Założenia artykułu
Artykuł na celu uświadomić, jak archaiczną techniką są dyski twarde i jak dużo czasu tracimy, korzystając z nich na co dzień. Podjęliśmy temat SSD kontra HDD, aby pokazać, że tradycyjne podejście do archiwizacji danych, a także ich odczytu i zapisu, „zaproponowane” przez IBM w roku 1956, jest mocno przestarzałe. Sposób działania nośnika, w którym wirują talerze, nie pozwala komputerom rozwinąć skrzydeł podczas wykonywania typowych czynności.
Pytanie, jak wielu użytkowników w ogóle się nad tym zastanawia lub zastanawiało. Zapewne pierwszą myślą w trakcie planowania modernizacji PC jest wymiana procesora na szybciej taktowany lub dołożenie pamięci, co ma sprawić, że cały zestaw stanie się szybszy i nie będzie ograniczał w codziennej pracy. Oznacza to częściowe niezrozumienie problemu, ponieważ kolejne megaherce w procesorze czy gigabajty RAM-u z reguły nie przynoszą oczekiwanego efektu. Wszystko przez to, że niewielu wie, gdzie faktycznie leży przyczyna niedomagań sprzętu. A winny jest właśnie nośnik. W końcu procesor, aby przetworzyć dane, musi najpierw je dostać, a podaje mu je dysk twardy, który od ponad pół wieku działa na tej samej zasadzie i jest w tym po prostu za wolny. Przede wszystkim dlatego, że działa w pełni mechanicznie: w środku mamy (w dużym uproszczeniu) kręcące się talerze i głowicę, która odczytuje z nich dane. Nie oczekujmy więc, że ruch metalowej części kiedykolwiek będzie szybszy niż odczyt z pamięci półprzewodnikowej, na której oparte są SSD.
Za i przeciw SSD
Tylko niewielka część użytkowników komputera nigdy nie słyszała o SSD; dużo więcej jest przeciwników nośników półprzewodnikowych. Gdyby się ich zapytać dlaczego, na pierwszym miejscu znalazłaby się wysoka cena, na drugim – żywotność, na trzecim – mała pojemność, a na dalszych – parę innych aspektów, które naszym skromnym zdaniem można traktować z przymrużeniem oka.
Cena Zacznijmy zatem od ceny: niewątpliwie jest wysoka. Kupując tradycyjny dysk, płacimy 15–20 gr za 1 GB przestrzeni, a w przypadku SSD jest to 4–10 zł. Przy czym górna granica dotyczy głównie nośników, z których przeciętny, czy nawet średnio zaawansowany użytkownik i tak nie skorzysta. Dla takich osób te najtańsze i te najdroższe będą tak samo szybkie; różnice dostrzegą ci, którzy naprawdę tej dodatkowej prędkości potrzebują.
Pojemność Słyszymy narzekania na pojemność SSD, ale przecież jest ona ściśle związana z ceną nośnika. Nie ma żadnych technicznych przeszkód, aby stworzyć SSD o pojemności 2 TB w 2,5-calowej obudowie. Problem w tym, że dla SSD takie rozmiary to nisza i chętnych na taki produkt będzie bardzo mało, więc także producenci odpuszczają.
Żywotność komórek Temat powracający jak bumerang, a liczba komentarzy zagorzałych przeciwników tej techniki, którzy rzucają przepowiedniami typu: „Za x lat wszystkie SSD zaczną padać”, jest mnóstwo. Wszystko rozbija się o trwałość komórek pamięci NAND flash, w których przechowywane są dane. Odczytywać takie komórki można dowolną ilość razy, ale liczba zapisów jest ograniczona, co prowadzi do tego, że intensywnie eksploatowana komórka w końcu „umiera”. Są dwa główne rodzaje komórek: SLC oraz MLC. Kości SLC zapewniają lepszą wydajność i większą liczbę zapisów, ale są bardzo drogie – raczej nie stosuje się ich w produktach dla domowych użytkowników, dlatego zajmiemy się pamięcią MLC NAND, bo ktoś taki najpewniej kupi SSD oparty właśnie na MLC, a to w nich komórki zużywają się szybciej. Co pozwala odsunąć to w czasie?
