Jeśli ktokolwiek z Was wciąż postrzega ten element komputera tak, jak gros naszego społeczeństwa postrzega wina, czyli w myśl zasady, że najlepsze są tanie… bo są dobre i tanie, to niestety, niniejszy artykuł nie będzie dla niego lekarstwem. Nie trzeba przy tym nikogo zapewniać, że producenci już od dłuższego czasu starają się szczelnie wypełnić rynek obudów. Trudno już rozeznać się w poszczególnych markach, tyle ich jest. Entuzjastom, którzy przespali ostatnich kilka lat, śpieszę donieść, że teoria „jest Chieftec i reszta” posiwiała wraz z jej propagatorami. Trzeba jednak odnotować, że pomimo mnogości modeli i olbrzymiej różnorodności ich fizjonomii konstrukcja różnych obudów często oparta jest na tych samych rozwiązaniach. Mało tego, nierzadko sam szkielet jest ten sam nie tylko w różnych modelach danej marki, ale również u różnych producentów. Wyjaśnienie takiego ujednolicenia leży na Dalekim Wschodzie – tam działają fabryki, którym zleca się produkcję. Po co zatem tworzyć przedsiębiorstwo produkcyjne, skoro można załatwić to taniej, łatwiej i szybciej [łagodny przekaz podprogowy dla szukających kredytu gotówkowego]? Wystarczy z katalogu wybrać wzór, ewentualnie zaprojektować panel frontowy, i zdecydować, czy obudowę wyprodukować w dziesiątkach, setkach tysięcy… czy może milionach egzemplarzy. Oczywiście, jest to swego rodzaju uproszczenie, ale dobrze opisuje mechanizm. Musicie go rozumieć, abyśmy mogli dzisiaj odpowiednio odnieść się do propozycji marki GMC. A mogę Was, drodzy Czytelnicy, zapewnić, że przynajmniej jedna z tych komputerowych koszul pachnie bardzo świeżo.

GMC R-3 Corona – być jak Macintosh… ale tylko trochę