Opakowanie i wygląd
Drobo zapakowany jest w szary karton, którego wygląd zupełnie nie pasuje do wykonania i stylistyki samego urządzenia. Być może nie jest to ostateczna wersja i stąd takie, a nie inne opakowanie. Wewnątrz pudełka, otoczone wielkimi gąbkowymi ochraniaczami, znajduje się samo urządzenie oraz pudełko z kablami i dokumentacją. Dołączono także płytę kompaktową z oprogramowaniem.
Drobo został zaprojektowany głównie z myślą o użytkownikach Maców, co widać już na pierwszy rzut oka. Estetyczna czarna obudowa wykonana z błyszczącego plastiku, na którym świetnie widać odciski palców, oraz brak ostrych kantów jednoznacznie kojarzą się z firmą spod znaku jabłka. Z tyłu urządzenia znajdują się dwa złącza: jedno USB i jedno do podłączenia zasilania. Ponadto jest tam mały otworek do resetowania ustawień Drobo, który niejednokrotnie przydał się w trakcie testów. Widać też duży wentylator ukryty za ciekawie wyglądającą osłoną.
Przód Drobo nosi logo firmy i… się otwiera. Pokrywa mocowana jest magnetycznie, bez żadnych zatrzasków. Za nią kryją się miejsca na cztery dyski twarde oraz diody wskazujące stan urządzenia. Po włączeniu Drobo szybko okazuje się, że czarna pokrywa przednia jest półprzezroczysta i światło z diod łatwo przez nią przenika. Całość wygląda bardzo atrakcyjnie.
Wraz z Drobo testowaliśmy specjalną podstawkę określaną jako Drobo Share. Jest to płaskie urządzenie z dwiema diodami z przodu i czterema złączami z tyłu. Złącza te to kolejno: złącze zasilania, dwa porty USB i złącze sieci Ethernet. Podstawka jest zdumiewająco ciężka, jak na jej funkcjonalność, która sprowadza się do bycia podstawką i pośredniczenia w wymianie danych pomiędzy portami USB a RJ-45. Drobo Share została skonstruowana w celu umożliwienia podłączenia robota do sieci Ethernet, co jest zdecydowanie dobrym zamysłem, gdyż sam Drobo może być podłączany tylko i wyłącznie do jednego komputera poprzez port USB.
Idea działania
Drobo ma być robotem, który chroni powierzone mu dane oraz „inteligentnie” nimi zarządza. Ma być też bardzo prosty w obsłudze. Dokładna zasada działania urządzenia nie została ujawniona – producent tłumaczy algorytmy Drobo głównie poprzez slogany reklamowe, które tak naprawdę niczego nie wyjaśniają. Wiadomo tylko, że sposób zabezpieczenia danych nie jest oparty na klasycznym RAID 1. Ma to swoje zalety, ale i wady. Po pierwsze, użytkownik nie musi nic wiedzieć na temat zabezpieczania danych – po prostu kupuje Drobo, wkłada dysk (dyski) i używa. W przypadku przepełnienia się dysku dokupuje następny. Później – jeszcze jeden. Gdy wszystkie miejsca są zajęte, wyjmuje najmniejszy dysk i wkłada na jego miejsce nowy – o dużej pojemności. Automatycznie dostępne miejsce rośnie, a dane wciąż są bezpiecznie przechowywane.Gdy jeden z dysków zepsuje się, można go wyciągnąć podczas działania urządzenia i na przykład wstawić na jego miejsce nowy – o dowolnej pojemności. Wszelkie przeprowadzane zmiany powodują automatyczną rekonfigurację macierzy i dostosowanie jej do nowych warunków. A wszystko to bez wyłączania urządzenia. Użytkownik „odczuwa” te procesy jedynie dzięki migającym diodom i pewnemu spowolnieniu transferu danych z i do urządzenia. Ponadto Drobo dba o defragmentację dysków oraz utrzymanie ich w odpowiedniej temperaturze. Ciekawym pomysłem jest także informowanie użytkownika o kończącym się miejscu przez spowolnienie transferu danych. Drobo przechodzi do Slow mode w momencie, gdy zajęte jest 95% dostępnego miejsca na dysku.
