Korporacje przeszłości
Syndicate to marka, która na dobre zapadła w pamięci wielu graczy. Pierwowzór pojawił się prawie dwadzieścia lat temu na Amidze oraz pecetach. Później zagościł również na wielu innych platformach, wliczając w to wszystkie znane w tym czasie konsole domowe. Dowodem na popularność tej gry może być także pudełkowy dodatek o nazwie American Revolt, który trafił na rynek w iście błyskawicznym tempie. Co było powodem tego sukcesu? Mówiąc najogólniej, Syndicate, podobnie jak większość produkcji Bullfroga z tego okresu, był prawdziwym pożeraczem czasu. Szybko wciągał i przez wiele godzin nie pozwalał odejść od monitora lub telewizora.
Rozgrywka była oparta na prostej idei: jesteś szefem dużej korporacji i masz zdobyć świat. Czwórka kierowanych przez gracza zabijaków lądowała w tym celu na ponurych ulicach przyszłości i przelewała krew wrogich agentów. Wbrew pozorom mechanika gry nie była zbyt skomplikowana: „w czasie rzeczywistym” przemieszczaliśmy po mapie swoje postaci i wykonywaliśmy założenia misji. Zazwyczaj sprowadzało się to do bezpardonowego dziurawienia przeciwników, ale często mogliśmy liczyć na urozmaicenia, np. przeszukiwanie budynków, aby odbić sprzymierzeńców. Wartka akcja była jednak tylko jednym z elementów – prawdziwa zabawa zaczynała się w menu, gdzie m.in. przeglądaliśmy mapę świata, dobieraliśmy zespół, broń oraz modyfikacje.
W trzy lata po tym, jak do sklepów trafił oryginał, pojawiły się Syndicate Wars – kontynuacja, która w nowej oprawie eksploatowała tę samą sprawdzoną koncepcję. Później studio skupiło się na innych projektach, m.in.: legendarnym Dungeon Keeper oraz równie udanym Theme Hospital, a słuch o brutalnych wojnach korporacji zaginął. Biorąc pod uwagę popularność i renomę tej serii, było to bardzo dotkliwe zaniedbanie. Niestety, pech chciał, że Electronic Arts pod koniec XX wieku bardzo skutecznie trwoniło potencjał przejętych przez siebie ekip – Bullfrog przestało produkować bestsellery i ostatecznie zostało zamknięte. Wydawało się, że Syndicate, podobnie jak inne marki studia, przepadł już na zawsze.
Nowe rozpoczęcie
Od kilku lat do sieci trafiały plotki mówiące o tym, że EA planuje wyciągnąć z szafy znanego trupa. Spekulowano, że chodzi o Syndicate, ale ostatecznie potwierdzono to dopiero w drugiej połowie roku 2011. Okazało się, że za nową częścią stoją utalentowane Starbreeze Studios, a sama gra zmieniła się w... strzelankę. Świetnie zrealizowany zwiastun stanowił tylko drobną osłodę dla rozgoryczonych fanów, którzy spodziewali się czegoś więcej niż tylko kolejnego „resetu” znanej marki. Czy taki ruch ze strony „elektroników” był słuszny? Na to pytanie odpowiemy pod koniec – teraz czas napisać, czym tak naprawdę jest nowy Syndicate.
Mamy rok 2069. Wielkie korporacje, zwane tutaj syndykatami, stoją ponad rządami i władają całym światem. Ponieważ prawo, zarówno to naturalne, jak i stanowione, zupełnie ich nie dotyczy, bez zahamowań uprawiają „szpiegostwo przemysłowe”. Jeśli myśleliście, że chodzi o wyrafinowane wykradanie innowacyjnych technologii – jesteście w błędzie. W świecie Syndicate po prostu likwiduje się tych, którzy chcą wyjść przed szereg. Krew ochroniarzy, naukowców oraz cywili leje się strugami. Jak do tego doszło? Jeśli wierzyć sekwencji rozpoczynającej grę – w roku 2017 powstał wszechmocny Eurocorp, pierwszy syndykat, który w roku 2025 wprowadził na rynek układ DART. Implant, który pozwalał każdemu śmiertelnikowi poczuć się jak bóg wszelkiej elektroniki, szybko zawojował świat.
