Battlefield 4 – recenzja
Nie przepadam za sieciowymi realistycznymi strzelankami. Znacznie bardziej przemawia do mnie ich klasyczny model, oparty na schematach wywodzących się z czasów pierwszego Quake'a. Ale przez trzecią część Battlefielda na dobrych kilka miesięcy na dalszy plan zeszły studia, praca i kilka innych aspektów codziennego dorosłego życia, których nie będę tutaj przywoływał. Te zaniedbania są dla mnie dowodem na to, jak piekielnie wciągająca może być gra sieciowa, w dodatku z gatunku tych, które dotąd nie zdołały mnie przekonać. Battlefield 3 pokazał mi „ciemną stronę mocy” i nie mogłem nie docenić, jak dobra jest to gra. Co prawda nie jest innowacyjna, ale została oparta na sprawdzonych i bardzo dobrze wdrożonych mechanizmach. To jest jej siła, która trzyma przy komputerze setki tysięcy graczy na całym świecie. Nawet gdy za oknem już się robi widno i czas powrócić do rzeczywistości. Właśnie dlatego przebierałem nogami w oczekiwaniu na najnowszą produkcję studia DICE niczym niemowlę. W końcu nastał dzień, w którym mogę zweryfikować, ile z moich nadziei zostało spełnionych, no i podzielić się z Wami swoimi przemyśleniami. Jak to bywa w przypadku kontynuacji udanych gier, oczekiwania miałem naprawdę spore.
W grach z serii Battlefield rozgrywka solo jest wyłącznie dodatkiem, modułem, który ma jako tako zapoznać gracza z tym, co go czeka podczas rozgrywek sieciowych. Dlatego jest to dość ważny element, zresztą skoro do dyspozycji jest tak świetne narzędzie jak silnik Frostbite 3.0, stworzony właśnie pod kątem tej gry, grzechem byłoby nie pokazać jego możliwości, gdzie tylko się da. Nic mnie tak nie cieszy jak kawał dobrze opowiedzianej żołnierskiej historii, w dodatku wykorzystującej potencjał użytej techniki. Jasne, sporo rzeczy jest oskryptowanych, a przez to powtarzają się niczym w zegarku, ale chcę przynajmniej raz obejrzeć to widowisko i wielu z Was pewnie też. Tak czy inaczej, rozgrywkę solo dostajemy w cenie produktu.
Battlefield 4 – test procesorów i kart graficznych
W przypadku Battlefielda 4 nie liczyłem na nic szczególnie górnolotnego, na żadne bogactwo moralnych dylematów, na historię, która mnie porwie bez reszty i będzie mi się śnić po nocach. Spodziewałem się wycinka z życia jednego żołnierza, który trafia w sam środek czegoś grubszego, jakiejś ogólnoświatowej intrygi, i właśnie to dostałem. Akcja gry dzieje się w roku 2020, czyli w sześć lat po wydarzeniach z Battlefielda 3. Relacje pomiędzy Rosją a Stanami Zjednoczonymi są zimne niczym biegun północny, trwający od kilku lat konflikt zrobił swoje. W Chinach niejaki admirał Cheng chce obalić rząd i ma za sobą całe wojsko. Jeżeli mu się powiedzie... cóż, sojusz z Rosją jest nieunikniony, co najpewniej wywoła wojnę przeciwko Ameryce. W Battlefield 4 gracz wciela się w sierżanta Daniela „Racka” Reckera, który niekoniecznie z własnej woli staje się dowódcą oddziału do zadań specjalnych o wymownej nazwie Tombstone. W wyniku wydarzeń, których nie będę tutaj zdradzał, Recker oraz jego sojusznicy są rzucani z jednego miejsca na drugie, wplątują się w niezłą aferę, która obejmuje pobyt w więzieniu, zdradę i tym podobne rzeczy. Czuć od tej historii nieco przesadzoną dozę bohaterstwa; znacznie bardziej mi się podobała fabuła w Battlefieldzie 3, była po prostu bardziej wiarygodna. Chętniej ją łyknąłem, pod koniec przekonany, że coś takiego mogło się wydarzyć. Historia Reckera taką nie jest: niemało tam banałów i przesadnego nadęcia, pierwiastka jedynej nadziei, jaka została, no i o kilka za dużo przypadków ujścia z życiem z sytuacji beznadziejnej.
