Zaufać świeżakowi
Ostatnie trzy gry z serii The Elder Scrolls były stworzone przez Bethesda Game Studios, załogę zaprawioną w bojach, znającą się na grach osadzonych w świecie Tamriel jak żadna inna. Można zatem wyjść z założenia, że ci wyjadacze rzemiosła cRPG to najbezpieczniejszy wybór, gdy trzeba graczom zaprezentować nową część wręcz legendarnej serii. Stało się jednak inaczej. Bethesda Softworks nie jest samodzielnym, autonomicznym bytem. Firma ta należy do ZeniMax Media, jeszcze większego tworu, który ma pod swoimi skrzydłami między innymi idSoftware i Arkane Studios. Włodarze z ZeniMaksa w 2007 roku postanowili powołać do życia nowe studio, nazwane po prostu ZeniMax Online Studios, i to właśnie jemu powierzyli stworzenie gry MMO opartej na wirtualnym świecie The Elder Scrolls.
Pomysł stworzenia nowego studia ma ręce i nogi, gdy w grę wchodzi produkcja gry tak dużej jak sandboksowe MMO. Takie tytuły powstają latami i jest to na wielu płaszczyznach żmudna praca. Stąd racjonalne wydaje się zaprzęgnięcie do pracy załogi, która będzie skupiona tylko na jednym produkcie, i w tym przypadku nie należy wydawać osądów na podstawie stażu. W końcu najważniejsi są ludzie, którzy tworzą dany zespół.
Pierwsze pogłoski o powstawaniu nowej MMO, która będzie osadzona w świecie Tamriel, pochodzą z 2010 roku. Choć nie zostało to wówczas powiedziane wprost, gracze szybko wydedukowali, że chodzi o coś z The Elder Scrolls w tytule. Dwa lata później doczekaliśmy się oficjalnego komunikatu o wybranym uniwersum, choć dla wielu z Was była to zapewne jedynie formalność.
Akcja The Elder Scrolls Online (TESO) dzieje się około tysiąca lat przed wydarzeniami przedstawionymi w ostatniej pełnoprawnej części serii, Skyrim, i osiemset lat przed tymi z gier Morrowind i Oblivion. Głównym złym jest daederyczny książę Molag Bal, postać, którą z pewnością kojarzą wszyscy miłośnicy serii. Strzeliło mu do głowy, że mieszkańców świata Tamriel da się wciągnąć do jego płaszczyzny, znanej jako Coldharbour. W jakim celu, łatwo się domyślić. Gracz wciela się w jednego z bohaterów i szybko trafia w sam środek epickich wydarzeń, z których słynie seria The Elder Scrolls.
Skyrim Online?
Trzeba mieć na uwadze, że w pełni rzetelna ocena MMO powinna się zasadzać na dotarciu „wymaksowaną” postacią do fabularnego końca, czyli do tzw. end-game'u. Dopiero to pokazuje, ile gra jest warta. W końcu w MMO spędza się czasem całe lata – o ile zawartość po przebrnięciu przez wszystkie zadania, ukończeniu wątku głównego i rozwinięciu postaci lub dwóch do maksimum jest odpowiednio wysokiej próby. Niestety, ja tyle czasu nie miałem. Mogłem sobie pozwolić jedynie na kilkanaście godzin zabawy. Ale dały mi one ogląd na sytuację w świecie Tamriel, pozwoliły poznać mechanikę The Elder Scrolls Online i wyczuć tę grę. Trzeba też ocenić, do kogo jest ona kierowana: czy tylko miłośnicy świata zwojów będą zadowoleni, czy również niedzielni gracze.
Najprościej można określić The Elder Scrolls Online jako Skyrima w wersji MMO. Grafika w obydwu jest bardzo podobna, choć Skyrim doczekał się naprawdę ciekawych modyfikacji. Nie sądzę, że spotka to jego sieciową odmianę, ale kto wie? Wspólnych mianowników jest znacznie więcej, mechanika jest w sporej części podobna, między innymi podobnie się celuje, walczy i tak dalej. Nic dziwnego, w końcu wielbiciele serii na to właśnie liczyli. Niby brak innowacji to wada, ale trzeba uczciwie przyznać, że mechanika serii The Elder Scrolls jest naprawdę dobra. Skoro coś działa jak należy, to po co to zmieniać?