Pierwsza linia frontu to „wear leveling” – mechanizm, który dba, aby komórki na całym obszarze nośnika były zapisywane równolegle. Kontroler nośnika zaprogramowany jest tak, aby nie dopuścić do sytuacji, że któraś komórka na dysku nigdy nie została zapisana, a inna ma już 1000 zapisów. W końcu doprowadziłoby to do tego, że część komórek dysku byłaby już „na wyczerpaniu”, a pozostała część praktycznie nigdy nie zostałaby użyta, dlatego to zabezpieczenie jest tak ważne: po prostu przedłuża życie SSD, bo przecież bez możliwości zapisu byłby do wyrzucenia.
Drugim zabezpieczeniem jest tzw. spare area. Producenci w swoich SSD umieszczają niewielki (w stosunku do całkowitej pojemności) obszar pamięci NAND, który nie jest dostępny dla użytkownika. Komórki te są przydzielane przez kontroler jako część nośnika, której „skończyły” się możliwości zapisu. W ten sposób użytkownik nawet po wykorzystaniu limitu zapisów dla danego obszaru nie straci ani megabajta.
Weźmy jednak pod uwagę najgorszy możliwy scenariusz: zapisujemy tyle, że oba zabezpieczenia zawodzą! Po jakim czasie i jakiej liczbie zapisów SSD nadaje się do utylizacji?
Tę kwestię rozjaśnił nieco Intel przy okazji wprowadzenia drugiej generacji X25-M. Dowiedzieliśmy się wtedy, że na 80-gigabajtowym nośniku można zapisywać po 20 GB dziennie przez pięć lat i nic mu się nie stanie. Kluczową rolę odgrywa tu pojemność wraz z ilością wolnego miejsca, które pozostawi się mechanizmowi wear levelingu do działania. Wniosek? Dopiero po zapisaniu na SSD 35 TB danych można zacząć się martwić o jego, nazwijmy to tak, zdrowie. Teraz pytanie, kto będzie zapisywał 20 GB dziennie przez pięć lat? Przede wszystkim po pięciu latach nośnik i tak najprawdopodobniej zostanie wymieniony, ale nie wątpimy, że znajdą się i tacy, którzy usilnie będą twierdzić, że zapisują i 100 GB dziennie, przez co SSD „padnie” w rok.
Aby wyprowadzić ich z błędu, informujemy, że w sieci można znaleźć całkiem ciekawy eksperyment dwóch członków pewnego znanego zagranicznego forum entuzjastów komputerów PC. Kupili oni parę modeli SSD i od tamtej pory nie robią nic innego, jak tylko na nich zapisują, zapisują i jeszcze raz zapisują. Non stop przez 24 godziny na dobę, a wyniki ich eksperymentu są całkiem zaskakujące.
Przykładowo w 64-gigabajtowym modelu Crucial M4 do tej pory udało im się zapisać, uwaga... 546 TB danych. Warto przy tym zaznaczyć, że w tej chwili nośnik ma już w pełni wykorzystaną „spare area” i jego śmierć zbliża się nieuchronnie, ale tak czy inaczej, zgodnie z obliczeniami udało się nadpisać komórki 8736 razy. Ciekawy jest też efekt ciągłego zapisu w Intelu X25-V, czyli 40-gigabajtowym modelu z segmentu „value”. SSD Intela podobnie jak Crucial nie ma już zapasowych komórek, ale przetrwał już zapis 348 TB, a więc cała jego powierzchnia została nadpisana 8908 razy.
A więc zastanówmy się jeszcze raz: czy problem naprawdę dotyczy nowej generacji SSD?
