Apple zrywa z Google i wiąże się z TomTomem
Dotychczas zintegrowana z iOS aplikacja z mapami korzystała z danych udostępnianych przez Google. Ktoś w Apple uznał jednak, że czas się usamodzielnić i stworzyć własny system map i nawigacji. Został on wprowadzony wraz z iOS 6.0 i jest to największa zmiana w tej wersji systemu, ponieważ dotyczy jednej z najczęściej wykorzystywanych funkcji smartfona oraz... zapewne sporo kosztowała (na przykład Apple dotychczas wykupiło trzy firmy zajmujące się mapami).
Początkowo wszystko wygląda znajomo i zwyczajnie. Aplikacja ciągle udostępnia trzy podstawowe widoki map, czyli standardowy, satelitarny i mieszany, które już od dawna na stałe zadomowiły się w rozwiązaniach tego typu. Jednak wyglądają one teraz trochę ładniej i ciekawiej, przynajmniej dopóki w którymś miejscu... nie pojawią się zdjęcia satelitarne niskiej rozdzielczości. Apple buduje swoją bazę danych od zera, co wymaga czasu i powoduje, że niektóre regiony są odwzorowane i opracowane dużo słabiej, niż zrobiło to Google, i nadgonienie tego zajmie trochę czasu.
Tak samo jest z widokiem 3D. Google Earth udostępnia trójwymiarowe odwzorowania całkiem sporego kawałka Ziemi, a w iOS-owych mapach można je spotkać w zaledwie garstce miast. Na wyrastające z ziemi oteksturowane bryły natknęliśmy się w trzech europejskich metropoliach (w Berlinie, Londynie i Rzymie), co nie jest zachwycającym rezultatem, ale trzeba przyznać, że budynki, ukształtowanie terenu i roślinność są prezentowane dokładnie, ładnie i całkiem płynnie (choć w przypadku iPhone'a 4S można zauważyć, że podczas oglądania miast z lotu ptaka sprzęt nie zawsze zapewnia komfortowe 30 kl./sek., co tłumaczy, dlaczego ta funkcja nie jest dostępna w starszych modelach). Ponadto na razie raczej nie ma co liczyć na jakąś pochodną Google StreetView i możliwość odbywania wirtualnych spacerów po świecie. Widać więc wyraźnie, że przed mapami Apple jeszcze daleka droga, zanim uda się w nich osiągnąć poziom opisania i obfotografowania świata charakteryzujący rozwiązania Google. W międzyczasie użytkownicy będą mogli rozmyślać nad tym, dlaczego Apple poczyniło tak drastyczny krok. Na pewno jakiś wpływ na decyzję miało to, że firma bardzo lubi swój zamknięty ekosystem, lubi być niezależna i bawić się swoimi własnymi grabkami w swojej własnej piaskownicy. Ale czy na pewno chodzi tylko o to? Może stoi za tym jakiś większy plan, który wyjdzie na jaw dopiero za jakiś czas, a wtedy przekonamy się, gdzie siedziały pieniądze, o które chodzi zawsze wtedy, gdy nie wiadomo, o co chodzi ;)
No dobrze, ale trzeba przyznać, że bogate i dokładne zdjęcia satelitarne i widok 3D budynków to miłe dodatki, ich brak trochę boli, ale mimo wszystko niewielu osobom są one niezbędne do szczęścia. Dużo ważniejszym elementem smartfonowych map jest nawigacja. I pod tym względem nie można powiedzieć, że czegoś nam tu brakowało albo że Google coś zrobiło lepiej. Do tej pory użytkownicy iPhone'ów musieli zapłacić za mówiący system nawigacji śledzący trasę i dający wskazówki zakręt po zakręcie. Żeby to zmienić, Apple nawiązało współpracę z TomTomem i jej wyniki zintegrowało z nowymi mapami. Po wyznaczeniu punktu startowego i docelowego system przeważnie proponuje użytkownikowi trzy trasy, a jeśli któraś z nich jest płatna, informuje o tym. Po wybraniu jednej z nich uruchamia się główny moduł, z tradycyjnym widokiem pseudotrójwymiarowym, który pozwala śledzić poruszające się auto. Nie zabrakło też informacji głosowych, które są nawet odczytywane w naszym języku. Na dodatek, o dziwo, można w Polsce korzystać z informacji o natężeniu ruchu, korkach i robotach drogowych. Z tego, co zauważyliśmy, wynika, że nie zawsze są one w stu procentach poprawne (na przykład w tym momencie jazda po Warszawie doskonale sprzyja wyłapywaniu wszelkich nieścisłości, bo jest w niej więcej dróg rozkopanych niż nietkniętych ;)), ale się przydają: mają wpływ na obliczany przez system czas podróży, mogą nawet spowodować, że zostanie zaproponowana inna trasa. Ogólnie rzecz biorąc, nawigacja Apple działa bardzo przyzwoicie i powinna zaspokoić potrzeby większości użytkowników. Niestety, nie ma możliwości wyznaczenia trasy prowadzącej przez wybrany punkt, nie ma informacji o ograniczeniach prędkości ani fotoradarach, ale raczej nas to nie dziwi, bo od tego są dużo bardziej zaawansowane, płatne systemy. No i trzeba pamiętać, że jest to system on-line, więc do działania wymaga połączenia z internetem.