The Elder Scrolls Online to klasyczna MMO. Oznacza to, że zadaniem gracza będzie eksploracja świata, wykonywanie zadań, łączenie się w gildie, zdobywanie doświadczenia potrzebnego do rozwoju postaci i tym podobne atrakcje. Postać standardowo jest ukazana z perspektywy pierwszoosobowej. Choć jak to w grach z tej serii, kamerę można od postaci odsunąć naprawdę daleko. Ten tryb włącza się automatycznie podczas jazdy konno. Nikogo to chyba nie zaskoczy, w końcu świat jest olbrzymi, a punkty kontrolne, pomiędzy którymi gracz może się teleportować, są od siebie oddalone o spory kawałek. Koń się przydaje i, co ciekawe, można go kupić już na samym początku zabawy za dosłownie jedną sztukę złota, nie są nawet potrzebne żadne umiejętności jeździeckie.
Są cztery klasy postaci: Templar, Dragon Knight, Sorcerer i Nightblade. Ten pierwszy to rodzaj świętego wojownika, „paladyna”, którego zadaniem jest DPS oraz leczenie towarzyszy. Dragon Knight to „tank”, który dodatkowo wspomaga się magią pozwalającą kontrolować przeciwników, ogłuszać ich i tak dalej. Sorcerer to typowy mag, polegający na dwóch szkołach magicznych (błyskawicach i mrocznej magii), który umie też przywoływać pomocników oraz otaczać się barierami ochronnymi. Ostatnia z klas to rodzaj zabójcy, odmiana rangera, łotrzyka i tym podobnych. Walczy z zaskoczenia, zadaje masywne obrażenia, umie znikać i narzucać negatywne statusy na wrogów. Nightblade to rodzaj klasy dywersyjnej, działającej z zaskoczenia, a nie w bezpośrednim starciu.
Klasy mają po trzy drzewka rozwoju, a każde z nich obejmuje sporo umiejętności, zarówno pasywnych, jak i aktywnych. Odblokowują się w wyniku korzystania z nich. Przykładowo pierwsza umiejętność awansuje na kolejne poziomy, gdy się jej używa, a następna odblokuje się wtedy, gdy poprzednia zostanie rozwinięta do określonego poziomu. Co więcej, gdy gracz awansuje na kolejny poziom, otrzymuje jeden punkt, który może zainwestować w „życie”, wytrzymałość lub manę, w świecie The Elder Scrolls znaną jako magicka.
Walka sama w sobie jest wyzwaniem. The Elder Scrolls Online może nie jest najtrudniejszą grą MMO, z jaką miałem do czynienia, ale by jako tako ogarnąć system walki, wypada poćwiczyć. Trzeba używać celownika, być mobilnym i wykorzystywać zasoby do wykonywania ataków. Tak, nie opiera się on na tak zwanych cooldownach, czyli zróżnicowaniu czasu, po którym dana zdolność jest gotowa do ponownego użycia: wszystkich można użyć od razu, ale to kosztuje. Osoby nieobeznane z grami spod znaku The Elder Scrolls szybko zauważą, że rąbanie monstrów nie idzie tak łatwo jak w większości podobnych tytułów. Ale gdy już się opanuje podstawy i przyzwyczai do mocno zręcznościowych potyczek, robi się bardzo przyjemnie.
System rozwoju postaci nie przynosi innowacji w porównaniu z poprzednimi grami z serii, lecz jego rozbudowanie i swoboda, jaką zapewnia, są satysfakcjonujące. Opiera się na zdobywaniu doświadczenia, jakżeby inaczej. Ale to od gracza zależy, w jaki sposób będzie je pozyskiwał i które umiejętności będzie rozwijał bardziej, a które mniej, czy ponad wszystko zechce być wojownikiem, czy skupi się również na wytwarzaniu przedmiotów. Chodzi też o to, że każda klasa może korzystać z każdego rodzaju broni oraz pancerza, bez jakichkolwiek ograniczeń. Tego się nie spotyka w grach MMO. To daje naprawdę niezłe pole manewru, bo nic nie stoi na przeszkodzie, żeby klasa czarująca korzystała na przykład z miecza oraz tarczy, a wojownik – z laski maga. Dzięki temu da się stworzyć synergiczne, często pozornie niemające prawa zadziałać kombinacje broni oraz zdolności. I ta różnorodność to bardzo mocna strona gry. Co więcej, każdą broń i każdy pancerz da się rozwinąć. Jestem przekonany, że dopiero wtedy zabawa naprawdę się zaczyna, zwłaszcza w trybie PvP (player versus player), w którym kombinuje się z „buildami”, ekwipunkiem i tak dalej.
