Szybko się okazało, że młody Jobs nie ma ochoty stać się szarym elementem szarej masy i zamierza poszukiwać wyjątkowych doświadczeń życiowych. Zaczął od najniższego szczebla: zbierał i sprzedawał szklane butelki i korzystał z darmowych posiłków w świątyni Hare Kryszna. Ten etap nie trwał długo. Steve całkowicie zerwał z nauką w Reed College i wrócił do rodzinnej Kalifornii. Na początku 1974 roku dostał pracę w firmie Atari, a więc u pierwszego producenta gier komputerowych. Także tu nie zagrzał miejsca na długo. W połowie tego samego roku za zarobione wcześniej pieniądze wybrał się do Indii w poszukiwaniu duchowego i intelektualnego oświecenia. Wiele podróżował i szukał odpowiedzi na mnóstwo pytań. Jego indyjska przygoda trwała siedem miesięcy. Powrócił do Stanów Zjednoczonych zupełnie odmieniony. Ubierał się w typowo indyjskie stroje, ogolił głowę i przeszedł na buddyzm.
Jobs ponownie zatrudnił się w Atari i dołączył do ekipy, która opracowywała projekt obwodu drukowanego do automatu do gry Breakout. To przy tej okazji Steve Jobs i Steve Wozniak nawiązali pierwszą poważną współpracę. Jobs miał mizerne pojęcie o tym, nad czym konkretnie pracował w Atari, więc zawarł umowę z Wozniakiem, który zajął się praktyką. Zyski podzielono na dwie równe części, choć w rzeczywistości Wozniak nie wiedział, ile wynoszą. Praca obu panów polegała na wyeliminowaniu z projektu obwodu drukowanego jak największej liczby układów scalonych. Za pojedynczy układ firma Atari płaciła 100 dolarów. Łącznie Wozniak zdołał usunąć z projektu aż 50 „scalaków”. Jobs otrzymał zatem, bagatela, 5 tys. dolarów. Wozniak jednak przez 10 następnych lat był przekonany, że Atari za pracę zapłaciło tylko 700 dolarów. Co ciekawe, gdy dowiedział się o prawdziwej kwocie wynagrodzenia, nie miał tego za złe Jobsowi.
Pierwsza poważna współpraca Jobsa i Wozniaka ujawniła zatem dwie cechy tego pierwszego: umiał wykorzystywać ludzi, jednocześnie nie zrażając ich do siebie. Być może to właśnie one sprawiły, że na wielu płaszczyznach zmienił świat, że stworzył prężnie działającą firmę Apple, a potem nie tylko zdołał wyciągnąć ją z totalnej agonii, ale jeszcze sprawił, że stała się większa niż kiedykolwiek wcześniej.
Przyciąganie, projektowanie i pudełko
Steve Jobs miał prawdopodobnie więcej wrogów niż sprzymierzeńców. Wielokrotnie, czy to w prasie drukowanej, czy w materiałach telewizyjnych i radiowych, czy w filmach, przedstawiany był jako socjopata, a nawet sadysta. Nie ulega wątpliwości to, że wobec swoich pracowników był bardzo wymagający. Oczekiwał poświęcenia, a przede wszystkim sukcesów. Był perfekcjonistą, wizjonerem i specjalistą do spraw logistyki. Do dziś wielu przeciwników Jobsa twierdzi, że był on tak naprawdę nikim, a prawdziwym ojcem firmy Apple był Steve Wozniak. Jednak przyglądając się naprawdę dokładnie podziałowi ról pomiędzy nimi, można dojść do innego wniosku. Wozniak faktycznie był ekspertem do spraw elektroniki. Wielu mówiło o nim, że ma procesor zamiast mózgu. Rzeczywiście, w okresie „starożytnego” Apple większość pracy nad sprzętem spadała na Wozniaka. Jobs tu coś przylutował, tam przyciął jakiś kabelek – oczywiście według przedstawionych mu instrukcji. Praca Jobsa nie miała wiele wspólnego z elektroniką. O procesorach, kontrolerach i innych tego typu „dziwadłach” nie miał wtedy większego pojęcia.
