Fabuła: „Szeregowiec Ryan” plus garść historycznych faktów.
Fabułę Brothers in Arms: Road to Hill 30 można określić mianem swoistego paradokumentu. W grze wcielamy się w postać młodego żołnierza – sierżanta Matta Bakera – z 502 regimentu Piechoty Spadochronowej ze słynnej 101 Dywizji Powietrznodesantowej. Dlaczego akurat wybór programistów z Gearbox Software padł na „pięćset dwójkę”? Otóż 502 PIR (Parachute Infantry Regiment) brał udział niemalże we wszystkich ważniejszych starciach podczas inwazji na Normandię.
Cała historia zaczyna się o godzinie 22:15, 5 czerwca 1944 roku, kiedy to 101 Dywizja Powietrznodesantowa na pokładach transportowych C-47 wyrusza w miejsce zrzutu, na tyły plaży o kryptonimie Utah. Z kart historii wiemy, że silny ostrzał artyleryjski pokrzyżował nieco plany dzielnym spadochroniarzom. Wielu nie trafiło w miejsce zrzutu... Tak właśnie rozpoczyna się nasza przygoda. Gracza czeka osiem dni ciężkich walk z oddziałami feldmarszałka Erwina Rommla. Opowieść – bo tak zbudowana jest fabuła BiA – rozpoczyna się na pokładzie rozklekotanej i podziurawionej Dakoty, ciemną nocą nad terytorium wroga. Wcielając się w postać sierżanta Matta Bakera przeżyjemy całe piekło operacji „Overlord”, tak jak widzieli ją spadochroniarze. „Towarzysze Broni” to nie epicka Call of Duty czy wspomniana już wcześniej seria Medal of Honor. Główny bohater nie jest samotnym, pozbawionym ludzkich odruchów mścicielem, który się kulom nie kłania. Tu nie uświadczymy szturmu na miarę bitwy o Stalingrad z CoD, tudzież wyładunku żołnierzy na plaży Omaha rodem z MoH. Brothers in Arms nie jest spektaklem pokazującym niemalże w homeryckim stylu zmagania na frontach drugiej wojny światowej. Tutaj liczy się zgrany zespół i taktyka.
Rodzaj gry: Full Spectrum Warrior spotyka Call of Duty...
Najnowszy twór programistów z Gearbox Software nie jest, jak już na wstępie wspominałem, zwyczajną grą z gatunku FPS (First Person Shooter). Najnowszym „branżowym” trendem jest łączenie gatunków. Nie uniknął tego i Brothers in Arms. Elementy taktyki widoczne są, między innymi, w interfejsie użytkownika. Prawym przyciskiem myszy aktywujemy tak zwany „pierścień dowodzenia”. Dzięki temu możemy bez problemu wydawać rozkazy naszym podwładnym. W każdej chwili możemy również przejść do widoku „mapy sytuacyjnej” – dzięki temu rozwiązaniu gracz łatwo zapanuje nad polem walki. Mapa sytuacyjna przydaje się również w odnajdywaniu poszczególnych celów misji.
Pod naszą komendę oddano pięciu żołnierzy. Oddział podzielony jest na dwie trzyosobowe grupy. Pierwsza – w składzie której znajduje się również kontrolowany przez nas sierżant Baker – to grupa uderzeniowa. Na polu walki wspiera nas drugi pododdział, czyli grupa wsparcia. Współpraca obydwu zespołów jest kluczem do zwycięstwa w Brothers in Arms. Z podobnym rozwiązaniem mieliśmy do czynienia w Full Spectrum Warrior. BiA jest jednak grą bardziej wyważoną. Nadal możemy z okrzykiem na ustach zaszarżować na pozycję przeciwnika, jak to robiliśmy setki razy w klasycznych grach z gatunku FPS. Jednym słowem, miłośnicy pociągania za karabinowy spust również znajdą coś dla siebie.
