zapotrzebowanie na energię.
Aparat jak wszędzie, ale wideo 4K działa
Kolejny test smartfona – i kolejny raz mamy do czynienia z aparatem opartym na 13-megapikselowym czujniku Sony. Chcielibyśmy móc ponarzekać, ale na przykład LG G3 pokazuje, jak wiele można z czegoś takiego wycisnąć i że taki aparat wcale nie musi być gorszy od 20-megapikselowych konstrukcji w „zetkach” i 16-megapikselowych w Samsungach. Pod warunkiem że całość będzie dopracowana – począwszy od oprogramowania.
I tu mamy pierwszy zgrzyt, bo narzędzie aparatu jest mocno przeciętne. Wygląda tak samo jak w Motoroli Moto G i w tamtym modelu jeszcze jest do przyjęcia, ale od czołowych konstrukcji oczekujemy czegoś więcej. Menu z ustawieniami pojawia się po przesunięciu palcem od lewej krawędzi ekranu. Znajdują się w nim tylko najbardziej niezbędne opcje, czyli można włączyć i wyłączyć flesz, włączyć i wyłączyć HDR (w standardowej konfiguracji działa w trybie automatycznym), zmienić proporcje zdjęć, włączyć i wyłączyć dźwięk migawki oraz aktywować kontrolę autofokusu i ekspozycji za pomocą przesuwanej po wyświetlaczu ramki. Jest tego zbyt mało i brakuje nam chociażby jakichkolwiek filtrów, funkcji wykrywania twarzy i uśmiechu, samowyzwalacza, porządnego trybu panoramy (jakiś jest, ale rezultaty nie są zadowalające) i innych podstawowych opcji (a co dopiero mówić o bardziej zaawansowanych suwakach i kontrolkach...). Dałoby się to przełknąć, gdyby całość działała sprawnie i intuicyjnie (jak w smartfonach Apple czy w LG G3, w których niedostatek opcji nie przeszkadza), ale tak do końca nie jest. Na tle podobnych rozwiązań w urządzeniach Samsunga, LG i Apple autofokus działa zauważalnie wolniej i mniej pewnie, poprawne naświetlenie kadru jest trochę trudniejsze i po prostu wszystko sprawuje się jakoś tak odrobinę gorzej.
Jakość obrazu jest zadowalająca, ale niczego innego nie spodziewaliśmy się po aparacie opartym na tym bardzo popularnym czujniku, który już wielokrotnie pokazał, co potrafi. Szczegółowość jest duża, zakres tonalny – dobry, szumy przy niskich czułościach matrycy są minimalne, a więc jest czym nacieszyć oko. Obiektyw, niestety, nie jest stabilizowany optycznie i automatyka ma skłonność do ustawiania zbyt długich czasów naświetlania, więc gdy światła robi się mniej, lepiej jest skorzystać z lampy błyskowej. Tym bardziej że składa się ona z dwóch jasnych diod i umie zapewnić naprawdę sporo światła. Została też zaprojektowana w ten sposób, że generowany przez nią błysk ma być bardziej miękki (po to jest ta cała przeźroczysta obwódka wokół obiektywu), lecz w praktyce jakiejś większej różnicy nie widać i błyskając komuś prosto w twarz, nie należy się spodziewać cudów. Aby podsumować to zagadnienie w jednym zdaniu: Motorola Moto X ma dobry aparat, ale nie zadowoli on najbardziej wymagających mobilnych fotoamatorów. Za to tych po prostu wymagających i tych mniej wymagających – już tak.
W trybie filmowania również nie udało się wykorzystać pełni potencjału sprzętu i w dużej mierze jest to wina oprogramowania. Pierwszy zawód następuje przy próbie zmiany ustawień wideo, kiedy to się okazuje, że jedyne, co można tutaj przestawić, to rozdzielczość (do wyboru są Full HD i 4K). No i niby jest jakiś tryb spowolniony, ale działa on w ten sposób, że nagrywane jest wideo 1080p w 60 kl./sek. i jest ono czterokrotnie zwalniane do 15 kl./sek., więc funkcja ta jest bezużyteczna (niestety, nie da się nagrać zwykłego klipu 1080p w 60 kl./sek. bez spowalniania...). W rozdzielczości Full HD zawsze jest aktywna niezła cyfrowa stabilizacja, lecz zoom cyfrowy jest kiepski, jakość rejestrowanego obrazu jest trochę poniżej tego, co zapewnia konkurencja, i w czasie nagrywania nie ma się żadnej kontroli nad autofokusem czy ekspozycją. Czyli średnio. Na pocieszenie Motorola Moto X udostępnia świetnie wyglądający tryb 4K, który nie przegrzewa czujnika (czyli da się!), ale również on ma swoje bolączki. Po pierwsze, nie działa w nim cyfrowa stabilizacja obrazu. A po drugie... Moto X nie ma slotu na kartę pamięci, więc w wersji 16-gigabajtowej miejsca starcza na kilkanaście minut (1 minuta 4K zajmuje ponad 350 MB). Nowa Moto X nadaje się więc do spontanicznego rejestrowania czegoś od czasu do czasu i nawet da się to oglądać, ale nie jest to sprzęt dla bardziej zaawansowanych filmowców.