Nowe stare pole walki
Jeżeli po kampanii solo w nowym Battlefieldzie oczekiwaliście powiewu świeżości, nowych rozwiązań i tak dalej, to się zawiedziecie. Jedyne, co przychodzi mi do głowy po przebrnięciu przez szereg misji dla pojedynczego gracza, to myśl, że doklejono je nieco na siłę, by pokazać pełnię możliwości silnika graficznego. Nie zadbano za to o rozrywkę na odpowiednim poziomie. Zawód to określenie idealnie pasujące do całości. Dlaczego takie srogie słowa? Cóż, męczyłem się, ot co. Męczyłem się dla Was, dziennikarska powinność tego ode mnie wymaga. Ale nie lubię się męczyć; granie na komputerze ma dawać frajdę, a nie frustrować. Jest kilka mocno irytujących rzeczy, o których ktoś, kto na poważnie myśli o samotnej zabawie, powinien wiedzieć.
Mapy w Czwórce są do głębi oskryptowane i przewidywalne. Każdy etap jest skonstruowany z pomniejszych, zauważalnie ograniczonych obszarów i wymusza na graczu dokładnie taki sam sposób gry przez cały czas, polegający na schemacie: idź do przodu, zabij wszystkich w zasięgu wzroku, idź do następnego „pomieszczenia”. Nie przewidziano żadnych alternatywnych dróg, ukrytych przejść i innych tego typu rzeczy, czegoś, co choć trochę urozmaiciłoby eksplorację. Często już po rozpoczęciu danego poziomu można określić, w którym miejscu się go ukończy. Ich projektanci za takie prowadzenie gracza za rękę powinni dostać porządnie po łapach. Zadania do wykonania praktycznie nie istnieją. Na likwidowaniu wrogów skupiono się do tego stopnia, że często, dopóki nie wybije się ich co do jednego, nie można przejść dalej, bo odpowiedni przerywnik się nie załączy, stoi się w miejscu. Eliminowanie przeciwnika z ukrycia też nie wchodzi w grę, bo rozmieszczenie celów niejako wymusza otwartą walkę. Owszem, akcja jest dynamiczna, poszczególne miejsca w grze są zróżnicowane, czasem korzysta się z pojazdów, ale i tak ma się poczucie, że rozgrywka jest pusta niczym bęben Rolling Stonesów.
Główny bohater należy do wyjątkowo wszechstronnego oddziału, bo nie dość, że umie skutecznie likwidować wrogów, to jeszcze świetny z niego infiltrator, saper, kierowca – dużo tego. Czasem można odnieść wrażenie, że bez jego udziału świat się zawali. Mało tego, często wychodzi bez szwanku z opresji, których absolutnie nikt nie ma prawa przeżyć. O ile ten jeden raz każdy może mieć farta, o tyle Recker dosłownie co misja ucieka śmierci spod kosy. Wpada do rzeki, gdy szaleje tajfun, jest przesłuchiwany przez chińskich oprawców, tama, na której właśnie przebywa, zostaje wysadzona... Mało? Runąć w dół wraz z gruzami niedokończonego wieżowca? Wystarczy się otrzepać, rozprostować gnaty, podpytać kumpli, czy żyją, by dziesięć sekund później odzyskać pełną sprawność bojową. Wiem, że żołnierska dola jest ciężka i ci ludzie to prawdziwi twardziele, ale podczas gry solo zdecydowanie za dużo jest banału i zachowań godnych raczej superbohatera niż żołnierza. Przez to pomimo wizualnego realizmu zdarzały się momenty, kiedy zaśmiewałem się z niedowierzania. Ja naprawdę nie oczekuję stuprocentowego realizmu w pozornie realistycznych grach, ja mam się dobrze bawić. Można w imię frajdy nieco ponaginać pewne elementy, podkręcić akcję różnymi ciekawymi rozwiązaniami, wszystko jednak ma swoje granice.