No właśnie, przecież Bakera i jego drużynę nie zrzucono na pola Normandii bez ekwipunku. Na wyposażeniu naszych wojaków znajdziemy, rzecz jasna, autentyczne bronie z czasów II wojny światowej. Legendarny pistolet Colt M1811, karabin półautomatyczny kalibru 7.62 mm M1 Garand, potężny ręczny karabin maszynowy BAR (Browning Automatic Rifle) model M1918. Do tego dochodzi jeszcze pistolet maszynowy M1A1, karabin snajperski, bazooka i kilka innych środków perswazji bezpośredniej, plus granaty odłamkowe i materiały wybuchowe. Oczywiście podczas misji nasz bohater może przejąć broń zabitych Niemców... ekhem... pardon, Nazistów. Pistolet maszynowy MP40 w boju sprawdza się wyśmienicie. Również potężny MP44 Sturmgewehr przypadł mi bardziej do gustu niż amerykański BAR.
Na polu walki dosyć często przyjdzie nam zmagać się z notorycznym brakiem amunicji. Broń pozostawiana przez zdekapitowanych przeciwników jest prawdziwym zbawieniem dla sierżanta Bakera. Na szczęście ludzie z naszego oddziału mają nieograniczoną amunicję. To ukłon w stronę uproszczenia rozgrywki i hołdowanie innej filozofii niż ta, która przyświecała twórcom Full Spectrum Warrior. Koncepcja bardzo słuszna, w dramatyczny sposób wpływająca – in plus – na przyjemność grania w Brothers in Arms.
Przed nami kilkanaście rozdziałów. Osiem dni na froncie, dokładnie 17 misji. Priorytetowym zadaniem i zwieńczeniem naszych działań będzie zajęcie miasta Carentan. To właśnie tam, na brzegu rzeki Toute, toczyły się zacięte, krwawe walki. Opanowanie miasta było kluczowe dla aliantów. Carentan leży bowiem między plażami Omaha i Utah. Połączenie wojsk z obydwu plaż było bardzo ważne dla amerykańskiego dowództwa. Niemcy zdawali sobie z tego sprawę. Stąd zaciekły opór w mieście. W jednym z rozdziałów gry przyjdzie nam odbić z rąk Wehrmachtu dzielnicę przemysłową Carentan. W innym przeprowadzimy atak na miasteczko St. Mere Église. Wraz z dwójką żołnierzy oddanych pod naszą komendę zabezpieczymy wioskę Foucarville. Wspólnie z dowódcą 502 regimentu, podpułkownikiem Robertem Cole, przeprowadzimy śmiały rajd na farmę, w której instalujemy potem polowe dowództwo i przyczółek dla naszych wojsk. W kolejnych zadaniach pod nasze rozkazy trafia lekki czołg M5 A1 Stuart z 4 Dywizji Piechoty. Niszczymy gniazda moździerzy i stanowiska dział przeciwlotniczych. Oczyszczamy pole dla lądujących szybowców. Na wieży katedry w Carentan dostajemy do rąk karabin snajperski. Jednym słowem misje są różnorodne i naładowane akcją.
Wspomniany wyżej podpułkownik Cole jest postacią historyczną. Farma, którą zajmujemy w szaleńczym ataku również. Z tym samym pietyzmem programiści z Gearbox Software oddali inne szczegóły gry. Między kolejnymi misjami delektujemy się animowanymi przerywnikami, dzięki którym poznajemy naszych towarzyszy oraz kolejne, czekające nas zadania.
Oprawa audio-wizualna: trzeci Doom to nie jest...
Oprawa graficzna w Brothers in Arms: Road to Hill 30 jest bardzo dyskusyjna. Z jednej strony mamy świetnie wymodelowane postaci żołnierzy. Na szacunek i podziw zasługują przede wszystkim twarze naszych dzielnych wojaków. Nawet z oddali wiemy, czy skulona postać między płotem a ścianą domu to bojaźliwy kapral Harstock, czy też mamy do czynienia z naszym bezpośrednim przełożonym. Sierżantem sztabowym Hassay’em. Gęba tego ostatniego wygląda jak rodem z najgorszej mordowni. Nasz lekko zarośnięty na facjacie bohater również jest łatwo rozpoznawalny.