Steve Jobs jednak był tym, który stał za pierwotną wizją każdego projektu Apple. Dopinał wszystko na ostatni guzik. Szybko stał się wizytówką firmy, na którą każdy chciał spojrzeć. Nie można było przejść obok niego obojętnie. Przyciągał jak magnes i sprawiał, że człowiek nie chciał się od niego oderwać. Jego wizerunek jako szefa firmy nie był wszystkim, co dokładał od siebie. Steve był tym, który stworzył zewnętrzną postać komputera Apple II, ten zaś przyniósł pierwszy sukces na rynku komputerów osobistych, przeznaczonych dla przeciętnego konsumenta. Uważał, że najważniejsza jest lojalność klientów. Dbał o to w najdrobniejszych szczegółach.
Dobrze wiemy, że firma Apple do dziś ogromną wagę przykłada nawet do pudełek, w których sprzedawane są jej produkty. Potrafi w sądach walczyć z konkurencją, która próbuje ją naśladować. Co takiego „magicznego” może być w pudełku? Przecież to tylko taki grubszy papier... Jobs już niemal trzy dekady temu wiedział, że nie tylko produkt jest istotny w procesie budowania lojalności konsumenta. Nie chodzi tu nawet o kolorowe obrazki czy dumnie brzmiące slogany. Owszem, to ważne, ale zaczęło się od... po prostu od pudełka.
W 1984 roku firma wprowadziła na rynek pierwszą generację komputera Macintosh. Był to pierwszy komputer osobisty sprzedawany z myszką – potrzebną do obsługi wówczas nowatorskiego graficznego interfejsu systemu operacyjnego. Jobs uznał wtedy, że coś tak dotąd niespotykanego zapewni konsumentowi nie lada przeżycie. Myszka dziś nie robi na nikim wrażenia, ale ponad ćwierć wieku temu było to prawdziwe dziwadło. Plastikowa kostka, którą trzeba ruszać? Przecież klawiatura jest lepsza! Klawisz „w górę”, klawisz „w dół” – i bez problemu poruszam się po liście dokumentów. Po co mi myszka? Niedługo po wprowadzeniu na rynek Macintosha okazało się, że świat nowego gryzonia pokochał. Wróćmy jednak do opakowań. Steve Jobs zażądał, aby myszka Macintosha znajdowała się w oddzielnym pudełku. Jego zdaniem wydobywanie nowej rzeczy z opakowania buduje napięcie. Ostateczne wypakowanie zawartości to zwieńczenie całego „trudu”. To daje dodatkową satysfakcję „wydobywcy”. Jobs uważał, że zapakować myszkę w pudełko to zapewnić konsumentowi dodatkowe przeżycie. W pierwszej chwili może się to wydawać śmieszne, ale chyba każdemu zdarzyło się rozpakowywać jakiś supernowoczesny, dopiero co kupiony produkt. Pamiętacie to uczucie? Może nawet akcesoria znajdowały się w oddzielnych kartonikach... Steve Jobs chciał, aby Apple było trochę jak święty Mikołaj, a produkty – jak prezenty. Jedno pudełko jest fajne, ale cóż mamy obok? Następne pudełko. To wszystko dla mnie?!
Obsesja i odejście
Steve Jobs twierdził, że ważny jest każdy szczegół. Nawet najprostsze rzeczy mogły, jego zdaniem, mieć decydujący wpływ na sukces produktu. Przez ludzi, którzy znali go osobiście, uważany był za perfekcjonistę z obsesją na punkcie kontroli wszystkich projektów. Sam wybierał scenariusze reklam telewizyjnych i żaden z gotowych projektów nie trafiał do emisji, zanim nie został przez niego zatwierdzony. Dbał o wizerunek Apple także w inny sposób: firmowe sklepy kazał projektować w formach przypominających muzea. Liczyło się odstępstwo od „norm”, ale bez zbędnej przesady. Zgodnie z tą wizją sklepy miały oczarowywać, ale nie onieśmielać.
