Przyszło nowe

Tak, zakładam się o własne kończyny (rzecz jasna, wirtualne), że wielu z Was zasmakowało w podmorskich realiach równie mocno. Nie mówię, że jestem przeciwny zmianom, w końcu podobno tylko krowa nie zmienia poglądów, zresztą ufam decyzjom Kena Levine'a, ale moją pierwszą reakcją na kilka wczesnych zdjęć z BioShocka Infinite było zdziwienie jaskrawością i zewsząd atakującą sielanką tego wszystkiego. Domyślałem się, że taka prezentacja świata to jedynie gra pozorów, zaledwie środek artystyczny, ukazujący ciszę przed burzą. Wiecie, zadowoleni mieszkańcy na ławkach, uliczni muzycy, bawiące się dzieci, kwiaciarki i tak dalej, pokazani tylko po to, żebyśmy za chwilę musieli oglądać jakieś makabryczne obrazki, właśnie z nimi w roli głównej.

W każdym razie połączenie miasta na dnie morza z pierwszoosobową strzelanką wydaje mi się niezwykle smakowite, tym bardziej że dwa BioShocki, których akcja dzieje się w Rapture, to nie są gry lekkie, łatwe i przyjemne; mają drugie dno, umiejętnie zaszyto w nich kilka kwestii nawiązujących do naszego człowieczeństwa i temu podobnych tematów. To bardzo sugestywne tytuły, które właśnie dzięki niedoścignionej atmosferze, głębszemu przekazowi oraz ogólnie przyjemnej rozwałce naprawdę dadzą się lubić. Nie bez powodu zostały bardzo wysoko ocenione przez prasę na całym świecie. A tu nagle odwrót z głębokości ku wysokościom – dobrych kilkanaście kilometrów w przeciwną stronę... Jak żyć, ja się pytam?