Z drugiej jednak strony, mimo świetnego oddania detali twarzy i sylwetki naszych żołnierzy, trochę kuleje animacja postaci. Owszem jest poprawna, ale nic ponadto. Sporym zawodem jest też tło – miejsce akcji. Normandia w Brothers in Arms jest dosyć monotonna. Owszem, zdarzają się zagajniki, pola, budynki i tym podobne. Niestety bardzo często ogranicza nas sama mapa. Nie ma nic bardziej frustrującego niż płotek, przez które przeskoczy byle bydlęcie (czytaj – francuska rogacizna), natomiast dla świetnie wyszkolonego amerykańskiego spadochroniarza jest to przeszkoda nie do przebycia. Podobnie zwalone na drogach drzewa – dopiero szarża czołgu rozbija w puch tę banalną dla piechura terenową przeszkodę. Wielka szkoda!
BiA napędza zmodyfikowany Unreal Engine. Silnik firmy Epic już dawno stał się przemysłowym standardem w branży elektronicznej rozrywki. Niestety nie wszyscy potrafią wycisnąć z licencji tego silnika wszystkie soki. Odnoszę nieodparte wrażenie, że grafika w BiA mogła być znacznie lepsza. Owszem, jest przyzwoita, ale nic ponadto. W szranki z drugą odsłoną Half-Life’a, trzecim Doomem, czy też z Far Cry, BiA nie ma co stawać. Przegra w takim starciu z kretesem.
Natomiast efekty dźwiękowe i muzyka w Brothers in Arms to absolutna pierwsza liga! W grze towarzyszy nam świetna oprawa muzyczna uderzająca w tę samą nutę, co symfoniczne kawałki Michaela Kamena znane z serialu „Kompania Braci”. Przewodni motyw muzyczny to prawdziwy majstersztyk, doskonale pasujący do klimatu rozgrywki. Efekty dźwiękowe, szczęk przeładowania broni (Garand!), wybuchy szrapneli, warkot przelatujących nisko myśliwców. To wszystko robi naprawdę ogromne wrażenie. Dodajmy do tego wrzaski konających, szwargot Niemców. Ponad to wszystko przebijają się nerwowe krzyki naszych towarzyszy. Szczególnie kiedy... bluzgają po polsku!
Polska wersja językowa: Szczyt perwersji... a może profesjonalizmu?
Aby nie trzymać Was w niepewności, szanowni Czytelnicy, powiem to krótko i dobitnie. Gdyby „Szeregowiec Ryan”, albo serial nadawany w HBO: „Kompania Braci” zawierał choćby jedną czwartą rynsztokowego słownictwa, jakie towarzyszy nam podczas rozgrywki w BiA, to Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji przeniosłaby ich emisję na godzinę grubo po północy. Główny prawicowy (były) cenzor KKRiT Jarosław Sellin dostałby wylewu, a obecna przewodnicząca Danuta Waniek miałaby duszności. Żeby zobrazować jak wygląda dialog w „Towarzyszach Broni”, posłużę się soczystym cytatem, który zapadł mi głęboko w pamięć. W jednej z misji, podczas przerywniku filmowego, jeden z naszych podwładnych rzuca rezolutnie: „Chyba nas nie zauważyli”. Od razu pada zgryźliwa odpowiedź innego szeregowca: „No nie pi**dol”... Inny przykład? Proszę bardzo. Nasz oddział znalazł się pod ostrzałem nieprzyjaciela. Pierwsza wypowiedź jednego z naszych chłopaczków: „Ku**a, szkopy!”. Żeby wszystko było jasne. Rynsztokowe wrzaski naszych żołnierzy nie rażą mnie w takim stopniu, jak niektóre „mocne” teksty z Full Spectrum Warrior. Dlaczego? Otóż wszystko zależy od kontekstu. W BiA, kiedy ziemia dudni od artyleryjskiego ostrzału, a nasi wojacy skuleni przy ścianie klną pod nosem jak szewc, czujemy prawdziwy klimat. W Full Spectrum Warrior oficer Rangersów na „dzień dobry” obrzucił mnie tekstem „...tylko bez pi**dolonych udziwnień...” – koniec cytatu.
