Historia w skrócie

Rzecz dzieje się w niedalekiej przyszłości. Gdzieś na Bliskim Wschodzie rozgrywa się potyczka, od której zależą losy całego świata. Grupa do zadań specjalnych Shadow Ops, pod dowództwem kapitana Haydena, jest w trakcie realizacji niebezpiecznej misji. Ktoś skradł wzbogaconą chemicznie bombę atomową o nazwie Red Mercury i zamierza ją zdetonować dokładnie za godzinę. W pogoni za terrorystą oddział Haydena zawiódł. Nie zdążyli na czas. Zbrodniarz uciekł swoim śmigłowcem. Jednak klęska stoi po obu stronach – deaktywator bomby nie zadziałał i ta eksplodowała na otwartym morzu, nieopodal wybrzeży bliżej nieokreślonego miasta Bliskiego Wschodu. Brzmi chaotycznie? Cóż, po tych kilku misjach, doprowadzających Haydena do eksplozji bomby atomowej akcja cofa się w czasie o kilka dni, a my mamy szansę dowiedzieć się, jak to się wszystko zaczęło... tylko po to, aby w finalnych misjach poznać zakończenie całej intrygi. Akcja gry zaczyna się na Bliskim Wschodzie, by już po kilku planszach przenieść się do gęstych i niebezpiecznych dżungli Congo. Stamtąd udać się możemy jedynie do Kazachstanu, gdzie konstruowana jest bomba Red Mercury. To właśnie tam urządzenie wpada w ręce terrorysty, a jedyny trop prowadzi na Bliski Wschód. W ten sposób docieramy do punktu wyjścia, z którego możemy już jedynie podążać ku rozwikłaniu scenariusza... rozpoczynającego się w tunelach metra paryskiego, a mającego swój wielki finał na szczycie Wieży Eiffela.

Już od pierwszego kontaktu z grą da się zauważyć, że mamy do czynienia z rozgrywką stricte konsolową. Postawiono na zręcznościową strzelaninę i maksymalną dawkę akcji, która niekoniecznie idzie w parze z realizmem świata. Konsolowe korzenie gry widać także w nośniku, na którym osadzona została Shadow Ops (DVD). Ma to swój wielki plus – mnóstwo długich, rozbudowanych i kipiących akcją przerywników filmowych. No właśnie – przerywniki – świat tytułów konsolowych charakteryzuje się tym, że posiadają one mnóstwo takich animacji. W Red Mercury nie jest inaczej – widać, że to właśnie z myślą o takim użytkowniku były one reżyserowane. Jeśli miałbym w jednym zdaniu określić ich jakość, powiedziałbym, że są skrzyżowaniem pracy kamery z obydwu części Bad Boys z serialem Soldier of Fortune (emitowanym na antenie TVN7 jako „Najemnicy”) – kamera dynamicznie pracuje: zbliża się, oddala i okrąża bohaterów, wykorzystując przyspieszenia i spowolnienia. Dodatkowo często na ekranie widzimy akcję z perspektywy dwóch lub trzech kamer jednocześnie – monitor dzielony jest na kilka części i w każdej widzimy akcję z innego ujęcia. Pod tym kątem trzeba przyznać, że sekwencje te są jednymi z lepszych, jakie stworzono na pecety. Nie skłamię też jeśli stwierdzę, że są najlepszym elementem całej gry i tylko dla nich warto kończyć kolejne misje. Co prawda im dalej w fabułę, tym bardziej pompatyczna i banalna się ona staje. Hayden z początku jest wielkim komandosem, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Później pojawia się piękna kobieta i oczywiście miłość. Nie zabraknie podwójnej zdrady i wreszcie ostatniej nadziei ludzkości – Haydena, który jeśli nie pokona głównego przeciwnika w finale, to Europa pogrąży się w atomowej zagładzie. Żenujące „Save us, Hayden” – wypowiadane przez miłość naszego bohatera w finałowych scenach jest naprawdę słabe. Inna sprawa, że sama rozgrywka nie jest specjalnie imponująca i wymagająca, przez co kończenie kolejnych zadań nie jest dla gracza zbytnio męczące. Taka właśnie jest Shadow Ops – to majówka dla gracza, który właśnie wrócił przemarznięty do domu.