W grze wcielamy się w Milesa Kilo – agenta Eurocorpu, który jest królikiem doświadczalnym testującym szóstą generację DART. Ponieważ wszystko idzie zgodnie z planem, szybko wyrusza na zdecydowanie niepokojową misję. W jej trakcie okazuje się, że kluczowa pracownica syndykatu jest wtyką, i...
Nie będziemy zdradzać dalszych szczegółów scenariusza, chociaż jego znajomość zapewne zabrałaby niewiele frajdy z gry. Chaotyczna i za szybko opowiedziana historia nabiera rumieńców dopiero pod sam koniec. Nie brakuje tutaj ciekawych postaci, niezłych dialogów, efektownych scen i ogranych zwrotów akcji – widać potencjał, który został zmarnowany przez absolutny brak emocji. Scenariusz Syndicate można by zapisać na ulotce z chińskiej restauracji; pewnie wywołałby u czytelnika takie samo poruszenie jak kurczak słodko-kwaśny. Szkoda, bo ciekawa fabuła mogłaby zakamuflować widoczną jak na dłoni liniowość rozgrywki. Na pociechę zdigitalizowano dwójkę znanych aktorów: Rosario Dawson (m.in. Grindhouse: Deathproof) oraz Briana Coksa (m.in. Manhunter iseria o Jasonie Bournie). Nie są to ich największe kreacje, ale udało się tym zabiegiem tchnąć trochę życia w wirtualnych bohaterów.
Cyberpunkowe strzelanie
Syndicate, zanim trafił do sklepów, jawił się jako FPS z solidnym dodatkiem cyberpunku oraz elementów pseudoszpiegowskich, wszystko za sprawą wspomnianego DART – układu montowanego gdzieś głęboko w mózgu. Dzięki temu szczytowemu osiągnięciu nowoczesnej techniki realne staje się połączenie świata rzeczywistego oraz elektronicznego. O ile magiczny pasek energii na to pozwala, jednym przyciskiem możemy zmienić sposób postrzegania, prześwietlić przeciwników i efektownie spowolnić czas. Oprócz tego w trakcie rozgrywki sukcesywnie nabywamy trzy ważne umiejętności: namówienie do samobójstwa, wysadzenie broni oraz zmuszenie do zmiany strony. Pierwsza i ostatnia świetnie działają na wrogów z implantami. Druga sprawdza się w każdych warunkach, nawet w przypadku ludzi drugiej kategorii, terrorystów bez chipów w czaszkach.
Czarno-biały rentgen oraz trzy sztuczki Jedi to nie wszystko, czym potrafi pochwalić się Kilo. Możliwe jest też hakowanie wybranych elementów otoczenia, np. wieżyczek strażniczych lub przesuwanych osłon. Szybkie, zdalne włamania potrzebne są również w czasie walki z przeciwnikami wyposażonymi w dodatkowe tarcze lub inne, bardziej wymyślne gadżety. Szkoda tylko, że autorzy bardzo oszczędnie wykorzystali ten pomysł – dostępne w kampanii poziomy aż proszą się o więcej interaktywnych elementów, które w ciekawy sposób przełamywałyby tradycyjny schemat rozsiewania ołowiu.
Skoro już jesteśmy przy strzelaniu... Nie da się ukryć, że jest to najmocniejsza strona nowego Syndicate. Starcia są dynamiczne i wymagające. Gra nie jest wyjątkowo trudna, ale rzuca wyzwania zmuszające do błyskawicznego myślenia. Owszem, możliwe jest powolne zdobywanie pozycji z wykorzystaniem prostego systemu osłon, jednak najbardziej satysfakcjonujące jest podkręcanie tempa. Szybki bieg skończony wślizgiem, spowolnienie czasu, ogłuszenie dwóch wrogów wybuchem broni, poszatkowanie głów trzem następnym, skręcenie karku szóstemu, ucieczka za róg i przeładowanie karabinu – tutaj jak najbardziej da się coś takiego zrobić. Uprzedzamy jednak fanów Johna Rambo: efektowne akcje wymagają wyczucia oraz pomyślunku. Zginąć można szybko, a przeciwnik potrafi zaleźć za skórę: wrodzy żołnierze szukają osłon i jednocześnie agresywnie starają się wypłoszyć gracza.