Warto byłoby także uświadomić niektórym użytkownikom, że przy takiej żywotności komórek nie ma najmniejszego sensu przenosić pliku wymiany czy pamięci podręcznej przeglądarek internetowych na dysk twardy, aby ograniczyć liczbę zapisów. Zresztą to tak, jak gdyby kupić ferrari, a potem przypiąć do niego 2-tonową przyczepkę...
Trwałość danych SSD mają obok ceny inne wady, których nie sposób pominąć. To m.in. trwałość danych zapisanych na nośniku. Dane same nie znikną w normalnych warunkach, ale jeśli komuś zachce się pracować w temperaturze –25 stopni Celsjusza z użyciem nośnika wyposażonego w kości MLC NAND, o których pisaliśmy nieco wyżej, to zbliży się do niebezpiecznej granicy. Okazuje się, że w takich warunkach SSD po pewnym czasie mogą zacząć tracić dane. Pytanie, kto używa komputera na 25-stopniowym mrozie? Wyjąwszy tych, którzy wystawiają komputer za okno w grudniu po to, aby go podkręcić, chyba nikt, ale nie sądzimy, aby nawet w takich warunkach krótka sesja mogła spowodować utratę danych.
Spadek wydajności w miarę użytkowania To powszechny problem pierwszej generacji SSD. Nośniki z pamięcią flash zapisują i nadpisują dane w określony sposób, tzn. najpierw następuje zerowanie komórki, a dopiero później zapis. Na tej zasadzie, jeśli w komórce jest przechowywana jakaś informacja i zostaje ona nadpisana, to kontroler najpierw czyści zawartość komórki, a dopiero potem ją nadpisuje, co akurat jest w pełni zrozumiałe. Jednak dokładnie to samo dzieje się, gdy komórka jest pusta. SSD wykonywał tu za każdym razem przynajmniej jedną zbędną operację, bo po co zerować pustą komórkę? Objawy tego zachowania były widoczne w postaci zmniejszającej się wraz z upływem czasu szybkości zapisu sekwencyjnego i losowego. Aby temu zapobiec, w drugiej generacji SSD zaimplementowano technikę TRIM. Kontroler „w wolnej chwili” automatycznie zeruje nieużywane komórki tak, aby następnym razem od razu zapisać w nich dane. Jednak ten mechanizm nie działa w trybie RAID (jeśli nośnik jest częścią macierzy). Po drugie, wymaga on systemu Windows 7. Ale są na rynku modele, które radzą sobie bez włączonego TRIM lepiej niż inne dzięki własnym mechanizmom lub odpowiedniemu zarządzaniu kontrolerem. Na przykład w produktach Kingstona znalazła się funkcja Garbage Collection, która z grubsza jest odpowiednikiem TRIM, ale nie potrzebuje do działania najnowszej wersji Windows. Intel X25-M pierwszej generacji również świetnie radzi sobie z brakiem TRIM: szybkość zapisu praktycznie nie spada nawet po długim użytkowaniu, co jest zasługą kontrolera.
Czy wydane pieniądze przełożą się na dużą wygodę pracy? Naszym zdaniem – bezapelacyjnie tak, chyba że szczytem marzeń jest dla kogoś włączenie przeglądarki lub uruchomienie gry komputerowej. Im nie opłaca się kupować SSD (choć niektórzy na pewno to zrobili lub zrobią), ale pozostałym, którzy oczekują przyśpieszenia pracy na komputerze – jak najbardziej.
Notebook testowy – Samsung QX311
Za testową maszynę posłuży model Samsunga o oznaczeniu QX311-A01.