To między innymi właśnie taki był wkład Jobsa w stworzenie, a później w funkcjonowanie firmy Apple. Do tego dochodziło wiele innych działań, choćby reprezentowanie jej na forum publicznym, prowadzenie negocjacji, pozyskiwanie partnerów biznesowych. Steve Wozniak zajmował się projektowaniem komputerów od strony technicznej. Steve Jobs z obwodów drukowanych tworzył gotowe produkty i ich „charaktery”. Obaj pokazali, że z jednej strony trzeba mieć dobry produkt, a z drugiej – umieć go sprzedać. Początek lat 80. ubiegłego wieku zmusił Apple do tego, aby dosłownie przepychało się na rynku. Najpierw trzeba było wytworzyć potrzebę zakupu komputera osobistego – pokazać, że jest on człowiekowi niezbędny. Potem trzeba było umiejętnie ową potrzebę podtrzymywać, sprawić, aby pojawiały się nowe. Jobs swoją charyzmą potrafił przekonać nawet najbardziej oporne środowiska. Wszystko wydawało się układać znakomicie – aż do 1985 roku. W tym czasie dyrektorem generalnym Apple był John Sculley, z którym Jobs wszedł w ostry konflikt. Współzałożyciela Apple uznano za bezproduktywnego i nieobliczalnego. Steve odszedł z firmy, jeszcze zanim wydano decyzję o jego zwolnieniu.
Przez dziewięć następnych lat Jobs próbował stworzyć nowy projekt, NeXT, w którego ramach chciał przejść do sektora edukacji. Jego nowa ekipa miała za zadanie przygotować zaawansowane komputery i system operacyjny przeznaczone dla szkół, a w dalszej kolejności – bezpośrednio rywalizować z Apple. Sprzedano zaledwie około 50 tysięcy komputerów NeXT i Jobs podjął decyzję o wycofaniu się z produkcji sprzętu. Próbował potem sił już tylko na rynku oprogramowania, ale także ten projekt nie zdołał się mocno rozwinąć. W 1986 roku, a więc tuż po odejściu z Apple, zajął się zupełnie nową dla siebie branżą – filmową. Od wytwórni Lucasfilm za 10 milionów dolarów odkupił The Graphics Group, na podstawie której stworzył firmę Pixar. Dokonał poważnych zmian w działaniu ekipy, która w 1995 wprowadziła na ekrany film Toy Story. Sukces był ogromny i do dziś Pixar pozostaje najbardziej znanym producentem filmów animowanych wykorzystujących grafikę komputerową.
Zapaść, zwrot i złoty spadochron
Już parę lat po odejściu Jobsa z Apple okazało się, że bez niego firma nie jest zdolna prosperować. W latach 1994–1995 była w dramatycznej sytuacji. Choć w 1995 roku sprzedała najwięcej komputerów Mac w swojej historii, to jednocześnie została przytłoczona ofensywą Microsoftu. Chcąc ratować swoje udziały w rynku komputerów osobistych, podjęła nawet decyzję o udostępnieniu licencji na swój system operacyjny innym producentom, takim jak Motorola, Power Computing czy Umax. Okazało się, że wcale nie zwiększyło to udziału w rynku. Ba, Apple zaczęło tracić swój udział – na rzecz własnych partnerów. Już na początku 1996 roku zanotowało straty na poziomie 69 milionów dolarów. Ruszyła pierwsza fala zwolnień. Zmieniono dyrektora generalnego, ale do połowy 1997 roku sytuacja z dramatycznej systematycznie zmieniała się w beznadziejną. W 1994 udział w rynku komputerów osobistych był jeszcze 10-procentowy, ale już trochę ponad trzy lata później spadł do zaledwie 3%. Straty osiągnęły aż 1,6 miliarda dolarów, a redukcja zatrudnienia wydawała się nie mieć końca. „The New York Times” pisał wtedy, że dyrektor generalny, Gil Amelio, w obliczu katastrofy wydawał ogromne pieniądze na remonty gabinetów członków zarządu, a sobie zafundował między innymi złoty spadochron.