Przykładowe zdjęcia
Przykładowe zdjęcia HDR
Przykładowe nagrania 4K
Przykładowe nagrania Full HD
Moto X rozpieszcza szybkością działania
Witamy wszystkich 10 osób, które zobaczyły na pierwszej stronie, że Motorola Moto X to kolejny smartfon z 2,5-gigahercowym Snapdragonem 801 i 2 GB RAM-u, a i tak postanowiły przeczytać tę stronę artykułu ;) Postaramy się Was nie zanudzić i szybko przejść do dwóch powodów, dla których nowa „motka” jednak jest trochę inna i zarazem lepsza od bardzo podobnej konkurencji.
Pierwszy powód: Moto X niemal nie spowalnia procesora i układu graficznego w czasie długiego i intensywnego użytkowania. Wielu naszych stałych Czytelników zapewne już wie, że w tegorocznych „flagowcach” jest z tym bardzo różnie i że w skrajnych przypadkach zegary taktujące tych elementów są spowalniane nawet o kilkadziesiąt procent już po kilku minutach grania (pozdrawiamy projektantów LG G3 i Samsunga Galaxy Note 4). Tutaj nie ma tego problemu: układ graficzny utrzymuje pełną szybkość, a procesor w najgorszym razie zostaje spowolniony do około 2 GHz. Nie jest więc pod tym względem idealnie, jak w przypadku OnePlus One, ale trudno mówić o rozczarowaniu, skoro sprzęt radzi sobie dużo lepiej od konkurencyjnych konstrukcji.
Drugi powód: Motorola Moto X rozpieszcza szybkością działania. Początkowo można tego nie zauważyć, bo tak naprawdę wszystko działa po prostu tak, jak powinno. Po kilku dniach użytkowania, a następnie przesiadce na coś innego zaczyna się bardzo doceniać to, jak świetnie funkcjonuje czysty i dobrze zoptymalizowany Android w porządnym urządzeniu wysokiej klasy. Naprawdę, jeśli jesteś posiadaczem sprzętu Samsunga, to nie bierz do ręki Motoroli, bo zaczniesz dostrzegać, jak ociężały bywa TouchWiz ;)
Kolejny raz widać, że projektanci Motoroli nie próbują przeładowywać swojego sprzętu nowinkami i zanadto kombinować, a skupiają się na jak najlepszym dopracowaniu tego, co mają. I świetnie, bo tak to powinno wyglądać.
Na marginesie: trochę nas zdziwiło to, że nowa Motorola Moto X nie używa systemu plików F2FS, wykorzystanego w poprzednim modelu i w Moto G. Nie ma to większego wpływu na sprawność działania systemowego nośnika danych (która jest wzorcowa), ale ciekawi nas, dlaczego tak się stało.
Wyjątkowy smartfon nie dla każdego
Ci, którzy przejrzeli wyniki testów Motoroli Moto X, mogą się zastanawiać, dlaczego w tytule tej strony piszemy o jej wyjątkowości, skoro tyle kluczowych elementów uznaliśmy w niej za przeciętne/dobre/niewyróżniające się z tłumu (niepotrzebne skreślić), a w tabeli na pierwszej stronie w tak wielu komórkach widnieje słowo Nie. Czas działania i ekran takie jak w ubiegłorocznym modelu, aparat właściwie taki jak wszędzie, brak slotu na kartę mikro-SD, niewymienialny akumulator – jak żyć i czym tu się zachwycać, panie redaktorze?
To prawda, że pod względem parametrów i osiągów nie jest to najlepszy smartfon na rynku. Ale też prawdą jest, że Motorola Moto X nawet nie próbuje bezpośrednio rywalizować z innymi czołowymi modelami. Nie jest to sprzęt, który ma być „najlepszy” pod każdym względem, zachwycać liczbą mniej lub bardziej przydatnych dodatków i być wszystkim dla wszystkich. Jest to sprzęt, który ma działać i robić to z klasą.
I wychodzi mu to nadzwyczaj dobrze. Podobnej jakości wykonania, ergonomiczności i dbałości o szczegóły nie widzieliśmy w żadnym innym smartfonie z Androidem. Oprogramowanie zamiast na milion wodotrysków stawia na stabilność, nadzwyczajną szybkość działania, szybkość aktualizacji i rozwój funkcji, które faktycznie są przydatne (system powiadomień Moto X uzależnia!). No i miłą odmianą jest poużywać telefonu, w którym wszystko działa, w którym liczba nagrań 4K jest ograniczona jedynie ilością wolnego miejsca, a nie wskazaniami czujnika temperatury i w którym procesor jest tym, za który się płaci, a nie wyłącznie jego namiastką.
Tak, brakuje tu wielu rzeczy i Motorola Moto X nie jest dla każdego, ale jeśli przed zakupem smartfona myślisz sobie coś w rodzaju: „Nie interesują mnie te wszystkie bajery i cyferki, ale to, czy telefon jest solidny i czy mnie nie zawiedzie”, wiedz, że właśnie znalazłeś sprzęt dla siebie. I dlatego naszym zdaniem najnowsze dzieło Motoroli zasłużyło na rekomendację. Może i nie jest to najbardziej opłacalny zakup i nie jest to najbardziej zaawansowany gadżet, ale spośród ostatnio przez nas przetestowanych okazuje się najfajniejszy i ma w sobie najwięcej charakteru. Szkoda tylko, że najprawdopodobniej podzieli los poprzednika i nie będzie się sprzedawać tak dobrze, jak na to zasługuje.
Do testów dostarczył: PC Factory
Cena w dniu publikacji (z VAT): 2299 zł