Wszystko to brzmi bardzo pięknie, ale jest okupione pewnymi ograniczeniami. Po włożeniu dysku o pojemności np. 400 GB ilość dostępnego miejsca na dane użytkownika wynosi tylko… 180,95 GB. Co się stało z resztą powierzchni? Według programu do zarządzania urządzeniem w wersji, jaką testowaliśmy, nieco ponad połowa dysku jest przeznaczana na „dalszą rozbudowę”. Jednakże najnowsza wersja oprogramowania podaje, że przestrzeń dyskowa zajęta jest w celu ochrony danych. Potwierdzają to informacje, jakie otrzymaliśmy od producenta. W przypadku instalacji tylko jednego dysku urządzenie tworzy kopię wszystkich zapisywanych danych, które zostają ulokowane na tym samym nośniku. Zapobiega to awariom wynikającym z lokalnych uszkodzeń dysku. Jednakże dla Drobo to za mało. Urządzenie podczas pracy z jednym dyskiem komunikuje, że przechowywane dane nie są dostatecznie zabezpieczone i że zalecane jest dodanie kolejnego nośnika.
Dołożenie dysku, np. o pojemności 750 GB, sprawia, że łączna dostępna powierzchnia rośnie do 366,91 GB, ale za to dane są już przechowywane naprawdę bezpiecznie – na dwóch nośnikach. To, jaka powierzchnia dyskowa będzie przeznaczona dla użytkownika, można wyliczyć za pomocą intuicyjnego kalkulatora dostępnego na stronie http://www.drobo.com/drobolator .
Niestety, taka idea działania podnosi całkowity koszt przechowywania danych – często jest on znacznie wyższy niż w przypadku prostego systemu opartego na RAID 1. Co więcej, cena samego urządzenia też ma duży wpływ na te koszty.
Uruchomienie
Tak jak wspomnieliśmy, Drobo po uruchomieniu zaczyna świecić diodami. Ich znaczenie zostało wyjaśnione w instrukcji obsługi i łatwo się go domyślić. Diody świecące na zielono informują, że w danej zatoce dysk pracuje poprawnie, pomarańczowe informują o wykonywaniu istotnych czynności na dyskach, a czerwone – o jakimś niebezpieczeństwie. Do tego na dole znajduje się niebieska diodowa „drabinka”, która wskazuje, jaki procent dostępnej powierzchni dyskowej został już zajęty.
Warto w tym miejscu dodać, że zapalenie się czerwonej diody może oznaczać na przykład kończące się miejsce na dysku, a pomarańczowa może sygnalizować tajemniczy proces zabezpieczania danych. Informacja o znaczeniu diod jest także umieszczona na wewnętrznej stronie frontowej pokrywy.
Oprócz wymienionych wprowadzono dwie dodatkowe diody, które nie są widoczne po założeniu pokrywy. Pierwsza z nich sygnalizuje włączenie urządzenia, a druga miga, gdy przesyłane są dane z lub do Drobo.
Włączając urządzenie, nie da się nie zauważyć hałasu, jaki ono generuje. Przez pierwsze 30 sekund jest to istotny szum – wtedy urządzenie się uruchamia. Przez następnych 30 sekund szum lekko cichnie, choć wciąż jest większy od generowanego przez pracujący obok cichy komputer, by po dalszych 30 ucichnąć zupełnie. Wszystko to za sprawą regulacji obrotów tylnego wentylatora. Jak się okazało w dalszej części testów, włożenie maksymalnej liczby dysków twardych i ich aktywne użytkowanie powodują, że wentylator zaczyna się obracać z maksymalnymi obrotami, co sprawia, że szum jest zdecydowanie głośniejszy, niż byśmy oczekiwali – urządzenie działa znacznie głośniej niż znajdująca się obok karta ASUS Radeon 1950PRO przy maksymalnych obrotach. Dyskomfort powodowany przez głośność urządzenia sprawia, że ładny wygląd Drobo przestaje mieć znaczenie – nikt rozsądny nie umieści go w domu na biurku, a raczej schowa jak najdalej.
Dodatkowy problem sprawiają wibracje niektórych dysków twardych. Powodują one nieprzyjemny dźwięk, który znacząco wzmacniany jest przez całą obudowę – chyba że zamknie się przednią pokrywę, bo wtedy dźwięk ten ustaje. Producent zapytany o przyczynę tego problemu zapewnił, że jest to przypadek spowodowany najprawdopodobniej jakimś drobnym uszkodzeniem urządzenia podczas transportu.
Podłączenie i oprogramowanie
Tak jak to zostało wspomniane, Drobo można podłączyć na dwa sposoby – poprzez port USB lub do sieci Ethernet. Ponadto producent zachęca do zainstalowania oprogramowania, które ma wspomagać zarządzanie urządzeniem. Mały pakiet znajdujący się na płycie CD pozwala na wykrywanie Drobo, jego automatyczne mapowanie w zasobach komputera, informowanie o zdarzeniach oraz podgląd stanu urządzenia.