Jak na ironię, Amelio zrobił coś, co jak się później okazało, miało ogromny wpływ na zmianę sytuacji Apple. Pod koniec 1996 roku ówczesny dyrektor generalny ogłosił przejęcie firmy NeXT. Tak, firmy Jobsa. W grudniu tego samego roku Steve Jobs po raz pierwszy od 11 lat przekroczył próg głównej siedziby Apple. Został ponownie zatrudniony, ale tylko jako „specjalny doradca” do spraw połączenia obu przedsiębiorstw. Warto pamiętać o tym, że wtedy miał już koncie wielki sukces – Pixar. Nie miał jakiejś specjalnej ochoty wracać do Apple, zwłaszcza że jego dzieło doprowadzono tak naprawdę do ruiny. Miał o nim tak złe zdanie, że w czerwcu 1997 roku sprzedał 1,5 miliona akcji Apple, które dostał za sprzedaż NeXT. Dla siebie zachował tylko jedną, wręcz stwierdził w wywiadzie, że w tym momencie przyszłość firmy jest warta tyle co ten pojedynczy udział. A w tamtym czasie akcje Apple osiągnęły najniższe notowania w historii.
W lipcu 1997 roku stan Apple był już tak zły, że dyrektor generalny po długich negocjacjach zgodził się zrezygnować ze stanowiska. Pewnego dnia, w trakcie porannego spotkania najważniejszych ludzi w Apple, Gil Amelio ogłosił swoją rezygnację, a chwilę po tym do pomieszczenia wszedł ktoś, kto wyglądał jak napadnięty turysta, który od co najmniej paru dni błądził po lasach. Nie pierwszej urody trampki, krótkie spodenki, pognieciona koszulka, wielodniowy zarost na twarzy... Padło pytanie: „No to powiedzcie, co tu jest nie tak?”. Prawdopodobnie uczestnicy spotkania nie zdołali jeszcze wydusić żadnego słowa, dopiero uświadamiając sobie, z kim mają do czynienia, a już padła odpowiedź. Otóż Jobs krzyknął wtedy: „Produkty! Produkty są do kitu! Stały się zupełnie bez wyrazu!”. To był punkt zwrotny, prawdziwe wejście smoka. W sierpniu rada nadzorcza Apple zaproponowała Jobsowi objęcie funkcji „przejściowego dyrektora generalnego”. Wtedy jeszcze ci, którzy stali za serią porażek firmy, wierzyli, że uda im się go ośmieszyć i udowodnić, że Apple z nim i bez niego niczym się nie różni. Szybko jednak pojawił się żart o tym, że to nie Apple kupiło Jobsa wraz z firmą NeXT, ale to Jobs, poprzez NeXT, odzyskał swoje „dziecko”.
Steve Odnowiciel
Powróciwszy na najwyższe stanowisko w Apple, Steve Jobs błyskawicznie rozpoczął proces reorganizacji firmy. Po kolei wzywał do siebie członków wszystkich ekip odpowiedzialnych za poszczególne projekty. Nie było czasu na grzeczności, żadnego „dzień dobry”, żadnego zapoznawania się z pracownikami – nic. W trakcie spotkań z pracownikami wymagał pełnego skupienia i irytował się nawet wtedy, gdy ktoś robił notatki. Każdy miał słuchać i odzywać się wyłącznie wtedy, gdy odpowiadał na konkretne pytanie. Cały proces trwał kilka tygodni. Jobs był stanowczy, ale spokojny – unikał wybuchów złości, które kiedyś mu wypominano. Był mocno niezadowolony z tego, co zawierał katalog firmy, i w trakcie jednej z dyskusji stanowczo skrytykował jej ofertę, mówiąc, że widzi w niej tysiąc produktów, ale nie ma pojęcia, czym się one różnią. Mówił, że próbował się dowiedzieć, czym jeden model komputera różni się od drugiego, dlaczego ktoś miałby polecać ten, a nie inny? Podsumował to pytaniem: skoro on nie mógł znaleźć konkretnych odpowiedzi, to jak niby mają znaleźć je klienci? Przystąpił więc do zmiany strategii firmy, wymienił większość członków rady nadzorczej, mnóstwo projektów wyrzucił do kosza. Skończył też z klonami komputerów Mac produkowanymi na podstawie wcześniej udzielanych licencji.