Delikatna różnica między sztucznością i autentyzmem – to właśnie sprawia, że nie obrusza mnie niezbyt delikatny język w BiA. Odnośnie samego tłumaczenia – jest po prostu fenomenalne. Od razu widać, że ekipa odpowiedzialna za lokalizację zna się na swoim fachu. W rolę narratora i jednocześnie głównego bohatera Brothers in Arms wcielił się Jarosław Łukomski. Nie kojarzycie? To lektor, którego głos usłyszeć mogliśmy w „Kompanii Braci” oraz na przykład w... kultowym ”Milczeniu Owiec”. Aktorom, którzy podkładali głosy innym członkom oddziału również nic nie brakuje. Doskonale oddali emocje, rytm i artykulację w wypowiedziach. Rozmowy, którymi raczą nas nasi żołnierze są po prostu doskonałe. Brzmią autentycznie. To chyba pierwsza polska lokalizacja, o której mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jest naprawdę lepsza od oryginału. Oczywiście kupujący ma wybór. Patch spolszczający Brother in Arms umieszczono na osobnej płycie CD. Tylko od gracza zależy, czy zainstaluje pełną polską wersję językową, same napisy (czyli tak zwana „wersja kinowa”), lub też pozostanie przy oryginalnej wersji angielskiej. Pełna swoboda!
Wymagania sprzętowe: Carnaś w krainie czarów...
Od kilku tygodni, a dokładnie od czasu wydania Brothers in Arms w Polsce obserwuję ciekawy spektakl. Otóż część osób kategorycznie twierdzi, że najnowsza gra programistów z Gearbox Software ma bardzo duże wymagania sprzętowe. No cóż, według twórców programu wygląda to tak: minimalna konfiguracja do odpalenia Brothers in Arms: Road to Hill 30 to Pentium III lub Athlon 1 GHz, 512 megabajtów pamięci RAM plus karta graficzna klasy GeForce3/RADEON 8500. Czy to dużo? Owszem, gdyż realne wymagania sprzętowe należy pomnożyć na ogół przez dwa. Ale! Na tle wymagań sprzętowych takich gier jak Splinter Cell: Pandora Tommorow czy Doom 3, BiA nie wypada tak źle!
My testowaliśmy przygody dzielnego wojaka Bakera na trzech konfiguracjach. Pierwsza to komputer klasy Pentium 4 3,0 GHz z kartą GeForce 6800 GT. Druga to sprzęt zalecany przez wydawcę: P4 2.4 GHz z kartą RADEON 9700 PRO. W obydwu przypadkach instalowaliśmy 1 GB pamięci RAM. Dość powiedzieć, że zarówno konfiguracja numer jeden, jak i numer dwa, doskonale spisała się przy BiA. W rozdzielczości rzędu 1280x1024 z 16-krotnym filtrowaniem anizotropowym, wszystkim detalami na przysłowiowy „max” gra działała bardzo płynnie i bez spowolnień.
Postanowiliśmy też zadać tortury nieco słabszej konfiguracji: z procesorem AMD Athlon XP 2000+, RADEONem 8500 LE I 512MB RAM. Również w tym ostatnim przypadku Brothers in Arms działał bardzo przyzwoicie. Zredukowaliśmy jedynie rozdzielczość do standardowej 1024x768 oraz zrezygnowaliśmy z filtrowania anizotropowego.
Multiplayer: blaski i cienie...