Po podłączeniu Drobo przez USB i włożeniu dysku twardego system pyta, czy może sformatować nośnik, i prosi o wybranie systemu plików. Z poziomu Windows XP dostępne są NTFS i FAT32. Następnie należy wybrać wielkość woluminu, jaką Drobo będzie zgłaszał do systemu operacyjnego. W obecnej wersji sterowników dostępne są opcje 1 TB i 2 TB. W przypadku gdy dostępna powierzchnia zainstalowanych dysków przekroczy wskazaną wartość, urządzenie utworzy następny wirtualny wolumin i zgłosi go do systemu. Warto zaznaczyć, że niezależnie od tego, jakie nośniki zostaną włożone, system cały czas będzie widział, że pojemność dysku Drobo wynosi 1 TB albo 2 TB. Wielkość woluminu wpływa także na czas uruchamiania się urządzenia – w przypadku 1 TB jest to około minuty, a 2 TB – dwa razy dłużej.
Oprogramowanie pozwala na wyświetlenie bieżącego zużycia powierzchni dyskowej i wielkości nośników umieszczonych w zatokach.
Dostępne są również funkcje dodatkowe, które pozwalają na przełączenie Drobo w stan oczekiwania, sformatowanie dysku, zmianę nazwy woluminów oraz… miganie wszystkimi diodami naraz. Panel pozwala także zarejestrować urządzenie, wyszukać aktualizacje firmware'u i oprogramowania oraz określić sytuacje, w których wysyłane są informacje mailem.
Istnieje również możliwość zapisania do pliku informacji diagnostycznych, których format jest czytelny raczej dla działu pomocy technicznej niż użytkownika.
Pomoc w korzystaniu z urządzenia zapewniają animowane filmiki, które w prosty sposób pokazują, jak zamontować dysk i rozumieć informacje wyświetlane za pomocą diod.
Drobo Share
Podstawka Drobo Share korzysta z tego samego oprogramowania co Drobo. Jej podłączenie do sieci, w której znajduje się komputer z zainstalowanym oprogramowaniem, skutkuje automatycznym znalezieniem urządzenia w sieci i zamapowaniem dysku w komputerze. Było to dla nas bardzo miłe zaskoczenie, gdy wolumin Drobo pojawił się zamapowany jako dysk Z i gotowy do pracy, zanim zdążyliśmy sięgnąć do instrukcji, by zobaczyć, jak znaleźć sprzęt w sieci. Podstawka świeci dwiema diodami, z których dolna oznacza podłączenie do sieci zasilającej, a górna – transmisję danych. Dodatkowo możliwe jest przeprowadzenie konfiguracji Drobo Share za pomocą oprogramowania, tak aby znajdowało się w sieci pod konkretnym adresem IP, a nawet by dostęp do danych był zabezpieczony hasłem.
Testy wydajności
Testy wydajności urządzenia przeprowadziliśmy w kilku konfiguracjach sprzętowych. Działanie Drobo było sprawdzane z poziomu komputera PC pracującego pod kontrolą systemu Windows XP Pro i z poziomu komputera Apple z systemem Mac OS X Leopard. Dane były przesyłane przez sieć Ethernet lub poprzez bezpośrednie połączenie USB. Wolumin był sformatowany w systemach FAT32 i NTFS. Należy jednak zaznaczyć, że nośnik NTFS nie był dostępny dla komputerów z systemem Mac OS, a HFS+ dostępny z poziomu Mac OS nie jest odczytywany przez Windows. Z tego względu jedynym uniwersalnym systemem plików Drobo pozwalającym na wymianę danych przez USB z obydwoma typami komputerów jest FAT32.
Sprawdziliśmy też, jak zmienia się prędkość transferu w zależności od liczby dysków twardych zamontowanych w Drobo. Oto wyniki testów.
W przypadku systemu plików FAT32 i połączenia USB wyniki były niezbyt zadowalające. Okazało się, że o ile szybkość odczytu utrzymuje się na poziomie 22–24 MB/s niezależnie od typu wykorzystywanego komputera i liczby zainstalowanych dysków, o tyle szybkość zapisu na dysk z poziomu systemu Windows XP wynosiła około 3 MB/s, czyli bardzo mało! Dla pewności testy te powtórzyliśmy przy użyciu innych kabli i po podłączeniu ich do innych portów USB komputera. Za każdym razem uzyskiwaliśmy tę samą wartość około 3 MB/s. Co ciekawe, prędkość ta rosła mniej więcej czterokrotnie w momencie dołożenia drugiego, trzeciego lub czwartego dysku. W przypadku komputera z systemem Mac OS szybkość zapisu na dysk FAT32 była mniej więcej stała i wynosiła od 12 do 14 MB/s. Producent zapytany o przyczynę tak słabej wydajności w Windows XP w FAT32 oznajmił, że winę ponosi przestarzała architektura FAT32.