Jednocześnie Jobs prowadził rozmowy ze swoim rywalem z Microsoftu. On i Bill Gates doszli do porozumienia, na mocy którego Apple wycofało wszelkie zarzuty o kopiowanie rozwiązań przez Microsoft, ten zaś zobowiązał się do rozwijania pakietu biurowego Office w wersji dla komputerów Mac. Dodatkowo Jobs namówił Gatesa do zainwestowania 150 milionów dolarów w Apple. W ten sposób doprowadził do 30-procentowego wzrostu wartości akcji. W zamian za inwestycję zgodził się, aby Internet Explorer stał się domyślną przeglądarką internetową w komputerach firmy. Zakończył wywołany przez jego poprzedników spór z Microsoftem, a relacje pomiędzy obiema firmami mocno się zmieniły. Jobs zdawał sobie sprawę z tego, że Apple potrzebuje pakietu Office, gdyż bez niego platforma Mac mogłaby całkowicie upaść.
Jak Steve Jobs zmienił ofertę Apple? Sprowadził ją do wyjątkowo prostej tabelki, składającej się z dwóch kolumn i dwóch rzędów. W trakcie spotkania z radą nadzorczą na tablicy narysował taką tabelę. W górnym rzędzie w lewej kolumnie wpisał „konsument”, a w prawej – „profesjonalista”. W dolnym rzędzie po lewej wpisał słowo „przenośny”, a po prawej – „biurkowy”. Tak oto firma Apple narodziła się na nowo. Miała tylko cztery produkty, a więc dwa modele komputerów stacjonarnych i dwa laptopów. W każdej grupie jeden przeznaczony był dla zwykłego odbiorcy, a drugi – dla profesjonalistów. W tamtym czasie było to niespotykane podejście, zresztą w samym Apple wzbudziło wiele obaw. Jobs chciał wyrzucić do kosza mnóstwo produktów, stworzyć tylko cztery i na nich oprzeć całą strategię firmy. Ówczesny przewodniczący rady nadzorczej Edgar Woolard Junior powiedział, że szczęka mu opadła, gdy usłyszał te propozycje. Część członków rady uważała, że Jobs jest szalony, a jego pomysł – samobójczy. Jak wiemy, nowa wizja okazała się ze wszech miar słuszna. Apple odzyskało wigor i z impetem wróciło do głównego nurtu.
Nowy produkt konsumencki stworzony zgodnie z wizją Jobsa, iMac, okazał się strzałem w dziesiątkę. Był produktem absolutnie nietuzinkowym. Zgodnie z zasadami, których Steve trzymał się od początku, nawet obudowa komputera i opakowanie były niemalże dziełami sztuki użytkowej. Przenośna wersja iMaca, iBook, także była perełką na rynku komputerów. Parę lat później krzykliwy wygląd został zastąpiony stonowanym: kolejne generacje iMaców oraz iBooków dostępne były w wersjach białej i chromowanej. Potem pojawiły się takie konstrukcje, jak MacBook Pro i PowerBook, wykonane z aluminium i tytanu. Jeszcze nowsze generacje MacBooków oraz iMaców, a także smartfonów iPhone i odtwarzaczy iPod zaczęły wykorzystywać szkło, szczotkowane aluminium i stal nierdzewną.
A teraz pokażę wam, jak to się robi
Komputery iMac, MacBook, PowerBook i inne nie były jedynymi produktami, które wpłynęły na rozwój firmy. W 2001 roku Jobs zaprezentował iPoda. Był to odtwarzacz muzyczny. Rywali miał już sporo, jednak był mniejszy i lżejszy. Zmienił też na dobre rynek dystrybucji muzyki i przeniósł ją do internetu. Odtwarzacz-sklep iTunes także okazał się hitem. Kolejne generacje iPoda długo utrzymywały tę markę na pozycji lidera.