Pisząc o Syndicate, trzeba również wspomnieć o arsenale oraz modyfikacjach. Dostępne bronie chwalone są przez wszystkich i nie ma się temu co dziwić. Twórcy poszli w jakość: mamy tu raptem kilka rodzajów pistoletów i karabinów, jedną strzelbę, laser oraz cztery giwery specjalne (minigun, miotacz ognia, dwie wyrzutnie rakiet). Jednak każda z nich jest przemyślana, wyważona w stosunku do rozgrywki i często wyposażona w alternatywny tryb ognia. W Syndicate nie spotkacie bezużytecznych kawałków metalu, które są ozdobą najłatwiejszych przeciwników.
Niestety, nie można tego samego napisać o systemie „rozwoju” postaci. Mamy kilkanaście udoskonaleń (osłona, większe rażenie wysadzanej broni itd.), które faktycznie mogą wpłynąć na zabawę, ale podjęte decyzje i tak nie wydają się zbyt ważne. Modyfikacje można kupować tylko wtedy, gdy zdobędzie się obcy implant, a takie sytuacje zdarzają się w dokładnie zaplanowanych sytuacjach. Nie da się więc, wzorem bardziej poważnych gier RPG, „wymaksować” swojego bohatera. Ostatecznie zawsze kończymy podobnie, a rozgrywka w istocie będzie identyczna.
Kooperacyjny duch oryginału
Skoro kampania dla pojedynczego gracza nie jest tym, czego byśmy oczekiwali po tej marce, pozostaje tryb kooperacji, do którego podchodziliśmy z dużym dystansem. Dlaczego? Starbreeze jeszcze nigdy nie pokazało trybu wieloosobowego, który chwyciłby graczy za serca i sprawił, że zechcieliby porzucić swoje ulubione tytuły. Tym razem wygląda na to, że Szwedom w końcu mogła udać się ta trudna sztuka.
Pierwsze zaskoczenie czeka już w menu. Pojawia się tu wszystko, czego można by oczekiwać po pełnoprawnej kontynuacji serii: znajoma mapa świata (służy jako podgląd misji), ekran bohatera, na którym kupuje się modyfikacje i prowadzi badania nad nową bronią oraz udoskonaleniami, możliwość założenia własnego syndykatu (z nazwą, tagiem oraz logo) i sprawdzenia szczegółowych statystyk. W przeciwieństwie do podstawowej kampanii, w której można jedynie szukać drobnych smaczków, takich jak Kościół Nowej Ery czy znajomo wyglądające pojazdy, tutaj naprawdę czuć ducha genialnej produkcji Bullfroga.
Na kolejne misje ruszamy dzięki tradycyjnej opcji „quick match”. Można wybrać mapę oraz poziom trudności – gra załatwi resztę spraw sama i jak wynika z naszych testów, radzi sobie z tym bez większych problemów. Jeśli komuś nie będzie chciało się czekać na kolejnych członków zespołu, nic nie stoi na przeszkodzie, aby zaczął strzelaninę w pojedynkę – pozostali gracze mogą wchodzić i wychodzić z gry na bieżąco. Udawanie samotnika nie ma jednak większego sensu, bo w kooperacyjnym Syndicate liczy się współpraca – kontekstowy system hakowania genialnie sprawdza się tutaj w leczeniu i wspomaganiu członków zespołu. Dodatkowi trzej agenci przydają się także wtedy, gdy trafiamy na bardziej wymagające momenty, takie jak pokonanie bossa, przejęcie danych, ochranianie jakiegoś miejsca czy obejście denerwującej wieżyczki strażniczej. Gdy z wypiekami na twarzy przechodzi się kolejne, porozrzucane po całym świecie zadania, żałować można tylko tego, że tryb dla pojedynczego gracza nie oferuje tak wciągających etapów.