Dane techniczne:
Model | Samsung QX311 |
Procesor | Intel Core i5-2410M 2,3 GHz, 2 rdzenie, 4 wątki, 3 MB L3 |
Układ graficzny | Intel HD 3000 (zintegrowany z CPU) |
Matryca LCD | 13,3 cala, podświetlenie LED 1366 × 768, powłoka błyszcząca |
RAM | 4 GB DDR3-1333 |
Dysk twardy / SSD | 320 GB, 8 MB pamięci podręcznej, 5400 obr./min |
Napęd optyczny | Nagrywarka DVD |
Głośniki | 2 stereo |
Komunikacja | LAN 100/1000 Mb/sek. Wi-Fi 802.11 b/g/n |
Akumulator | 62 Wh |
Wymiary i waga | 331 × 236,4 × 28 mm 2,1 kg |
Wejścia-wyjścia | 1 port USB 2.0, 2 porty USB 3.0 D-Sub HDMI Czytnik kart pamięci (SD, MMC, MS-Pro, Memory Stick) blokada Kensingtona wejście zewnętrznego mikrofonu wyjście słuchawek/głośników |
System operacyjny | Windows 7 Home Premium w wersji 64-bitowej |
Dołączone oprogramowanie | Microsoft Office Starter Norton Internet Security |
Inne | Kamera o rozdzielczości 1,3 megapiksela |
Gwarancja | 2 lata |
Cena | ok. 2500 zł |
Obudowa Obudowa jest smukła i wykonana ze srebrzystego aluminium o ciekawej fakturze. Konstrukcja jest zwarta, można by rzec: minimalistyczna. Świadczy o tym zabudowany na stałe akumulator i przykrycie części portów klapką. Swoją drogą, na pierwszy rzut oka można nawet ją przeoczyć, a lepiej tego uniknąć, bo pod nią znajdują się dwa porty USB oraz jeden HDMI. Na uwagę zasługuje też wręcz banalny dostęp do dysku twardego, co przyda się, naturalnie, podczas jego wymiany na SSD. Obudowa ma matowe wykończenie, co nie sprzyja zostawianiu odcisków palców oraz innych zabrudzeń.
Sztywność zawiasów jest odpowiednia: nawet w trakcie przenoszenia notebooka po schodach tam i z powrotem pozycja ekranu nie zmieniła się, a mimo to da się go otworzyć jedną dłonią.
Porty Z przodu nie ma absolutnie żadnych portów, tak samo jak i z tyłu. Nietypowo, bo centralnie w tylnej części, umieszczono wylot ciepłego powietrza.
Po lewej stronie znajdują się: czytnik kart, złącza audio, klapka kryjąca wspomniane dwa porty USB 3.0 oraz jeden HDMI, a następnie złącza: VGA, LAN, zasilania, a także blokada Kensingtona.
Po prawej stronie umieszczono napęd optyczny oraz jeden port USB 2.0. Wydaje się, że miejsca starczyłoby na jeszcze jeden USB lub przeniesienie czegoś z lewej strony. Choć rozmieszczenie gniazd i innych elementów nie budzi większych zastrzeżeń: w najgorszym razie po lewej będzie sterta kabli, a po prawej – miejsce na mysz z podkładką.
Otwieramy i... ... od razu w oczy rzuca się wyświetlacz o przekątnej 13,3 cala, ładnie przykryty ochronną szybą. Pierwszy zachwyt zaraz ustępuje myśli o odbiciach. I faktycznie, trudno się przez nie pracuje na dworze, choć jest to możliwe ze względu na wysoką luminancję (około 250 cd/m2). Rozdzielczość jest dokładnie taka sama jak w 15,6-calowych ekranach, tyle że wszystko jest mniejsze, jednak nadal czytelne.
Następną rzeczą, na którą zwraca się uwagę, jest klawiatura typu chiclet. Właściwie nie ma się do czego przyczepić. Klawisze stawiają odpowiedni opór i działają cicho. Sztywność nie jest zbyt dobra: kratka pomiędzy klawiszami bardzo łatwo się ugina, a one same delikatnie się kołyszą.
Panel dotykowy jest duży, wyraźnie oddzielony od reszty pulpitu zagłębieniem. Jednak przyciski są bardzo delikatnie zaakcentowane, więc na początku trzeba się upewniać, czy palec znajduje się w odpowiednim miejscu. Precyzja płytki jest duża, lecz ruch palca przemieszcza wskaźnik o trochę zbyt małą odległość; co bardziej niecierpliwi powinni pomyśleć o przyśpieszeniu go w systemie operacyjnym.