Pierwszy iPhone został zapowiedziany 9 stycznia 2007 roku. Smartfon inny niż wszystkie. Dziś przeciwnicy Apple twierdzą, że nie był to w żadnej mierze rewolucyjny produkt. Oczywiście, iPhone nie był pierwszym „smartfonem”. Steve Jobs w trakcie pierwszej prezentacji wypunktował wady wówczas dostępnych produktów. Zwracał uwagę na to, że miały małe ekrany, obsługiwało się je rysikiem, a najgorsze jego zdaniem było to, co znajdowało się pod ekranami: klawiatury z różnymi dodatkowymi przyciskami. Jobs był przekonany, że aby zrobić krok naprzód, trzeba się pozbyć klawiatur, najlepiej całkowicie. Do obsługi urządzenia przenośnego takiego jak smartfon powinien wystarczyć ekran dotykowy, i to obsługiwany nie rysikiem, a po prostu palcami. Wiązało się to, oczywiście, z innym problemem, który dotyczył także innego typu urządzeń: tabletów.
27 stycznia 2010 roku Steve Jobs oficjalnie zapowiedział nowy produkt: iPada. Był to pierwszy od 17 lat tablet firmy (pierwszym był Netwon MessagePad 100). Seria Newton co prawda przetrwała do 1998 roku, kiedy to Jobs skreślił ją z oferty, ale nigdy nie osiągnęła sukcesu. Prawdopodobnie iPad był wynikiem sukcesu pierwszych generacji smartfonów iPhone. Konsumenci entuzjastycznie przyjęli urządzenia, które obsługuje się palcami. Sklep App Store nieustannie się rozrastał i można było w nim znaleźć coraz bardziej rozbudowane oprogramowanie. Jobs swego czasu przyznał, że pierwotnie polecił swoim pracownikom stworzyć projekt tabletu, ale ostatecznie przeistoczył się on w smartfona. Można by się zastanawiać: dlaczego? Dziś wiemy, że tablety schodzą jak ciepłe bułeczki. Ich popularność stale rośnie. Jeśli jednak cofniemy się w czasie, gdzieś do 2007 roku, to być może łatwiej nam będzie zrozumieć, dlaczego iPad i... dlaczego nie tablety z systemami operacyjnymi Windows?
Nie jest tajemnicą, że Bill Gates pod koniec 2002 roku zaprezentował tablet z systemem Windows XP Tablet Edition. Urządzenie to zostało na długo zapomniane i w sumie do dziś pozostaje ciekawostką, niekiedy przytaczaną jako przytyk w dyskusjach ze zwolennikami Apple. Dlaczego jednak tablety wcześniej, przed iPadem, nie zyskały uznania? Przecież były dostępne także w formie laptopów „convertible”. Były jednak dostępne przede wszystkimi z kolejnymi systemami operacyjnymi Windows. To był ich największy problem – obok cen, słabej wydajności, wagi, gabarytów i czasu działania. Obsługa komputera za pośrednictwem ekranu dotykowego wymaga odpowiedniego systemu operacyjnego i oprogramowania. Steve Jobs świetnie zdawał sobie z tego sprawę i być może właśnie dlatego nie chciał od razu wchodzić na rynek tabletów, tylko zacząć od czegoś mniejszego – smartfona.
Tablety w 2007 roku były uznawane za kalekie laptopy. Niby działały, niby były komputerami osobistymi, ale cóż takiego zwykły użytkownik miał na nich robić? To było kluczowe pytanie, na które Microsoft nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Gigant z Redmond w tamtym czasie był też mocno zajęty swoim systemem Vista, który nie dość, że pojawił się z ogromnym opóźnieniem, to jeszcze nie został entuzjastycznie przyjęty przez konsumentów. W tym czasie Apple zrobiło krok do przodu – krok śmiały i ryzykowny. Tak jednak działał Jobs. Wymagał konkretów, poświęcenia i utrzymywania kursu aż do osiągnięcia celu. Projekty, które uważał za bezwartościowe, bez skrupułów wyrzucał do kosza. Udało mu się oczarować świat pierwszym iPhone'em. To zrobiło miejsce na drugi krok i jednocześnie pozwoliło wrócić do pierwowzoru, a więc iPada. Tablet ten miał wszystko to co iPhone, tylko większe. Oczywiście, ta cecha iPada stała się powodem do żartów. Zapewne wielu pamięta wyśmiewające tablet Apple hasło: „iPhone, iPad, iMat” i wizerunek Jobsa leżącego na tablecie wielkości dywanu.