Szybkość transferu danych przez złącze USB z komputera z systemem Windows XP w przypadku systemu plików NTFS wynosiła 22 MB/s w trakcie odczytu i 15–17 MB/s w trakcie zapisu, zależnie od liczby zainstalowanych dysków.
Transfer przez sieć Ethernet z wykorzystaniem przystawki Drobo Share zmieniał się w zależności od konfiguracji urządzenia. W przypadku formatu FAT32 szybkość odczytu wynosiła około 7 MB/s, a zapisu – 6,5 MB/s, niezależnie od liczby zainstalowanych dysków. Nieco gorzej Drobo Share sprawuje się, gdy wolumin skonfigurowany jest jako NTFS. Prędkość odczytu jest wtedy co prawda większa, 8,2 MB/s niezależnie od liczby dysków, ale zapis jest wyraźnie wolniejszy. W przypadku jednego dysku udało nam się uzyskać około 4 MB/s, a po dołożeniu drugiego nośnika i odczekaniu około 20 minut potrzebnych na automatyczną rekonfigurację Drobo szybkość transferu wynosiła jedynie 2 MB/s.
Bezpieczeństwo danych
Tak jak to zostało wspomniane, jednym z podstawowych zadań Drobo jest zapewnienie bezpieczeństwa przechowywanym danym. W celu sprawdzenia skuteczności tej ochrony przeprowadziliśmy szereg testów symulujących awarię poszczególnych dysków. Ogólny wynik naszych eksperymentów jest pozytywny – Drobo w przypadku awarii reagował mniej więcej tak, jak tego oczekiwaliśmy. Pomijając sytuację, w której w Drobo znajduje się tylko jeden dysk, wyjęcie jednego z nośników nie powodowało ani utraty danych, ani nawet przerwy w ich transferze – Drobo wykrywał awarię i natychmiast zabierał się do tzw. przebudowy. Sygnalizował to miganiem diod, co w jasny sposób informowało, że nie należy w tym momencie zmieniać konfiguracji dysków. Przebudowa macierzy dyskowej powodowała spowolnienie transferu plików i trwała od kilku do kilkudziesięciu minut – w zależności od bieżącej konfiguracji oraz stanu urządzenia. Trudno jest dokładnie zbadać, ile czasu zajmuje przebudowa w każdym z przypadków, gdyż urządzenie nie informuje jawnie, jakie operacje wykonuje. Oznacza to, że samodzielnie planuje defragmentację i reorganizację ułożenia danych. Tymczasem procesy te wpływają na efektywne spowolnienie transferu danych. Symulacja uszkodzenia dwóch lub większej liczby dysków naraz automatycznie powodowała utratę części danych – jeśli nie całości.
Podsumowanie
Drobo to urządzenie z pewnością interesujące, a do tego estetycznie wykonane. Niestety, realizacja zamysłu twórców okazała się na tyle trudna, że powstałe urządzenie ma dosyć dużo wad. Przyjęta koncepcja wymagała wielu kompromisów, których skutki znacząco zmniejszą atrakcyjność produktu w oczach wielu konsumentów. Wysoka cena Drobo oraz nieoszczędne zarządzanie powierzchnią zainstalowanych dysków sprawiają, że urządzenie raczej nie znajdzie nabywców wśród osób liczących każdą złotówkę. Urządzenie nie jest też kierowane do użytkowników zaawansowanych, którzy sami potrafiliby utworzyć na własne potrzeby odpowiedni system przechowywania danych. Wydaje się więc, że głównymi odbiorcami Drobo będą miłośnicy komputerów, którzy nie mają dużej wiedzy technicznej, ale posiadają odpowiednio grube portfele i cenią sobie wygodę. Prawdopodobnie dlatego właśnie producent sprzedaje swoje urządzenie w Polsce poprzez sieć sklepów iSpot, które dystrybuują komputery firmy Apple.
Już po zakończeniu testów otrzymaliśmy informację od producenta o powstaniu nowej wersji Drobo – wyposażonej dodatkowo w port FireWire 800, dzięki któremu ogólna wydajność sprzętu ma wzrosnąć ponad dwukrotnie. Producent twierdzi też, że usprawnił działanie interfejsu USB 2.0 oraz wyciszył zainstalowane wentylatory.
Do testów dostarczył: Drobo
Cena w dniu publikacji (z VAT): 2400 zł (Drobo + Drobo Share)