Oczywiście w Brothers in Arms nie mogło zabraknąć trybu rozgrywki sieciowej. Do dyspozycji graczy oddano 10 map. Maksymalnie czterech graczy może zmagać się na wirtualnych polach Normandii. Na początku czeka nas rejestracja z poziomu menu gry. Żmudny wybór kraju pochodzenia, wreszcie wpisanie klucza CD i na końcu nasza rejestracja w serwisie UbiSoftu dobiega do szczęśliwego końca. Oczywiście można też grać z przyjaciółmi po sieci lokalnej (LAN). A jak wygląda sama rozgrywka? No cóż. Biorąc pod uwagę taktyczny aspekt rozgrywki w BiA, to niespecjalnie. Ot, mamy drużynę wojaków i musimy wykonać daną misję. Przykładowo wysadzić działa przeciwlotnicze. Nasz żywy przeciwnik – i jego wirtualni chłopcy – bronią zaciekle tych strategicznych celów. Cóż, jednym taka rozgrywka przypadnie do gustu, innym nie. Brothers in Arms: Road to Hill 30 jest dedykowana raczej jednoosobowej rozgrywce. Nie jest to Enemy Territory ani tym bardziej Battlefield 1942.
Podsumowanie: O tym, co w BiA jest piękne...
Co sprawia, że gry komputerowe nadal przyciągają mnie przed monitor? Czy to olśniewająca grafika? Efekty specjalne? Nie! Magnesem, który sprawia, że wciąż wracam do gier komputerowych jest fabuła. Historia sierżanta Bakera i jego drużyny opowiedziana w Brothers in Arms: Road to Hill 30 urzekła mnie na całej linii. Tak, zgadzam się z opiniami, że ośmiodniowa batalia w Normandii nie ma takiego rozmachu jak batalistyczne sceny w Call of Duty. Zgadza się! Miejsce akcji jest mało urozmaicone, to fakt. Ale Brothers in Arms ma inne zalety. To gra wyjątkowa. Na samym początku recenzji napisałem, że tytuł ten jest paradokumentem – i jest tak w istocie. Pierwszy raz na ekranach komputerów widzimy wojnę w pełnym spektrum światła. Ta gra to niezwykła opowieść snuta przez zwykłego człowieka, który w niezwyczajnych czasach, wraz z innymi przyzwoitymi ludźmi dokonał rzeczy niezwykłych. Tu nie ma miejsca na heroiczne czyny, wzniosłe deklaracje. BiA to przedstawienie historii 6600 młodych ludzi, którzy byli awangardą wojsk aliantów w operacji Overlord. Gdyby nie determinacja Dwighta Eisenhover’a i wojsk sprzymierzonych, z Europy nękanej nalotami bombowymi nie zostałby kamień na kamieniu. Do tej pory godnymi i rzetelnymi mediami opisującymi te wydarzenia były jedynie książki i filmy. Dziś w ten trudny i delikatny temat wchodzi „XI muza” – elektroniczna rozrywka. Brothers in Arms: Road to Hill 30 – co niezwykłe – staje się również miejscami bardzo wyraźną deklaracją. Wręcz manifestem antywojennym.
Powstanie BiA czynnie wspierały muzea, instytucje oraz organizacje kombatanckie, między innymi Fundacja „Weterani Zagranicznych Wojen”. Ta ostatnia wyraziła się o Brothers in Arms: Road to Hill 30 tak : Gry wideo są nowym medium do opowiadania historii, a Brothers in Arms dokładnie oddaje wkład weteranów i ich rodzin w zwycięstwo podczas drugiej wojny światowej”.
Czy komuś potrzeba lepszej rekomendacji?
OCENA:
Grafika: | 7,5/10 |
Dźwięk: | 9,0/10 |
Grywalność: | 8,0/10 |
Ogółem: | 8,5/10 |
Platforma: PC (DVD) Cena: 99,90 zł Dystrybutor: Cenega