A jak chcecie, to się śmiejcie
Z iPada śmiano się tak jak wcześniej z iMaca, potem iPoda i wreszcie iPhone'a. Za każdym razem Apple pod wodzą Jobsa przełamywało kolejne bariery. Zdarzały się potknięcia, ale do tej pory żadne z nich nie przyćmiło ogólnego wizerunku któregokolwiek z tych produktów. Przeciwnicy marki i samego Steve'a często używają argumentu, że przecież Apple niczego nie wymyśliło, niczego samo nie stworzyło. Owszem, firma nie stworzyła na przykład interfejsu graficznego, myszki, przenośnego odtwarzacza muzycznego, tabletu czy smartfona. Trzeba jednak mieć w sobie wiele uporu, aby nie zauważyć, że wszystko to co najmniej zdefiniowała na nowo, w formie, którą znamy dziś. Ani Steve Jobs, ani Steve Wozniak, ani ich dawni współpracownicy nie wymyślili interfejsu graficznego. Mieli go – a wraz z nim myszkę – od firmy Xerox. Sęk w tym, że Jobs dostrzegł w tych rozwiązaniach potencjał, którego rada nadzorcza Xeroksa nie widziała. Z koncepcji, że komputer można by obsługiwać myszką, zwyczajnie się naśmiewano. A Jobs postanowił, że musi to mieć. I dostał. To właśnie on, poprzez kierowaną przez siebie firmę, sprawił, że nowoczesny interfejs użytkownika stał się dostępny dla wszystkich. To on przekonał wtedy świat, że myszka to świetne narzędzie do pracy z komputerem. Ktoś może powiedzieć: ale jeśliby on tego nie zrobił, to na pewno zrobiłby to ktoś inny. Pewnie tak by było, ale... no właśnie, nie było. Różne firmy już od lat 90. ubiegłego wieku wprowadzały na rynek tablety (także w postaci laptopów „convertible”), ale dopiero Apple zdołało stworzyć koncepcję, którą pokochał świat i naśladuje konkurencja.
Steve Jobs – niekiedy chłodny wobec innych ludzi, stanowczy, swego czasu niemal brutalnie kierujący firmą Apple – może i nie był człowiekiem, którego każdy mógłby polubić za jego osobowość. Można też nie lubić samego Apple. Ale chyba warto docenić osiągnięcia kogoś, kto zaczął od zbierania butelek i doszedł na sam szczyt dzięki swoim wizjom i koncepcjom, ale także konsekwentnej pracy i temu, że umiał wymagać jej od swoich pracowników. Nie sposób nie przyznać, że powrót w 1997 roku do Apple i wyciągnięcie firmy dosłownie z dna na sam szczyt było ogromnym życiowym i zawodowym sukcesem.
Po jego śmierci funkcję dyrektora generalnego przejął Tim Cook, którego kandydaturę Steve sam zaproponował. Tim Cook wykazuje się znacznie mniejszą charyzmą od poprzednika, zwłaszcza w trakcie wystąpień publicznych, ale być może dopiero szuka własnego stylu. Cook, prezentując nowe produkty, dzieli się tym zadaniem z pracownikami firmy. Jobs z reguły był jedynym aktorem na scenie. A może Tim Cook po prostu będzie zupełnie innym liderem? To przecież w branży komputerowej zdarzyło się już co najmniej raz: stonowanego, poważnego Billa Gatesa na stanowisku szefa Microsoftu zastąpił Steve Ballmer. Każdy, kto się interesuje branżą komputerową, wie, jak wielka to była zmiana wizerunkowa.