No to pograne
W The Elder Scrolls Online są trzy frakcje: The Aldmeri Dominion, Daggerfall Covenant oraz Ebonheart Pact. Każda z nich składa się z przedstawicieli trzech ras, tych więc w sumie jest dziewięć. Większość z nich jest znana miłośnikom fantasy. Są elfy wysokiego rodu, leśne oraz mroczne, orki, kilka ras ludzkich oraz dwie dodatkowe: kotopodobna Khajiit oraz gadzia Argonians. Jest w czym wybierać. Ale co ciekawe, decydując się na mrocznych elfów, znanych jako Dunmer, gracz z automatu opowiada się po stronie frakcji Ebonheart Pact. Podobnie jest z innymi rasami: każda jest przypisana do jednej z frakcji i nie ma od tego odstępstw. Większą swobodę mają tu jedynie posiadacze droższego wydania gry.
Innym ważnym aspektem w grach MMO, przynajmniej dla mnie, jest możliwość dostosowania postaci. Już od pierwszych chwil chcę wejść w jej skórę. Dlatego zawsze cieszy mnie duża liczba suwaków pozwalających określić nie tylko posturę lub kolor włosów, ale też całą masę pozostałych szczegółów: wiek, tatuaże, kolor oczu, kształt brwi, wzrost i tym podobne. Im więcej tego, tym lepiej. Pod tym względem The Elder Scrolls Online jest co najmniej hojna. Ja wybrałem mrocznego elfa. Dopasowywałem jego wygląd bite dwie godziny, tyle z tym miałem frajdy. Bardzo podoba mi się dopracowanie ras. W wysokich ustawieniach graficznych wyglądają bardzo dobrze, widać każdy szczegół. Wygląd świata to zupełnie inny poziom, ale o tym przeczytacie na piątej stronie.
Tamriel jest olbrzymim, sandboksowym światem, o wyjątkowo zróżnicowanych terenach. Nie brakuje obszarów ośnieżonych, nie brakuje wiosny, wiele jest też miejsc posępnych albo wulkanicznych, a wymieniłem pewnie tylko skromną część. Tak naprawdę mógłbym spędzić kilkadziesiąt godzin, nie wychodząc z pierwszej prowincji i tylko niewiele oddalając się od miejsca startu, a tych jest przecież wiele. Pewnie jeszcze nie raz zostałbym zaskoczony różnorodnością otoczenia, ale krótki czas spędzony w grze pozwolił mi zapoznać się jedynie z niewielkim jej fragmentem. Zatem jej rozmiar na dysku (przeszło 30 GB) nie jest dla mnie żadnym zaskoczeniem, ponadto zawierający ją folder pewnie znacznie spuchnie w ciągu najbliższych miesięcy.
W Tamriel jest masa zadań do wykonania, dosłownie co chwila gracz napotyka na jakieś postacie niezależne, które czegoś od niego chcą. Nie przypominam sobie, abym w jakimkolwiek znanym mi tytule MMO widział aż takie ich zagęszczenie. Nic, tylko się cieszyć. Różnorodność zadań jest spora, choć spora część to powtórka z rozrywki: „Zabij X potworów, wypadną z nich przedmioty, przynieś je do mnie i odbierz nagrodę”. To niby powtarzalne, ale z chęcią to wszystko robiłem. Ogólnie taka powtarzalność mi nie przeszkadza, przy czym dałbym sobie głowę uciąć, że jest sporo zadań dużo bardziej rozbudowanych. Zwłaszcza wątek główny pewnie ciągnie się w nieskończoność.
W Tamriel nie brak też miejsc kluczowych dla gatunku, „instancji” z bossem na końcu, które najlepiej czyścić w ramach party z kolegami. Da się coś zrobić solo, ale ten element gry jest mocno nastawiony na zabawę drużynową, choć nie na nie wiadomo jak dużą skalę, czterech graczy wystarczy. Każdy ma znać swoje miejsce, czyli jest to kolejny schemat MMO: ktoś leczy, ktoś tankuje, ktoś robi DPS, ktoś wspiera całą akcję. No i jest jeszcze tryb PvP, bez niego nie obejdzie się żadna szanująca się sieciówka. Polega on – i tu nie ma zaskoczenia – na starciach pomiędzy frakcjami, to tak zwana wojna sojuszy. Są one rozbudowane, nie sprowadzają się do wybijania się wzajemnie na punkty, choć to też frajda. Obejmują użycie machin oblężniczych, niszczenie murów i zdobywanie fortec, choć są jeszcze pomniejsze cele: świątynie, tartaki i tym podobne. Chodzi o to, by ich zdobyć jak najwięcej.
