Szybko się okazało, że młody Jobs nie ma ochoty stać się szarym elementem szarej masy i zamierza poszukiwać wyjątkowych doświadczeń życiowych. Zaczął od najniższego szczebla: zbierał i sprzedawał szklane butelki i korzystał z darmowych posiłków w świątyni Hare Kryszna. Ten etap nie trwał długo. Steve całkowicie zerwał z nauką w Reed College i wrócił do rodzinnej Kalifornii. Na początku 1974 roku dostał pracę w firmie Atari, a więc u pierwszego producenta gier komputerowych. Także tu nie zagrzał miejsca na długo. W połowie tego samego roku za zarobione wcześniej pieniądze wybrał się do Indii w poszukiwaniu duchowego i intelektualnego oświecenia. Wiele podróżował i szukał odpowiedzi na mnóstwo pytań. Jego indyjska przygoda trwała siedem miesięcy. Powrócił do Stanów Zjednoczonych zupełnie odmieniony. Ubierał się w typowo indyjskie stroje, ogolił głowę i przeszedł na buddyzm.

Jobs ponownie zatrudnił się w Atari i dołączył do ekipy, która opracowywała projekt obwodu drukowanego do automatu do gry Breakout. To przy tej okazji Steve Jobs i Steve Wozniak nawiązali pierwszą poważną współpracę. Jobs miał mizerne pojęcie o tym, nad czym konkretnie pracował w Atari, więc zawarł umowę z Wozniakiem, który zajął się praktyką. Zyski podzielono na dwie równe części, choć w rzeczywistości Wozniak nie wiedział, ile wynoszą. Praca obu panów polegała na wyeliminowaniu z projektu obwodu drukowanego jak największej liczby układów scalonych. Za pojedynczy układ firma Atari płaciła 100 dolarów. Łącznie Wozniak zdołał usunąć z projektu aż 50 „scalaków”. Jobs otrzymał zatem, bagatela, 5 tys. dolarów. Wozniak jednak przez 10 następnych lat był przekonany, że Atari za pracę zapłaciło tylko 700 dolarów. Co ciekawe, gdy dowiedział się o prawdziwej kwocie wynagrodzenia, nie miał tego za złe Jobsowi.