Graczowi od początku do końca towarzyszą ludzie z jego oddziału. Plusem jest to, że ani razu nie utrudnili zabawy, nie zacięli się w jakimś miejscu na tyle, żebym musiał restartować punkt kontrolny. Ale nie miałem nad nimi żadnej władzy: działają z ramienia wszędobylskich skryptów, do tego stopnia zauważalnych, że niektóre cięższe fragmenty misji można rozpracować właśnie dzięki temu, że kompani za każdym razem postąpią dokładnie tak samo. Nie przeszkadzają, ale czarnej roboty za gracza nikt nie odwali. Nie mam im nic do zarzucenia, jeżeli chodzi o dialogi, chociaż nazbyt łatwo można się zorientować, kto w drużynie tonuje nerwy, kto jest wybuchowy, a kto zdrajcą, czyli kolejne banały. Ja po prostu do tej pory miałem inne wyobrażenie o ludziach do zadań specjalnych: sądziłem, że to są profesjonaliści, a nie rozhisteryzowane, niestabilne emocjonalnie typy.
Chciałbym napisać, że wrogowie sterowani przez komputer są wyzwaniem, ale tak nie jest, nawet na najwyższym poziomie trudności. Dla kogoś, kto dużo gra w sieciowego Battlefielda, przebrnięcie przez kampanię solo to pryszcz. Przeciwnicy działają tak samo. Są do bólu przewidywalni, odradzają się – co, o zgrozo, czasem widać – w tych samych miejscach. Okazjonalnie rzucą jakiś granat pod nogi i to w zasadzie wszystko. Nie uważam się za weterana takich gier, ale zabawa w pojedynkę nie była żadnym wyzwaniem, to o czymś świadczy. Zdziwiło mnie też kilka akcji, które gracz musi przeprowadzić, aby popchnąć fabułę do przodu. Wyobraźcie sobie, że na sporym placu, oczywiście po określonej trasie, jeździ czołg. Zadaniem gracza jest go zlikwidować, chociaż ma tak dużo miejsca, że spokojnie mógłby obejść zagrożenie. Ale nie, twórcy ubzdurali sobie, że pojazd ma zostać wysadzony w powietrze, i koniec. Paranoja jakaś. Gdyby prawdziwi żołnierze działali tak jak ci z Battlefielda, dałoby się z tego zmontować niezły humorystyczny reality show. Sporo z tych zarzutów można by skierować również pod adresem Trójki, ale daleki jestem od opinii, że była to żołnierska komedia. Tamta była znacznie spójniejsza, dużo bardziej wiarygodna i zróżnicowana. Nawet jeżeli byłem non stop zmuszany do strzelania, nie przeszkadzało mi to – co innego w najnowszym dziecku DICE.
Strzelanie w sieci
Rozgrywka sieciowa jakichś spektakularnych nowości nie przynosi. Oparta jest na znanym schemacie: walka wyłącznie zespołowa, w której ścierają się dwie strony, przy czym wybiera się jedną z trzech: siły zbrojne Chin, armię Stanów Zjednoczonych oraz wojska mateczki Rosji. Co logiczne, w zależności od scenariusza są dostępne różne strony konfliktu. Grę sieciową obsługuje się za pomocą nowego Battleloga, który ma mniej więcej te same funkcje co wersja znana z Battlefielda 3. Gracz może podejrzeć swoje osiągi, kolejkę broni do odblokowania wraz z akcesoriami, zmienić wyposażenie, przejrzeć zlecenia, nagrody czy pakiety bojowe z przypadkowymi dodatkami.
Narzędzia mordu nieco się rozrosły. W sumie wszystkich broni jest blisko setka; kilka ubyło, kilka przybyło, a do tego dochodzą pojazdy w liczbie kilkudziesięciu. Sporo tego.
Battlelog to także wyszukiwarka serwerów działająca na podstawie kilku popularnych kryteriów, takich jak liczba dostępnych miejsc, sposób oraz rozmiar rozgrywki czy wreszcie konkretna mapa. Sam system mi się spodobał; to całkiem niezłe narzędzie, przejrzyste i bogate w informacje. Nawet nie przeszkadza mi to, że korzysta się z niego z poziomu przeglądarki. Nie doszukałem się ani jednej rzeczy, którą bym zmienił. Może to efekt przyzwyczajenia, ale nic na to nie poradzę.
