Filmowe tło: Oliver Stone przybywa z odsieczą

Już pierwsze sekundy „Aleksandra” nie pozostawiają cienia wątpliwości – zgodnie z obecnie panującą modą, każda filmowa megaprodukcja wspiera swój marketingowy wizerunek grą komputerową. W tym przypadku zdecydowano się na strategię czasu rzeczywistego w realiach antycznej Grecji. Lub, może lepiej będzie powiedzieć, w realiach amerykańskiego filmu.

Od czasu sukcesu finansowego „Gladiatora”, filmowcy ze słonecznej Kalifornii raczą nas regularnie kolejnymi obrazami rodem ze starożytności. Przez kinowe ekrany przewinęła się nieco frywolna adaptacja „Iliady” Homera z długowłosym wymoczkiem udającym Achillesa w roli głównej. Ostatnio zaatakował nas „Aleksander” Olivera Stone’a, z fircykowatym Colinem Farellem obsadzonym w roli tytułowej. Cóż, być może nie są to produkcje formatu „Quo Vadis” w reżyserii Mervyna LeRoy’a (genialny Peter Ustinov jako Neron), „Ben-Hura” z Charltonem Hestonem lub „Kleopatry” z Elizabeth Taylor, ale mimo wszystko zasługują na uwagę i zainteresowanie ze strony miłośników kina.