Tryb kooperacji łączy w sobie i dodatkowo udoskonala wszystko to, co w Syndicate jest najlepsze. Mamy więc szybkie strzelanie powiązane z włamywaniem się do przeciwników oraz elementów otoczenia. Do tego dochodzi świetny arsenał, który na potrzeby kooperacji został jeszcze bardziej rozbudowany. Jest także dużo lepszy, wręcz wzorowo zaprojektowany rozwój postaci. Za wszystkie sukcesy na polu bitwy dostajemy punkty, a w międzyczasie zdobywamy żetony. Te pierwsze wpływają na poziom, który przekłada się na możliwość kupowania kolejnych modyfikacji. Te drugie wydajemy na badania. W przeciwieństwie do kampanii dla pojedynczego gracza tutaj faktycznie można stworzyć własną, zindywidualizowaną postać, która będzie odpowiadała stylowi rozgrywki. Owszem, dalej wszystko sprowadza się do strzelania, ale przynajmniej czuć moc implantu DART.
Zestaw testowy
Syndicate przetestowaliśmy na komputerze, którego parametry zostały zamieszczone w poniżej tabeli:
Model | Dostarczył | |
---|---|---|
Procesor | Phenom II X2 550BE | Redakcyjny |
Płyta główna | Gigabyte MA770T-UDP3 | Redakcyjna |
Pamięć | Geil Value DDR3 1333 MHz | Redakcyjna |
Karta graficzna | Gigabyte GeForce GTX 275 | Redakcyjna |
Dysk twardy | Seagate Barracuda 7200.11 500 GB | Redakcyjny |
Zasilacz | Fractal Newton R2 650 W | Redakcyjny |
Monitor | Samsung SyncMaster 226BW (22 cale, 1680 × 1050) | Redakcyjny |
Obudowa | Cooler Master Elite 334 | Redakcyjna |
Wypalająca oczy oprawa
Syndicate potrafi olśnić, lecz nie chodzi nam o rewelacyjną szczegółowość obrazu, tylko o jawne nadużycie efektu bloom. Przesadzone, męczące i często zupełnie nierealistyczne oślepianie gracza ujdzie twórcom na sucho tylko dlatego, że idealnie wpisuje się w klimat tej produkcji. Początkowe zapowiedzi oraz materiały promocyjne, na których często pojawiał się tryb widzenia DART, kojarzyły się nam z nowym Deus Ex. Wydawało się, że znowu zanurzymy się w podobnym, mrocznym i brudnym świecie utrzymanym w specyficznej, złotej stylistyce. Nic bardziej mylnego (wyjąwszy tradycyjne dla gatunku slamsy i kanały).
Rzeczywistość świata rządzonego przez Eurocorp jest wręcz niesamowicie czysta. Wszechobecna prostota i minimalizm skrzętnie kamuflują niedobory starego już silnika. Dlatego pojawiło się tu tyle wypalających gałki oczne efektów świetlnych – ich zadaniem jest przysłonięcie zbyt pustych wnętrz. Miłośnicy wodotrysków graficznych będą zawiedzeni, my jednak zakochaliśmy się w tej wizji przyszłości. Rzadko kiedy możemy podziwiać cyberpunk w tak pięknym, artystycznym wykonaniu. Duża w tym zasługa projektantów oraz grafików, którzy bez wstydu mogą przybić piątkę z ludźmi odpowiedzialnymi za Bunt ludzkości. Obie te gry nie zachwycają pod względem technicznym (i nie przerażają wymaganiami sprzętowymi), ale rzucają na kolana oprawą wizualną. Wisienką na torcie jest rewelacyjny interfejs. Dzięki DART każdy obiekt w świecie gry jest opisany i oznaczony ikonką, podobnie jest z trzymaną w ręku bronią, przy której wyświetlana jest liczba pocisków. Do informacji podawanych przez implant można się przywiązać. Widać to jak na dłoni, gdy lądujemy we wspomnianym getcie – tam moc syndykatu nie sięga, nie zobaczymy więc nawet, co zostało w magazynku.
Do listy plusów należy również dopisać dobrze wymodelowane twarze głównych bohaterów oraz widok ciała naszego alter ego. Jest to prosty trik, ale pozwala lepiej utożsamić się z prowadzoną postacią. Na wszystkich tych zaletach cieniem kładzie się poważna wada: kiepskie projekty poziomów. Owszem, nie można im niczego zarzucić pod względem graficznym, razi natomiast to, że są wręcz do bólu liniowe. Idziemy jak po sznurku, brakuje tutaj jedynie świecących drogowskazów znanych ze zręcznościowych samochodówek. W dzisiejszych FPS-ach to normalne, ale mimo wszystko po Syndicate oczekiwaliśmy czegoś więcej. Szczególnie że Starbreeze pokazało kilka razy, jak można wprowadzić do prostej strzelanki iluzję „sandboksa”. Do listy zarzutów trzeba także dodać pojawiające się czasem bardzo kiepskie tekstury, skąpe opcje graficzne oraz przedpotopowy model fizyki drobnych obiektów.