Nad klawiaturą, po lewej stronie, znajdują się cztery małe, prostokątne przyciski, służące do:
- całkowitego wyłączania i włączania dźwięku,
- zmniejszania głośności,
- zwiększania głośności,
- wyłączania/włączania Wi-Fi.
Na prawą stronę trafił jedynie przyciągający uwagę, podświetlony na niebiesko, okrągły wyłącznik urządzenia.
Co w środku? W środku znajdują się wydajne podzespoły, które powinny zapewnić wygodną pracę w wielu sytuacjach. Procesor to Intel Core i5 drugiej generacji o oznaczeniu 2410M, czyli powszechnie występująca jednostka wykonana w 32-nanometrowym procesie technologicznym. Samsung QX311 nie ma oddzielnej karty graficznej, więc do wyświetlania obrazu posłuży układ wbudowany w procesor. Notebook został też wyposażony w 4 GB pamięci DDR3-1333, przy czym jest tylko jeden slot, więc dołożenie RAM-u nie wchodzi w grę.
To wszystko zapowiada bardzo dobrą wydajność, dopóki nie spojrzy się na trzeci podstawowy element systemu. Wąskim gardłem jest 2,5-calowy dysk Hitachi HTS543232A7A384, który nominalnie mieści 320 GB danych (faktycznie: 312,5 GB) na talerzach kręcących się z prędkością 5400 obr./min.
Wrażenia z użytkowania Dość wydajny notebook okazuje się wolniejszy, niż można by przypuszczać. Instalowanie programów czy aktualizacji trwa długo, a konieczne po zmianie ważnych ustawień ponowne uruchomienie systemu Windows to długi czas wpatrywania się w kolejne obrazki, czarne ekrany ze wskaźnikiem myszy itd. Oczywiście, winę za to ponosi zamontowany fabrycznie dysk twardy. Talerzowiec sprawia, że procesor po prostu się nudzi. Można temu zapobiec, montując w środku SSD.
Samsung SSD 470 Series 128 GB
Nośnik Samsunga to stosunkowo nowa konstrukcja na rynku SSD, która jednak już podbiła serca wielu użytkowników, i to zarówno wydajnością, jak i ceną.
Jest to jeden z najtańszych modeli 128-gigabajtowych, a do tego wydajność wcale na tym nie cierpi. Ale to niejedyne zalety. Okazuje się bowiem, że SSD Samsunga należy do najbardziej energooszczędnych. Według producenta pobiera zaledwie 0,24 W podczas aktywności i 0,14 W w czasie spoczynku. Hitachi ze swoim 2,5-calowym talerzowcem może tylko pozazdrościć: model tej firmy pobiera w trakcie pracy ok. 1,2 W, czyli ponadczterokrotnie więcej.
W środku znajduje się kontroler Samsunga o oznaczeniu S3C29MAX01-Y340, który korzysta ze złącza SATA 3 Gb/sek. i wg producenta ma następujące osiągi: odczyt – 250 MB/sek., zapis – 220 MB/sek. (dotyczy modelu 128-gigabajtowego, którym się zajmiemy). Po formatowaniu otrzymujemy nieco ponad 119 GB na dane, co w 13-calowym notebooku służącym do niezbyt wymagających prac jest do przyjęcia. Poniżej zamieściliśmy porównanie z dyskiem Hitachi, który standardowo jest montowany w obudowie Samsunga QX311. Jak widać, Hitachi przoduje pod względem pojemności i ceny, ale czy są one warte mniejszej wygody użytkowania?