Map jest w sumie trzynaście, przy czym nie ma ani jednej z poprzedniej części gry. Nie miałem za dużo czasu na rozgrywkę wieloosobową, ale średnio przypadły mi do gustu, przynajmniej na razie, i już mógłbym wymienić kilka, których szczerze nie lubię. Za to widzę kilka zmian, które uatrakcyjniają rozgrywkę. Odniosłem wrażenie, że budynki można zniszczyć w większym stopniu niż w poprzednim Battlefieldzie. Wprowadzono też zmiany pogodowe, które widać nawet podczas krótkich meczów. Zabawa rozpoczęta w słoneczny dzień kończy się w strugach deszczu, pod niebem pokrytym burzowymi chmurami. Inny element to tak zwany Levolution, czyli przemiana znacznego kawałka mapy na podstawie określonego skryptu, wykonywanego wraz z postępem w rozgrywce. Przykładem może być zawalający się wieżowiec na znanej z wersji beta mapie Siege of Shanghai. Zanim gra się ukazała w pełnej wersji, było wokół tego sporo zamieszania. Większość z Was krytykowała ten pomysł po zagraniu w betę za to, że zjawisko jest powtarzalne. Owszem, jest, inaczej się nie da, ale to zawsze jakieś urozmaicenie. Równie dobrze mogło tego nie być, ale jest i widzę w tym niewielką zaletę. I jeszcze ważna rzecz: gracze mogą teraz pływać, mają nawet do dyspozycji kilka łodzi. Ponadto można przetestować każdą dostępną w grze broń i nauczyć się obsługi pojazdów – tego wielu z Was brakowało. A dla miłośników gier RTS jest tryb Commander, który polega na zdalnym sterowaniu całym oddziałem. Dowódca nie bierze aktywnego udziału w walce, a jedynie steruje oddziałem z centrum dowodzenia: wydaje polecenia graczom, zaopatruje ich i tak dalej.
Trudno mi się teraz dokładnie wypowiadać o tym, jak daleko idące zmiany zaszły na polu zmagań z żywym przeciwnikiem. Na pierwszy rzut oka różnice w porównaniu z poprzednim Battlefieldem są niewielkie, ale diabeł tkwi w szczegółach, takich jak zrównoważenie broni i konstrukcja poziomów, a na poznanie tego wszystkiego potrzeba wielu godzin gry, których nie miałem. Gra się dobrze, pingi miałem niskie, rozgrywka za każdym razem była płynna, chociaż wiem, że wielu z Was na to narzeka. Jeśli chodzi o irytujące zjawiska, to do poprawy są punkty odradzania się stron, które wydają się niekiedy zupełnie przypadkowe. Często zdarza się tak, że człowiek pojawia się i znika. Dla mnie poważną wadą jest też to, że niektóre rzeczy służące do zabawy w sieci są odblokowywane tylko po ukończeniu trybu solo, który jakością nie grzeszy, tak nie powinno być.
Podkreślę raz jeszcze: na poznanie wszystkich mechanizmów rozgrywki wieloosobowej w nowym Battlefieldzie potrzeba dobrych kilkudziesięciu godzin, dlatego nie wykluczam, że do tematu powrócę na naszym blogu. Jednakże sumując tych kilkanaście godzin, które w nim spędziłem, mogę powiedzieć, że wieloosobowa sieczka daje równie dużo frajdy jak wcześniej.
Platforma testowa
Oto podzespoły komputera, który posłużył mi do przetestowania gry Battlefield 4 :
Model | Dostarczył | |
---|---|---|
Procesor | Intel Core i5-2500K | www.intel.pl |
Płyta główna | Asus Maximus IV Gene-Z | pl.asus.com |
Pamięć | 2 × 4 GB Kingston KHX1600C9D3X2K2 | www.kingston.com |
Karta graficzna | Asus GeForce GTX 770 DirectCU II TOP | pl.asus.com |
Zasilacz | Enermax Revolution 1250 W | www.enermax.com |
Schładzacz procesora | Prolimatech Armageddon | www.prolimatech.com |
Wentylatory | 2 × Noctua NF-P14 FLX | www.noctua.at |
Karta dźwiękowa | Asus Xonar Xense | pl.asus.com |
Nośnik systemowy | Kingston SVP100S2 96 GB | www.kingston.com |
Nośnik na gry | Samsung HD503HI 500 GB | www.samsung.com |
Monitor | NEC PA241W | www.nec-display-solutions.com |
Obudowa | Corsair Graphite 600T | www.corsair.com |
Mysz | SteelSeries Sensei | steelseries.com |
Klawiatura | Enermax Aurora Premium | www.enermax.com |
Podkładka | SteelSeries l-2 | steelseries.com |
Stolik | Rogoz Audio 3QB3 | rogoz-audio.nazwa.pl |
DAC | NuForce DAC-9 | www.nuforce.com |
Grafika i dźwięk
Battlefield 4 jest oparty na nowszym narzędziu niż poprzednik. Silnik Frostbite 2.0 doczekał się liftingu, ale dobrze widać, że to jest w dalszym ciągu to samo świetne narzędzie, które zapewnia oczom niezapomniane wrażenia. Nie ma jednak mowy o rewolucji, raczej dopieszczono kilka funkcji, dodano parę efektów – na pierwszy rzut to drobiazgi. Ale te szczegóły korzystnie wpływają na odbiór całości i pozostaje mi jedynie stwierdzić, że jakość grafiki niewątpliwie się poprawiła. No i gracze pecetowi po raz kolejny nie mają powodów do narzekań: w maksymalnych ustawieniach szczegółowości obrazu jest na co popatrzeć. Bardzo się zresztą cieszymy, że nie zajmujemy się pisaniem na temat konsol. Lubimy załogę DICE właśnie za to, że widać, którą platformę faworyzuje. Tak, bezapelacyjnie są to nasze ukochane pecety. Nie da się też nie wspomnieć o tym, że filmy i zdjęcia z materiałów prasowych nie odbiegają od tego, co można zobaczyć, grając w finalną wersję produktu, czego nie można powiedzieć o znakomitej większości ostatnio wydanych gier. No i jak tu się nie cieszyć?
Co prawda grafika jeszcze nie jest fotorealistyczna, ale miejscami sprawia takie wrażenie. Przykładem są zwłaszcza wygląd i mimika postaci niezależnych. Dlatego niech Was nie zdziwi liczba zdjęć w galerii i między akapitami. Za każdym razem, gdy na ekranie był odtwarzany przerywnik renderowany z użyciem silnika gry, trudno mi było się powstrzymać przed zrobieniem zrzutu ekranu z przypadkową postacią lub dwoma. Ale grafika w Czwórce jest lepsza niż w poprzedniku także pod innymi względami. Liczba elementów wyświetlanych w tym samym czasie nie wzrosła jakoś szczególnie, tekstury nie zyskały na rozdzielczości, lecz efekty przetwarzania końcowego sprawiły, że widowisko jest przyjemniejsze w odbiorze, obraz jest odrobinę bardziej miękki i rozmyty, a przez to bardziej wiarygodny, przy czym nie stracił na szczegółowości. Nie zapomniano, oczywiście, o drobnostkach cieszących oko estety, czyli reagującym na pogodę listowiu, efektach cząsteczkowych i innych ozdobnikach. Wzrosła też liczba wielokątów budujących niektóre bardziej rzucające się w oczy obiekty, chociaż na zauważalną poprawę w tej dziedzinie trzeba jeszcze poczekać. W końcu ta liczba to nie wszystko, trzeba to jeszcze potraktować różnymi efektami, które już teraz są zasobożerne.
Gracze pecetowi otrzymali zatem tekstury w wysokiej rozdzielczości, promienie słońca, flary, dynamiczną zmianę pogody, miękkie cienie, w końcu przyzwoite tekstury nieboskłonu, kilka trybów wygładzania krawędzi oraz ambient occlusion i parę innych rzeczy, bez których dzisiejsze gry się nie obejdą. O ile nie byłem do końca przekonany co do jakości obrazu w wersji beta, to muszę przyznać, że finalna wygląda znakomicie. W tryb dla pojedynczego gracza, choć sam w sobie nie jest on szczególnie ciekawy, przebrnąłem bez bólu właśnie dlatego, że byłem karmiony cieszącymi oko widokami. Najnowsza gra DICE pokazuje, jak znakomita grafika może maskować inne niedoróbki.
Oprawa dźwiękowa też zasługuje na pochwałę, zwłaszcza muzyka w tle. Nie narzuca się i nie pędzi jak oszalała, gdy na ekranie dużo się dzieje. Mało tego, czasem w takich sytuacjach jest spokojna, przydaje akcji nieco dramatyzmu. Niestety, tego samego nie mogę powiedzieć o polskiej wersji językowej, która jest po prostu fatalna. Nie sposób tego słuchać, zwłaszcza żeńskich kwestii. Na domiar złego oficjalnie nie da się zmienić języka na inny, trzeba kombinować, i za tę zagrywkę należy się komuś solidny łomot.
O optymalizacji nie będę się rozpisywać, bo nasz tekst pod tytułem „Jakie CPU i GPU do Battlefielda 4?” wyczerpuje ten temat. Na koniec dodam, że się spodziewałem, chyba podświadomie, problemów natury technicznej, irytujących spadków płynności w grze, w końcu doświadczyłem ich, testując wersję beta. Nastąpiła bardzo duża poprawa pod tym względem, co oczywiście przełożyło się na ogólne wrażenie.
Galeria
Podsumowanie
Battlefield 4 to kontrowersyjna gra – już w tym momencie zdania o niej są bardzo wyraźnie podzielone. Jeden z popularnych serwisów prowadzących uśredniony ranking bardzo dobitnie pokazuje wyraźną przychylność prasy i rozczarowanie graczy, o którym świadczy liczba ocen zdecydowanie negatywnych, około jednej trzeciej wszystkich. Ja oczekiwania miałem spore i pod kilkoma względami również srodze się zawiodłem. Jeżeli ktoś szuka przygody solo o świetnej fabule, która zmrozi mu krew w żyłach, to niech wie, że nie tędy droga. Poprzednik to tytuł znacznie dojrzalszy, bardziej zrównoważony. Za wady Czwórki uważam też liniowość, konstrukcję poziomów i sztuczną inteligencję, bo wiem, że mogą być lepsze. Ale to wszystko nie zawiodło mnie tak mocno jak historia oklepanego do bólu konfliktu trzech supermocarstw, okraszonego ratowaniem świata, patosem i taką liczbą nieprawdopodobieństw, że było to aż zabawne. Trudno też nie zauważyć, że kampanię solo sklecono naprędce, bardziej po to, by się pochwalić znakomitym silnikiem.
No ale zabawa w pojedynkę to tylko dodatek, więc tylko w niewielkim stopniu może wpłynąć na ocenę całości, której sednem jest sieczka z udziałem „żywych” przeciwników. A najnowsza gra studia DICE zapewni miłośnikom strzelanek sieciowych setki godzin zabawy. Mnie tak naprawdę brakuje teraz jedynie większej liczby rozgrywek na mniejszych, ciaśniejszych mapach, stworzonych z myślą o walce na średnim dystansie, szybszej, bardziej dynamicznej. Mam na myśli maksymalnie dziesięciominutowe starcia na niewielkim terenie w kilkanaście osób. Ci z Was, którzy świetnie się bawili w drużynowym deathmatchu na przykład na terenach Seine Crossing, z pewnością wiedzą, o co mi chodzi. Ale to już kwestia upodobań. Tak czy inaczej, rozgrywka w sieci sprawia dużo frajdy, także oczom. Nie da się poznać wszystkich jej aspektów w kilkanaście godzin, ale już teraz wiem, że w nowego Battlefielda będę grał, i to mi wystarczy, by go docenić.
Najnowsze dziecko DICE budzi we mnie ambiwalentne uczucia. Masa rzeczy mnie w nim wkurza, innowacji jest stosunkowo mało, zabawa solo razi z każdej strony, a niektóre głośno reklamowane elementy to skrypty, które mogłyby się z powodzeniem znaleźć w poprzedniej części Battlefielda. Rezultat jest taki, że całej gry z czystym sumieniem nie mogę polecić: na rekomendację moim zdaniem zasługuje tylko moduł do zabawy sieciowej.
Do testów dostarczył: Electronic Arts
Cena w dniu publikacji (z VAT): 129 zł