Gracze biorący udział w wojnie sojuszy wcale nie muszą walczyć. Jest kilka rzeczy do zrobienia: rozstawianie machin oblężniczych, ulepszanie straży i tak dalej. Dla każdego coś się znajdzie. Co ciekawe, frakcja najlepiej radząca sobie w zmaganiach PvP może kontrolować stolicę imperium. Dopiero będąc w takiej frakcji, można walczyć z armią Molag Bal. Tak, wojna sojuszy ma wpływ na sytuację na świecie, ta zaś dotyczy również osób grających solo. Ciekawostka: gdy jedna z frakcji zaczyna za bardzo odstawać od reszty, pozostałe dwie mogą wspólnie knuć ewentualną detronizację. Choć przyznam szczerze, że nie wiem do końca, jak to działa w praktyce, kto się z kim dogaduje, czy jest może jakieś głosowanie, czy gra narzuca sojusz.
Gdy zebrać to wszystko, wychodzi na to, że The Elder Scrolls Online trzyma poziom, nawet jeśli większość pomysłów jest wtórna. Kluczowe w dobrej grze MMO są zrównoważenie sił oraz zawartość przedłużająca rozgrywkę, a by te można było ocenić, potrzeba tygodni. Na razie jednak, po tym, co zobaczyłem i czego doświadczyłem, jestem do tej gry przekonany. Pomimo tego, że Tamriel nie jest moim ulubionym uniwersum.
Platforma testowa
Oto podzespoły komputera, który posłużył mi do przetestowania gry The Elder Scrolls Online :
Model | Dostarczył | |
---|---|---|
Procesor | Intel Core i5-2500K | www.intel.pl |
Płyta główna | Asus Maximus IV Gene-Z | pl.asus.com |
Pamięć | 2 × 8 GB Corsair Vengeance Pro Series 240 MHz C10 | www.corsair.com |
Karta graficzna | Asus GeForce GTX 780 DirectCU II OC | pl.asus.com |
Zasilacz | Enermax Revolution 1250 W | www.enermax.com |
Schładzacz procesora | Prolimatech Armageddon | www.prolimatech.com |
Wentylatory | 2 × Noctua NF-P14 FLX | www.noctua.at |
Karta dźwiękowa | Asus Xonar Xense | pl.asus.com |
Nośnik systemowy | Corsair Neutron GTX 240 GB | www.corsair.com |
Nośnik na gry | Samsung HD503HI 500 GB | www.samsung.com |
Monitor | NEC PA241W | www.nec-display-solutions.com |
Obudowa | Corsair Graphite 600T | www.corsair.com |
Mysz | SteelSeries Sensei | steelseries.com |
Klawiatura | Corsair K95 | www.corsair.com |
Podkładka | SteelSeries l-2 | steelseries.com |
Stolik | Rogoz Audio 3QB3 | rogoz-audio.nazwa.pl |
DAC | NuForce DAC-9 | www.nuforce.com |
Słuchawki | Creative Aurvana Live! |
Grafika i dźwięk
The Elder Scrolls Online wygląda podobnie do ostatniej części serii rozgrywającej się w świecie Tamriel, Skyrima. Dopatrzyliśmy się jedynie ewolucji, wygładzenia zmarszczek, kilku nowych efektów graficznych. Owszem, tamta została oparta na silniku Creation Engine, a MMO – na nowym narzędziu, zbudowanym na podstawie Hero Engine, silnika wykorzystanego między innymi w grze Star Wars: The Old Republic. Jednakże trzeba wyraźnie zaznaczyć, że Hero Engine posłużył jako podstawa, punkt wyjścia do stworzenia czegoś podobnego, ale już pod kątem konkretnej gry. Potrzeba matką wynalazków, jak to mawiają.
Tak czy inaczej, już po kilku minutach w świecie The Elder Scrolls Online poczułem się tak, jak gdybym grał w sieciową odmianę Skyrima. Jakość grafiki w obu jest bardzo podobna i nowe otoczenie wydaje się znajome. Piątej części The Elder Scrolls zarzucałem hermetyczność i statyczność świata, podobnie jest w MMO. Nie czułem się jak w dżungli z Crysisa, ale akurat tego nie oczekuję, nie mogłem jednak oprzeć się wrażeniu, że świat Tamriel po prostu stoi w miejscu. Trawa nie kołysze się na wietrze, listowie na drzewach – też nie. Nawet grając w maksymalnych ustawieniach graficznych, nie ma się poczucia realizmu, do którego gry przecież dążą. Nie powinienem być tym zaskoczony, w końcu optymalizacja pod kątem słabszego sprzętu jest niezbędna, do tego dochodzi długi czas powstawania gier MMO. Niemniej podkręcając suwaki w opcjach obrazu do końca, spodziewałem się czegoś lepszego. Liczba wielokątów przypadających na poszczególne obiekty nie jest duża, tekstury momentami potrafią skutecznie przestraszyć, w słoneczny dzień burza nie grozi. Jest kilka fajnych rzeczy, na przykład promienie słońca, okazjonalnie głębia ostrości, HDR, naprawdę niezła woda, pory dnia i tak dalej, lecz to w dalszym ciągu za mało. Plusy to: należyta optymalizacja, mnogość opcji graficznych i małe wymagania sprzętowe, ale o tym więcej napiszemy w artykule, który już przygotowujemy.