Dane techniczne:
Model | Samsung SSD 470 Series | Hitachi Travelstar Z5K320 |
Oznaczenie | Mz-5PA128/EU | HTS543232A7A384 |
Pojemność | 128 GB | 320 GB |
Prędkość odczytu | 250 MB/sek. | bd. |
Prędkość zapisu | 220 MB/sek. | bd. |
Czas dostępu | 0,1 ms | 13 ms |
Prędkość obrotowa | Nie dotyczy | 5400 obr./min |
Pamięć podręczna | 256 MB | 8 MB |
Interfejs | SATA 3 Gb/sek. | SATA 3 Gb/sek. |
Wymiary | 100 × 70 × 9,2 mm | 100 × 70 × 7 mm |
Cena | ok. 650 zł | ok. 180 zł |
Wymiana dysku w notebooku
Ta strona podpowie, na co patrzeć przed wymianą nośnika w notebooku, a przede wszystkim – jak to zrobić. Bardziej zaawansowani użytkownicy nie będą mieli z tym problemu, ale z pewnością znajdą się i tacy, którzy nie zdołają choćby skierować śrubokrętu w stronę elektroniki.
Jeśli chodzi o obawy typu: „Przeszedłbym na SSD, ale nie chce mi się instalować od nowa systemu / chcę zachować stary system”, rozumiemy je, ale właśnie od tego są programy do robienia kopii partycji, a nawet całych dysków. Najbardziej rozpoznawalny jest prawdopodobnie Symantec Norton Ghost, ale można też skorzystać np. z Acronis True Image, który standardowo dodawany jest do nośników Kingstona. Każdy z nich pozwoli bezstresowo przesiąść się na SSD.
Zanim podejmie się decyzję o wymianie dysku na SSD, należy się upewnić, że producent laptopa w ogóle przewidział taką możliwość. Samsung QX311 należy pod tym względem do większości, co oznacza, że klapka przykrywająca nośnik jest łatwa do odkręcenia. Są jednak modele, w których postarano się, by dostęp do niego nie był już tak łatwy lub w ogóle go nie było. W pierwszym przypadku częstym utrudnieniem jest np. jednolita budowa spodu (bez klapek), co wymaga odkręcenia sporej liczby śrub i ostrożnego odpinania zatrzasków. Czasem trzeba... wyjąć klawiaturę. W wielu komputerach przenośnych, szczególnie tych najtańszych bądź przeciwnie: luksusowych i bardzo cienkich, w ogóle nie sposób dostać się do dysku. Te pierwsze przeważnie mają jedną ze śrub przykrytą plombą gwarancyjną, której zniszczenie ma wiadome konsekwencje. Te drugie mają zwykle całą obudowę wykonaną z jednego kawałka tworzywa (przykładem MacBook Air).
Po upewnieniu się, że dysk w notebooku jest dostępny i można go wymienić, warto się dowiedzieć, jak to zrobić.
Pomocne mogą okazać się filmiki w sieci, na przykład ten, który dla Was przygotowaliśmy. Ukazuje on cały proces wymiany nośnika w testowym notebooku Samsung QX311. W tym przypadku wystarczy wykręcić śrubkę uwalniającą klapkę opisaną jako HDD/RAM i cztery przytrzymujące dysk twardy. Reszta to formalność. Można pokusić się o stwierdzenie, że Samsung wręcz zaprasza, aby wymienić nośnik.
Testy – AS SSD Benchmark
Benchmarki i inne podobne programy pozwolą, przynajmniej teoretycznie, porównać dysk Samsunga z serii 470 z przeciętnym laptopowym talerzowcem. Wybraliśmy jedynie AS SSD, ponieważ żaden benchmark nie pokaże wydajności w rzeczywistych zastosowaniach, dlatego nie należy sugerować się wynikami, sięgając do portfela.
Te wyniki pozwalają już stwierdzić, jak szybko uda się wykonać pewne operacje na komputerze wyposażonym w SSD.
Testy – programy użytkowe, gry
Pora sprawdzić, ile czasu notebook Samsunga faktycznie potrzebuje na typowe codzienne zadania.
