Szybciej wyschnie farba na ścianie czy połączę się z serwerem „SimCity” – oto jest pytanie

Na kilka miesięcy przed tym, jak nowa część serii trafiła do sklepów, do środowiska graczy zaczęły przeciekać wręcz zdumiewające wieści. W sieci zaczęły się pojawiać informacje – wtedy jeszcze nie do końca potwierdzone – jakoby nowa symulacja życia burmistrza miała wymagać ciągłego połączenia z internetem, nawet podczas rozgrywki w trybie jednoosobowym. Takie sygnały nigdy nie wieściły niczego dobrego, wystarczy przypomnieć sobie analogiczną sytuację w pierwszych dniach dostępności drugiego „Assassin’s Creeda”. W przypadku nowej „SimCity” sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana, bo nie tylko uwierzytelnianie gracza i zapisywanie stanów gry odbywa się po stronie serwera, lecz również niektóre obliczenia (związane na przykład z powstawaniem wielkich konstrukcji w widoku okolicy miast).

To – wraz z popularnością tytułu – zapowiadało katastrofę. I faktycznie katastrofa w pierwszych godzinach nastąpiła, kiedy to setki tysięcy graczy naraz próbowały skorzystać z zasobów serwerów Electronic Arts. Szybkie działania twórców gry (m.in dodanie nowych serwerów i ograniczenie liczby przebywających na nich graczy) nie przyniosły pożądanych skutków. EA Games nie tyle zaspało, co po prostu przespało datę wprowadzenia własnej gry na rynek i pobiło niechlubny rekord w dziedzinie problemów pierwszego dnia, który do tej pory dzierżył „Half-Life 2” za sprawą pierwszych wersji platformy Steam.