Oprawa dźwiękowa też mnie nie porwała. Jest poprawna, wszystkie odgłosy są na miejscu, a muzyka, choć sztampowa, pasuje do epickiego charakteru całej gry, ale gdy po kilku godzinach zabawy sprzęt audio został zaprzęgnięty do odtwarzania ścieżki serialu wyświetlanego na monitorze obok... cóż, nie czułem, że z tego powodu coś tracę.
Galeria
Podsumowanie
Żadnym zaskoczeniem nie jest to, że The Elder Scrolls Online rewolucji w gatunku nie przynosi. Owszem, pojawiło się kilka innowacji, ale gra jest oparta w znakomitej większości na sprawdzonych schematach i tak naprawdę w ostatecznym rozrachunku liczy się to, jak zostały wdrożone. Nie bez znaczenia jest też stosunek gracza do świata Tamriel.
Choć nie miałem za dużo czasu na dokładne poznanie miejsc w grze – ba, odkryłem zaledwie niewielki jej fragment – spodobały mi się te, które widziałem. Wirtualny świat jest po prostu gigantyczny. W połączeniu z mnogością zadań, ciekawym wątkiem fabularnym i znajomą, choć wymagającą praktyki i umiejętności mechaniką sprawia to, że w The Elder Scrolls Online gra się przyjemnie. Zdecydowanie jest tam co robić. Jednakże podkreślam, to w znakomitej części end-game świadczy o tym, jak dobra jest MMO, a na to, by dotrzeć do tego etapu, potrzebowałbym pewnie tygodni. Nie sposób nie docenić dość swobodnego podejścia do rozwoju postaci – to zawsze była jedna z wizytówek gier z serii The Elder Scrolls. Tryb PvP też nie budzi większych zastrzeżeń.
Jednakże pierwsze MMO studia ZeniMax Online ma też kilka słabych ogniw. Chyba najsłabszym, przynajmniej dla niektórych, jest miesięczny abonament. Od takiej formy się odchodzi. Owszem, ona ma swoje plusy. Stały dopływ gotówki pozwala twórcom gry regularnie ją udoskonalać, dodawać nową zawartość i tak dalej, ale praktyka pokazuje, że liczba graczy, jeśli wymaga się od nich comiesięcznej daniny, szybko spada. Przejście na model F2P (free to play) wielu tytułom wyszło na zdrowie. Strzelam, że ci, którzy stoją za The Elder Scrolls Online, po prostu chcą spróbować z abonamentem, w końcu zainteresowanie grą jest bardzo duże, a jeśli się nie uda, wówczas pewnie pojawią się mikropłatności. Pożyjemy, zobaczymy.
Grafika też nie zachwyca. Świat jest dość statyczny i choć daleko mu do martwego, jest taki jakiś plastikowy. Owszem, szczegółowość niektórych elementów potrafi zaskoczyć, podobnie jak efekty graficzne, ale całość wygląda mało współcześnie. Należy mieć też na uwadze, że gry MMO muszą działać nawet na słabszych komputerach, dlatego przeciętność grafiki w The Elder Scrolls Online jest w dużej części usprawiedliwiona, wspominam o tym niejako z obowiązku. Nie ukrywam, że w maksymalnych ustawieniach spodziewałem się czegoś więcej, zwłaszcza po rozdzielczości tekstur.
Inne kwestia to brak większych innowacji. Kto szuka jakiegoś oryginalnego MMO... cóż, nie tędy droga. Tak po prostu. Choć nie wykluczam, że niejeden zwolennik oryginalności, gdy już spróbuje The Elder Scrolls Online, poczuje się w świecie Tamriel jak w domu. Ze względu na rozliczne zalety nawet wtórność wielu pomysłów nie przeszkadza za bardzo. W każdym razie miłośników serii nie powstrzyma ona przed tym, by spędzić w Tamriel najbliższe miesiące, dla nich jest to pozycja obowiązkowa. A później – zobaczymy.
Do testów dostarczył: Cenega
Cena w dniu publikacji (z VAT): 149 zł