Ostatni test w Photoshopie wymaga pewnego komentarza. Wyniki pozostaną równe tylko pod warunkiem, że pamięci jest więcej niż 2 GB i w opcjach programu ustawiono, że może ją wykorzystać w 100%. W przeciwnym razie w natłoku takich zadań, jak praca na warstwach i użycie wielu filtrów przy obróbce dużego pliku, dysk stanie się wąskim gardłem, a czas wykonania wydłuży się z 45 sek. do 1–5 minut w zależności od szybkości nośnika!
Po obejrzeniu wykresów nasuwa się pytanie, ile czasu można by zaoszczędzić każdego dnia podczas wykonywania standardowych czynności? Zdaje się, że można by go liczyć już nie w sekundach, ale w minutach, które w skrajnych przypadkach zmieniłyby się w godziny!
Podsumowanie
Samsung QX311 z zamontowanym w środku SSD po prostu zaskakuje tym, jak sprawnie da się pracować i bawić. Prawie wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni do techniki HDD i prawdopodobnie dlatego nie przeszkadzają nam tak bardzo uciekające sekundy, które próbujemy wykorzystać w inny sposób, np. podczas ponownego uruchamiania systemu lub instalowania aktualizacji wychodzimy zrobić sobie coś do picia. Wystarczy jednak popatrzeć na wykresy, obejrzeć przygotowane przez nas krótkie filmiki, a najlepiej samemu spróbować, aby przekonać się, ile czasu marnuje się każdego dnia. A przecież zdecydowana większość przeciwników SSD nigdy z nich nie korzystała... Prawdopodobnie wystarczyłaby dłuższa chwila sam na sam z takim nośnikiem, aby ich przekonać.
Wszystko dzieje się szybciej, tracimy mniej czasu na bezsensownym oczekiwaniu, a i podczas instalowania np. pakietu biurowego Microsoft Office system nie „przytyka” się z powodu dysku na tyle, aby praca stała się nieprzyjemna. Zatem nie tylko skraca się długość pewnych operacji, znikają również przestoje podczas ich wykonywania.
Teraz ceny. W przypadku SSD teoretycznie płacimy podwójnie. Pierwsza kwestia to pieniądze. Jednak świadomość wygody, jaką zapewnia SSD, pozwala przełknąć gorzką pigułę i wydać kilkaset złotych po to, aby nigdy więcej nie narzekać, że coś dzieje się zbyt wolno. Testowy Samsung SSD 470 to jeden z najtańszych 128-gigabajtowych SSD: kosztuje ok. 650–700 zł.
Niestety, wybierając SSD, poświęcamy pojemność. Wydaje się, że 128 GB to wystarczająca ilość w notebooku, choć niewątpliwie znajdą się tacy, którzy szybko je zapełnią. My jednak zapewniamy, że przeciętnemu użytkownikowi taka pojemność spokojnie starczy, a ponadto zawsze można włożyć wyjęty dysk w obudowę zewnętrzną i traktować go jako nośnik wymienny, przeznaczony na dane. Tym sposobem i wilk syty, i owca cała. Właściwie można by również w miejsce DVD wsadzić normalny wewnętrzny nośnik talerzowy, ale powstaje wtedy problem: tak czy inaczej, trzeba mieć przenośny napęd.
Jednak rozważania o niedostatku miejsca na dane dotyczą tylko notebooków mniejszych od Samsunga QX311, bo duża liczba modeli 15-calowych ma obecnie dwa sloty na dysk twardy, a w 17- i 18-calowych jest to już powszechne. Mając duży laptop, można więc z powodzeniem połączyć najlepsze cechy techniki SSD (szybkość) i HDD (pojemność), umieszczając w środku dwa nośniki: mniejszy SSD na system i programy, większy tradycyjny na dane. Posiadacze większych maszyn mogą więc uzyskać idealny kompromis pomiędzy pojemnością a ceną, na który warto się zdobyć – w końcu czas to pieniądz.
Notebooki Samsung QX311 oraz nośnik Samsung SSD 470 dostarczyła firma: