Geneza legendy
Poprzednie części przygód Batmana były wyborne, niezależnie od platformy. W pecetowe wersje zagrywałem się do upadłego, Wy też je polubiliście, zostały również należycie docenione przez prasę na całym świecie. W końcu mało który tytuł może się pochwalić średnią ocen na poziomie bliskim maksimum, a dwóm grom studia Rocksteady ta sztuka się udała. Ich bardzo mocną stroną był niepodrabialny, nieco groteskowy oraz mroczny klimat, który znakomicie pasował do osobliwego uniwersum Mrocznego Rycerza, po prostu wszystko tam się kleiło. Gracze nie zareagowali entuzjazmem na wieść o tym, że za Batman: Arkham Origins stoi kto inny niż dotąd, ja również miałem wątpliwości, w końcu atmosfera w grze to wizja konkretnych osób z konkretnego studia, rzecz niepowtarzalna. Ale im więcej materiałów przedostawało się do sieci, tym mocniej zacząłem wierzyć, że niedawno sformowanej załodze Warner Bros. Games Montréal trzeba dać szansę. Pamiętam dobrze, że w starania Rocksteady przed tym, zanim Batman: Arkham Asylum trafił do sprzedaży, też nikt nie wierzył, a rezultat był taki, że wszystkim szczęki opadły. Dlatego do gry Batman: Arkham Origins podszedłem bez cienia uprzedzeń.
Origins oznacza w języku angielskim genezę, pochodzenie, zalążek, źródło itp. I jak łatwo się domyślić, najnowsza część przygód Batmana traktuje o początkach jego działalności pod postacią superbohatera stosującego niekonwencjonalne, ale wysoce skuteczne metody walki z przestępczością. Większość z Was wie, jak to się stało, że Bruce Wayne przywdział maskę człowieka nietoperza, dlaczego osierocony milioner wpadł na pomysł, by stać się jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci komiksowego uniwersum. Zanim najnowsza odsłona jego przygód została zapowiedziana, sądziłem, że będzie to kontynuacja wydarzeń z gry Batman: Arkham City. Ale twórcy Batman: Arkham Origins obrali zupełnie nowy kierunek: skupili się na początkach Batmana jako bohatera, wykorzystując dobrze znaną i świetnie sprawdzającą się mechanikę gry. Jeśliby się nad tym dłużej zastanowić, Batman uporał się w poprzednich grach z taką liczbą kryminalistów, że mogłoby być trudno zbudować fabułę z dostępnych „resztek”. Stąd powrót do korzeni jest w moich oczach słusznym krokiem: repertuar dostępnych łotrów jest praktycznie nieograniczony, a w Batman: Arkham Origins spotykamy głównie tych, którzy jeszcze nie mieli swoich pięciu minut.
Fabuła w Batman: Arkham Origins jest typowa, wręcz przewidywalna, ale ciekawa. Z więzienia Blackgate ucieka łotr znany jako Black Mask, który zdecydowanie nie pała miłością do głównego bohatera. Postanawia on wykorzystać dostępne środki i ogłasza nadzwyczaj wysoką nagrodę dla tego, kto upora się z Człowiekiem Nietoperzem podczas wieczoru wigilijnego. Łatwo się domyślić, co się dzieje dalej: chętnych nie brakuje, a Batman stara się problem rozwiązać. Jest też w pełni świadomy tego, że siedzenie cicho to żadne wyjście, bo cała ta nieciekawa sytuacja może się odbić czkawką niewinnym rezydentom Gotham. Jakież to wszystko poprawne moralnie, ale w końcu ostatnie, czego się oczekuje po komiksowych superbohaterach, to bierność, prawda? Warto dodać, że Batman w trzeciej części swoich komputerowych przygód uchodzi za miejską legendę; mało kto go widział, dopiero pracuje na swoją reputację, przez co w kilku miejscach ma tym bardziej pod górkę.
Piaskownica zwana Gotham
Pod względem rozgrywki Batman: Arkham Origins czerpie z poprzedników pełnymi garściami. Ponownie jest to „trzecioosobowa” gra akcji, nastawiona na eksplorację sandboksowego miasta Gotham. To zauważalnie się rozrosło, bo do terenu znanego z drugiej części serii doszedł nowy, o porównywalnej wielkości, a są one ze sobą połączone naprawdę sporym mostem. Jest co zwiedzać, zaręczam, chociaż nie zabrakło ograniczeń, dotyczą one nawet sandboksów. Miasto nie straciło na uroku, w dalszym ciągu panuje w nim gęsta, mroczna atmosfera, bardzo nieprzyjazna dla głównego bohatera, nawet pomimo tego, że o jego istnieniu mało kto wie. W końcu dopiero się rozkręca, uchodzi bardziej za miejską legendę niż postrach nocy. Gotham jest okupowane przez różnej maści zbiry, najczęściej skupione w dość licznych grupach. Oprócz nich nie ma żywej duszy; gdy gracz kogoś na swojej drodze napotyka, może być pewien, że dojdzie do starcia. Jasne, nie ma obowiązku z nikim się okładać, ale nie oszukujmy się: walka stanowi trzon zabawy. I jest bardzo satysfakcjonująca. Mógłbym się w tym miejscu przyczepić, ale równie dobrze mogę wyjść z założenia, że w środku nocy na ulicę takiego miasta wychodzą jedynie męty szukające guza i ciepła przy płonącej beczce i kilku winach. Obywatela pod krawatem z rodziną w takich warunkach raczej się nie spotka. Zresztą akcja gry dzieje się w wigilijny wieczór, a to chyba najbardziej odpowiedni dzień w roku do tego, by pozostać w domu przy zastawionym stole, a nie szlajać się po zmroku.
Mimo że wszystkie obszary w grze są utrzymane w podobnej konwencji, można wyodrębnić z nich te uboższe, pełne różnego typu nieprzyjaznych zakamarków, oraz te bogatsze. Kilka kluczowych budowli da się zwiedzić, a w każdej jest coś do zrobienia. Posterunek policji, kościół, huta, jakieś zakłady przemysłowe, statek i inne tego typu atrakcje to żadna nowość, ale to dobrze, że są, bo nie brak im architektonicznej groteski i posępności, która przydaje zabawie ciężkiego klimatu. Każda budowla jest w środku inna, więc cieszy mnie, że twórcy nie poszli na łatwiznę, tylko komuś się chciało dopracować detale. Tych jest cała masa, nie ma dwóch takich samych pomieszczeń. Na początku rzeczony posterunek wydaje się jedyną ostoją spokoju, bo na zewnątrz, gdziekolwiek spojrzeć, walka. Ale im dalej się człowiek zapuszcza w miasto, tym szybciej do niego dociera, że reprezentanci prawa są do szpiku kości skorumpowani, każdy ma brudne ręce, a miasto cuchnie i ktoś taki jak Batman jest tam jak najbardziej na miejscu. Innych przeciwników również nie brakuje. Zazwyczaj należą do konkretnej brygady, sterowanej przez jednego z arcywrogów Mrocznego Rycerza, a ludzie Bane'a, Czarnej Maski czy Pingwina to zaledwie część większej całości. Jest też jaskinia Batmana. Co prawda można w niej głównie poćwiczyć, ale brakowało mi jej w poprzednich częściach gry.
Ponieważ miasto zauważalnie urosło, przemieszczanie się po nim na piechotę może być uciążliwe, zwłaszcza gdy ma się do wykonania jakieś zadanie na przeciwległym krańcu. Uwierzcie, niezależnie od tego, jak lubię oglądać akrobacje głównego bohatera, na samą myśl o pokonaniu w ten sposób długiego mostu dostaję spazmów – i tak było przez sporą część gry. Na szczęście Gotham zostało podzielone na dzielnice, których granice widać na mapie, a w każdej znajduje się nadajnik. Na początku gry zakłócają one pracę batwinga (latający pojazd Batmana), więc do każdego trzeba się dobrać i każdy zdezaktywować. Ale gdy już się człowiek z tym upora, może się błyskawicznie przemieszczać pomiędzy tymi punktami, co bardzo ułatwia życie. Jest to o tyle cenne, że Mroczny Rycerz sprawnością ustępuje swoim wcieleniom z poprzednich części serii. Korzysta ze swojego słynnego pistoletu linowego i niby wszystko jest po staremu, ale z jakiegoś powodu może się uczepić mniejszej liczby miejsc. To mnie irytowało i zakłócało płynność przemieszczania się po Gotham. Stąd pomysł natychmiastowych podróży wydaje mi się trafiony.
Poprzednie części przygód Batmana miały w sobie bardzo dużo „wartości dodatkowej”: różnorakich znajdźków, których wyszukiwanie sprawiało frajdę oraz w niewymuszony sposób wydłużało zabawę. Nie inaczej jest tym razem. Owszem, można się skupić tylko na wątku głównym, ale wtedy bardzo dużo się traci. Co prawda zadania poboczne nie są jakoś szczególnie rozbudowane, ale pozwalają poznać Batmana od jego detektywistycznej strony, no i są testem umiejętności gracza, najczęściej w dziedzinie znajomości ekwipunku. Powróciły zagadki Riddlera, tutaj znanego jako Enigma: lokalizacja strzelca wyborowego na podstawie trajektorii lotu wystrzelonego przez niego pocisku, niszczenie paczek Pingwina i inne takie. Nie chcę nikomu psuć frajdy i zdradzać, co jeszcze na Was czeka, ale w Gotham nie sposób się nudzić. Co ciekawe, często z pozoru niewinne zadanie przeobraża się w grubszą aferę, na której końcu Batmana czeka pojedynek z którymś z jego groźniejszych wrogów. To mnie zaskoczyło, bo na przykład byle wołanie o pomoc łatwo sobie odpuścić, a tymczasem nigdy nie wiadomo, dokąd doprowadzi.
Wymiatacz już od początku
Mogłoby się wydawać, że początki w skórze Batmana będą dla Wayne'a ciężkie, że będzie nowicjuszem i średnio będzie sobie radził w walce z wszechobecną przestępczością. Nic bardziej mylnego: to wymiatacz niczym nieustępujący swoim późniejszym wcieleniom z poprzednich odsłon serii. Mało tego, wygląda tak, jak gdyby się wybierał na otwartą wojnę, nawet pomimo tego, że jego główną bronią jest uderzenie z zaskoczenia. Bruce Wayne przywdziewa w Batman: Arkham Origins pancerz, jakiego mogliby mu pozazdrościć jego dwaj poprzednicy, dzięki czemu jest dla mnie bardziej od nich wiarygodny. Twórcy najnowszej części jego przygód ukazują go bardziej jako podatnego na zranienie człowieka niż herosa, któremu nic nie jest straszne, i chwała im za to. Batman jest odziany w kombinezon składający się z masywnych wielowarstwowych płyt, które wraz z rozwojem fabuły pokrywają się śladami walki na skalę dotąd niespotykaną. W pewnym momencie jego peleryna przypomina sito, a czarna farba na naramiennikach to rzadki widok. Mroczny Rycerz nie jest też cherlakiem, w sumie lata ćwiczeń zrobiły swoje, ale porusza się lekko i widać, że wdzianko, które ma na sobie, zostało uszyte na miarę. Ogólnie podoba mi się kierunek, w którym podąża seria, bo alter ego Bruce'a Wayne'a staje się coraz bardziej wiarygodne.
W walce z przestępczością pomagają Batmanowi jego gadżety. Może korzystać z różnego rodzaju lin, zasłon dymnych, urządzeń deszyfrujących, batarangów i innych tego typu rzeczy. Już na samym początku ma dostęp do całkiem pokaźnej liczby zabawek, większej niż w poprzednich częściach. Dalsze są odblokowywane przy różnych okazjach, chociaż głównie wraz z rozwojem fabuły. Dzięki temu nie sposób od razu odszukać wszystkich teczek Enigmy i dostać się w niektóre miejsca, sprzęt nie pozwala, ale z czasem się do nich powraca. Oczywiście, nie każdy zechce odkryć świat gry w stu procentach. W każdym razie za wykonywanie zadań otrzymuje się punkty doświadczenia, które posłużą przy awansach na kolejne poziomy. Im lepiej gracz radzi sobie w walce, tym więcej ich dostaje. Można je wydawać w kilku miejscach i głównie pozwalają zwiększać odporność na obrażenia i kupować ułatwienia w walce, ale warto także inwestować w coraz skuteczniejsze gadżety. Batman jest też nagradzany doświadczeniem za wykonywanie określonych czynności, na przykład wysadzenie w walce wybuchowym żelem trzech wrogów lub lot o określonej długości. Naprawdę sporo tego i często trzeba się nagimnastykować, żeby dane zadanie wykonać, ale to trzyma gracza przy klawiaturze i jednocześnie nie jest zabiegiem, który sztucznie wydłuża rozgrywkę.
Sednem gry jest walka. Pod tym względem niewiele się zmieniło w porównaniu z poprzednimi częściami serii, i dobrze. W końcu po co zmieniać coś, co świetnie działa? Okładanie się z przeciwnikami jest dziecinnie proste: sprowadza się do wciskania w odpowiednim momencie przycisku kontry, a chwilę później – tego odpowiedzialnego za atak, i tak w kółko. Nieskomplikowane to, ale nagroda jest naprawdę duża. Nie ma nic lepszego niż uporanie się z trzydziestoma zbirami bez najmniejszego uszczerbku na zdrowiu, w dodatku jedną serią ciosów. Niech Was nie zwiedzie łatwość likwidowania kolejnych fal wrogów: na wyższych poziomach trudności bardzo liczy się wyczucie czasu, bo ginie się łatwo, zwłaszcza gdy do rozwałki dołączają osobnicy uzbrojeni w broń palną czy sieczną. Jeżeli gracz oberwie, to tylko ze swojej winy – skuteczność w walce zależy tylko od niego. Nie brak też zbirów przerośniętych i piekielnie silnych, zasłaniających się tarczami lub odzianych w ciężkie pancerze, na których nie można ot po prostu napierać. Z pomocą przychodzą wtedy gadżety oraz możliwość ogłuszania na różne sposoby, a im dalej, tym częściej się z nich korzysta.
To wszystko składa się na znakomitą zabawę. Co prawda nie wymaga ona myślenia, ale zręczność i trening jak najbardziej się przydają. Mechanika rozgrywki w serii o Batmanie moim zdaniem należy do najlepszych, jakie spotkałem w tego typu grach zręcznościowych. Zapewnia idealną równowagę, jeśli chodzi o poziom trudności. Jak to mawiają: easy to learn, hard to master. Dla hardkorów przewidziano pozbawiony opcji zapisu tryb I am the night, w którym ma się tylko jedno życie, to zaś powinno wystarczyć każdemu zaprawionemu w bojach weteranowi.
Na oddzielny akapit zasługują bossowie. Całkiem ich sporo, w końcu kontrakt na głowę Mrocznego Rycerza ściągnął do Gotham całą masę bardzo niebezpiecznych szumowin. Z każdym poważniejszym przeciwnikiem walczy się inaczej; często cała sekwencja jest podzielona na kilka części, z których każda jest testem innej umiejętności gracza. Te potyczki mocno się od siebie różnią, dają masę frajdy i nieźle nakręcają przed dalszą zabawą, o to przecież chodzi. Rozgrywka wciąga jak diabli, nawet pomimo tego, że gra niespecjalnie się różni od poprzednich z serii i jest oparta na sprawdzonych mechanizmach.
Tak naprawdę największą nowością jest tryb gry wieloosobowej. Opiera się on na rywalizacji dwóch wrogich gangów i wariacjach na jej temat, oczywiście z uwzględnieniem takich superłotrów, jak Bane i Joker, oraz drugiej strony barykady, Batmana i Robina. Nie miałem za dużo czasu na to, aby ocenić zabawę w sieci; rozegrałem jedynie kilka pojedynków. Była w porządku, choć większego entuzjazmu nie wywołała. Zdecydowanie bardziej wolałem się skupić na rozgrywce solo i „wymaksowaniu” gry. W momencie gdy piszę te słowa, jeszcze mi trochę brakuje, choć licznik już przekroczył piętnaście godzin. No i czeka na mnie Nowa Gra+ i kilka innych rzeczy, mniam.
Platforma testowa
Oto podzespoły komputera, który posłużył mi do przetestowania wersji beta gry Batman: Arkham Origins :
Model | Dostarczył | |
---|---|---|
Procesor | Intel Core i5-2500K | www.intel.pl |
Płyta główna | Asus Maximus IV Gene-Z | pl.asus.com |
Pamięć | 2 × 4 GB Kingston KHX1600C9D3X2K2 | www.kingston.com |
Karta graficzna | Asus GeForce GTX 770 DirectCU II TOP | pl.asus.com |
Zasilacz | Enermax Revolution 1250 W | www.enermax.com |
Schładzacz procesora | Prolimatech Armageddon | www.prolimatech.com |
Wentylatory | 2 × Noctua NF-P14 FLX | www.noctua.at |
Karta dźwiękowa | Asus Xonar Xense | pl.asus.com |
Nośnik systemowy | Kingston SVP100S2 96 GB | www.kingston.com |
Nośnik na gry | Samsung HD503HI 500 GB | www.samsung.com |
Monitor | NEC PA241W | www.nec-display-solutions.com |
Obudowa | Corsair Graphite 600T | www.corsair.com |
Mysz | SteelSeries Sensei | steelseries.com |
Klawiatura | Enermax Aurora Premium | www.enermax.com |
Podkładka | SteelSeries l-2 | steelseries.com |
Stolik | Rogoz Audio 3QB3 | rogoz-audio.nazwa.pl |
DAC | NuForce DAC-9 | www.nuforce.com |
Grafika i dźwięk
Batman: Arkham Origins jest oparty na tym samym silniku co poprzednicy, UEngine 3.5, zatem rewolucji w dziedzinie jakości obrazu nie ma. Nastąpiła jednak ewolucja: widać nie tylko kilka nowych detali, ale też nieco inny technicznie sposób przedstawienia świata. Wydawać by się mogło, że pomimo użycia tak starego narzędzia jakość grafiki będzie poniżej średniej, do której przyzwyczaiły nas ostatnie gry, lecz jest ona całkiem niezła, momentami wręcz znakomita. Zawsze podkreślam, że to narzędzie jest bardzo kontrowersyjne, bo zdecydowana większość opartych na nim gier wygląda kiepsko. Ale po bliższych oględzinach można odnieść wrażenie, że twórcy nowego Batmana wycisnęli z UEngine 3.5 dosłownie wszystko.
W poprzedniej części serii oprawa wizualna była nieco ostrzejsza, bardziej szczegółowa. Nie jest to absolutnie wada tej najnowszej, wręcz przeciwnie. Po prostu ekipa Warner Bros. Games Montréal w większym stopniu wykorzystała głębię ostrości i rozmycie, co dało naprawdę dobry efekt. Do mnie taki odrobinę zmiękczony obraz przemawia, wydaje się bardziej realistyczny. Za to kluczowe postacie, w tym Mroczny Rycerz, nie ustępują szczegółowością wcześniejszym, ale też mają więcej krągłości i są pokryte innymi teksturami. Zmienił się w końcu cały kombinezon Batmana. Ten z pierwszej części serii był mocno groteskowy, na przykład maska miała wysokie, spiczaste uszy. W Batman: Arkham City był odrobinę bardziej wiarygodny, ale dopiero ten najnowszy wygląda naprawdę jak należy i widać, że przywdział go ktoś, kto wybiera się na wojnę, a nie na nocny spacer po dachach wieżowców. Uszy zostały mocno przycięte, dużo bardziej widać zniszczenia na kombinezonie: różnego rodzaju rysy, dziury i tym podobne, przy czym całość wygląda tym lepiej, im wyższy poziom wygładzania zostanie włączony w opcjach.
Nie zabrakło najpopularniejszych efektów graficznych. Można wybrać kilka stopni ambient occlusion, głębi ostrości, dynamicznych cieni, geometrii obiektów (teselacja – widać ją zwłaszcza na pelerynie Batmana) oraz wygładzania krawędzi. Jest też parę popularnych „upiększaczy” obrazu, takich jak odbicia, promienie słońca, flary czy motion blur. Nie obyło się też bez reagujących na gracza efektów cząsteczkowych; wygląda to świetnie i nie zarzyna karty graficznej. Optymalizacja też jest naprawdę niezła, trzeba tylko uważać, by nie przesadzić z wygładzaniem krawędzi, a wtedy sporo powyżej pięćdziesięciu klatek na sekundę przy wszystkich innych opcjach graficznych ustawionych na maksimum jest jak najbardziej realną liczbą. Tak naprawdę tylko wygładzanie i zaawansowane efekty modelu fizyki PhysX mocno się odbijają na płynności.
Gra została stworzona z myślą o produktach Nvidii i ten z platformy testowej sprawdził się znakomicie. Na ocenę tego, jak sobie radzą Radeony, musicie jeszcze chwilę poczekać: w przygotowaniu jest drugi materiał, który dotyczy tylko wydajności w tej grze. Do oprawy audio nie mam zastrzeżeń; zarówno muzyka, jak i głosy aktorów są naprawdę na wysokim poziomie. Moim zdaniem Marka Hamila w roli Jokera oraz Kevina Conroya jako Batmana naprawdę trudno było przebić, ale duetowi Baker i Smith to się udało.
Galeria
Bezpieczne rozegranie
Studio Warner Bros. Games Montréal miało bardzo trudne zadanie. Twórcy gry zdawali sobie sprawę z tego, że po tym, jak pokażą swoje najnowsze dziecko, będzie ono porównywane ze znakomitymi poprzednikami. To w końcu gry bliskie ideałowi, do których co jakiś czas powracam i powracać będę. Jeden z nich, nie pomnę który, w wywiadzie wspomniał nawet, że nie chce mieć w CV wpisu o tym, że z produkcji ocenionej przez prasę jako niemalże doskonała zrobił twór o jedną trzecią gorszy. Jak powiedział, przede wszystkim nie chcieli zepsuć świetnej przecież serii, dlatego postanowili wykorzystać w Batman: Arkham Origins sprawdzone środki, ale po to, by opowiedzieć własną historię i nieco tylko doszlifować całość. To widać, bo nowy Batman jest grą bardzo podobną do poprzednich części. Niewątpliwie tę piłkę rozegrano bezpiecznie, wręcz nadzwyczaj asekuracyjnie.
Batman: Arkham Origins to bardzo dobra gra, nie mam co do tego wątpliwości, ale poprzednikom raczej nie dorównuje. Pod paroma względami jest gorsza i wyjąwszy grafikę nie doszukałem się żadnych przewag. Fabuła, choć naprawdę niezła, jest przewidywalna i w żadnym momencie nie zaskakuje. Bardzo mnie irytowało również to, że liczba miejsc, w których można się uczepić batclawem, jest ograniczona, przez co poruszanie się po Gotham nie jest tak płynne jak w poprzednich częściach gry. Liczyłem też po cichu na jakąś większą zmianę, coś, czego nie było do tej pory, element, który by sprawił, że Batman: Arkham Origins byłby czymś więcej niż kolejną grą opartą w znakomitej większości na sprawdzonych rozwiązaniach. Tego „czegoś” nie ma i jest to dla mnie pewne rozczarowanie. Tryb wieloosobowy to za mało. Nietoperzowi odrobinę mniej sterczą uszy, wszędobylska w poprzednich częściach groteska już tak nie zalewa monitora, zabrakło tej psychodeli, którą okazjonalnie się widywało.
Jednakże Batman: Arkham Origins zapewnił mi bardzo dużo frajdy, w dużej mierze właśnie dzięki należytemu wykorzystaniu wielu mechanizmów znanych z poprzedniej części. Miasto się rozrosło, jest tam sporo do zrobienia, odkrycia, zwiedzenia. Walka to po raz kolejny majstersztyk, a poukrywani superwrogowie są wisienką na i tak smakowitym torcie. Trzecia już wizyta w Gotham w stroju Mrocznego Rycerza jest długa i wciąga. Dlatego najnowszej części jego komputerowych przygód bez chwili zastanowienia przyznaję nagrodę i zachęcam Was do przekonania się samemu, co jest grane, jakkolwiek dziwne opinie o niej tu i ówdzie można znaleźć.
Do testów dostarczył: Cenega
Cena w dniu publikacji (z VAT): 99 zł