Dźwięk trzyma wysoki poziom i nie trzeba było korzystać z żadnych sztuczek. Na pierwszy plan wysuwa się w szczególności świetnie podłożony dubbing. Dawson jest w porządku, ale Cox oraz Michael Wincott (drugi agent Eurocorpu) kradną jej show. Nie można mieć także uwag co do dźwięków pola walki – strzały harmonijnie współgrają z odgłosami biegu oraz wślizgiwania się za osłony. W zwolnionym tempie trybu DART robi to jeszcze większe wrażenie. Obrazu całości dopełnia muzyka, która w chwilach dynamicznej akcji potrafi zwiększyć poziom adrenaliny (raz pojawia się Skrillex). Kawałków przygrywających w spokojniejszych momentach nie pamiętamy, lecz akurat w tym przypadku to dobrze o nich świadczy.
Galeria
Podsumowanie
Trudno jednoznacznie ocenić Syndicate. Mimo wszystko jesteśmy przekonani, że decyzja o reanimowaniu tej marki oraz zmianie jej charakteru była słuszna. Możemy się narazić na gniew najbardziej zagorzałych fanów oryginału, ale uważamy, że kolejna część w tym samym gatunku i rzucie izometrycznym po prostu nie sprawdziłaby się na rynku. Dzieło Bullfroga było świeże i innowacyjne w minionym wieku, dzisiaj utknęłoby w dziale „indie” jako jeszcze jedna dość sztampowa, nudna strzelanka. Dobrze się stało, że EA postawiła na modną perspektywę FPP oraz sprawdzony zespół programistów. Jednak niezły pomysł to jedno – ważniejsze jest wykonanie, a to budzi wątpliwości.
Najsłabszą stroną tej produkcji jest kampania dla pojedynczego gracza. Gdy w końcu zaczynamy wczuwać się w prowadzoną postać i chwytać, o co chodzi w scenariuszu, nagle wszystko urywa się i na ekran wskakują napisy końcowe. Brak tu tej iskry, która sprawiłaby, że chciałoby się chłonąć przedstawiony świat i rozgrywającą się w nim historię. Przez to zupełnie bezsensowne okazały się wysiłki twórców polegające na wrzuceniu do menu olbrzymiej bazy danych z informacjami, notatkami i innymi dokumentami. Nie ma po co ich przeglądać, bo nie odgrywają żadnej znaczącej roli. Wszechobecna bieda trybu jednoosobowego razi jeszcze bardziej, gdy porówna się go ze świetną kooperacją. Tam mamy szereg ciekawych i zróżnicowanych misji, czwórkę współpracujących wojaków oraz bardzo dobrze rozwiązany system rozwoju postaci. Aż prosi się, aby przenieść tę świetną koncepcję na grunt podstawowej kampanii – wystarczyłoby dodać trzech krzemowych towarzyszy i więcej misji. Wtedy mielibyśmy grę świetną, czerpiącą garściami z oryginału.
Syndicate do kawał porządnej roboty. Na każdym kroku widać doświadczenie ekipy, która za nią stoi – mechanika rozgrywki nie budzi żadnych zastrzeżeń. Nie można też zapomnieć o stronie wizualnej. Oślepiające światła oraz odbicia wielu mogą irytować, ale całości oprawy nie można odmówić nietypowego, jak na cyberpunk, klimatu. Starbreeze było o włos od stworzenia hitu na miarę nowego Deus Ex; niestety, zmarnowano potencjał wielu bardzo dobrych pomysłów. Sprawdzić może każdy, ale my Syndicate polecamy jedynie tym, którzy nie oglądają się na fabułę, a bardziej cenią sieciową kooperację.
Do testów dostarczył: Morele.net
Cena w dniu publikacji (z VAT): 129,90 zł