Lepsza integracja z Facebookiem
W iOS brakowało tego zaskakująco długo. Już jakiś czas temu silnie zintegrowano system z Twitterem, a najpopularniejsza witryna społecznościowa była traktowana trochę po macoszemu, tym bardziej że konkurencja zapewnia podobną funkcjonalność od zamierzchłych czasów. Menu ustawień dostało nową pozycję, o znajomej nazwie Facebook. Po wpisaniu danych logowania wyświetlają się przełączniki umożliwiające synchronizację kalendarza i kontaktów. Dzięki temu w systemowym organizerze pojawiają się wszystkie wydarzenia, o których informacje są dostępne na Facebooku, takie jak urodziny czy zaplanowane spotkania, a książka kontaktów pobiera wszystkie dane udostępniane przez znajomych w profilach, takie jak data urodzenia, adres zamieszkania, adres poczty elektronicznej i zdjęcie profilowe.
Przykłady zintegrowania z Facebookiem można znaleźć także w innych miejscach. Na przykład w galerii fotografii pojawiła się opcja błyskawicznego udostępnienia wybranego zdjęcia. Poza tym pewne jej oznaki są widoczne w AppStore. W zakładce z opiniami o aplikacjach pojawił się przycisk „Lubię to” i można przeglądać wypowiedzi znajomych. Drobiazg, ale przed zainstalowaniem programu dobrze wiedzieć, że jeden z kumpli wystawił mu wysoką ocenę ;)
Innym miłym dodatkiem związanym z Facebookiem jest możliwość zaktualizowania statusu z poziomu szufladki powiadomień. Wystarczy ją wysunąć i stuknąć w odpowiednie pole, a pojawi się okienko, w którym można wstawić tekst.
Klient poczty nauczył się kilku nowych sztuczek
Kilka mniejszych, ale przydatnych zmian dotyczy klienta poczty elektronicznej. Po pierwsze, zniknął przycisk wymuszający aktualizację skrzynek. Teraz się to robi, przeciągając w dół listę skrzynek/folderów/wiadomości. Wtedy w górnej części okna pojawia się mała strzałka i informacja o tym, że wiadomości są aktualizowane. Nic nadzwyczajnego, ale w praktyce wygląda to i działa bardzo dobrze. iOS zapewnia też w końcu prosty sposób wyświetlania oflagowanych wiadomości: wystarczy wybrać skrzynkę Sygnalizowane, a wszystkie mejle zostaną przefiltrowane i system pokaże jedynie te najważniejsze. Drugą ciekawą skrzynką jest VIP. Po otworzeniu jej można wybrać osoby, które mają należeć do grupy wyróżnionej przez użytkownika, dzięki czemu można mieć szybki dostęp do mejli otrzymanych od szefa/żony/rodziców/kota, co bywa bardzo przydatne, jeśli dostaje się codziennie kilkadziesiąt czy kilkaset wiadomości.
Dwie dalsze zmiany są z gatunku „lepiej późno niż wcale”. Przede wszystkim wreszcie można łatwo dodać do wysyłanej wiadomości film albo zdjęcie. Oczywiście, już wcześniej dało się to zrobić, ale tylko z poziomu menu udostępniania znajdującego się w galerii. Teraz wystarczy przytrzymać dłużej palec w polu wpisywania tekstu mejla, a pojawi się „dymek” z odpowiednią opcją. Poza tym można ustawić inny automatyczny podpis dla każdej ze skonfigurowanych skrzynek, co jest bardzo pomocne tym, którzy korzystają za pomocą jednego urządzenia z konta prywatnego i firmowego.
Długo wyczekiwane zmiany w dialerze
Wiemy, że trudno w to uwierzyć, ale niektórym smartfony jeszcze czasem służą do dzwonienia ;) Dlatego nie można zapomnieć o rozwijaniu aplikacji, które do tego służą, a ta w iOS miała sporo do nadgonienia. Gdy na ekranie telefonu pojawia się informacja o przychodzącym połączeniu telefonicznym, w iOS 6.0 obok tradycyjnej zielonej i czerwonej słuchawki pojawia się trzecia, którą trzeba pociągnąć do góry. Pokazują się wtedy dwa dodatkowe przyciski. Pierwszy z nich umożliwia odrzucenie połączenia i automatyczne wysłanie wiadomości tekstowej (można wybrać jeden z trzech edytowalnych szablonów albo samodzielnie ją napisać). Pracownicy Nokii, widząc to, muszą się dość szeroko uśmiechać, bo trudno zliczyć, od ilu lat podobna funkcja występuje w fińskich telefonach... Drugi z nich jest w działaniu mniej oczywisty, a przy tym bardzo ciekawy. Chyba każdy obiecuje sobie po nieodebraniu połączenia, że za jakiś czas oddzwoni. I zazwyczaj się o tym zapomina. Teraz wystarczy wybrać opcję Przypomnij mi później, a iPhone odświeży pamięć użytkownika – w zależności od tego, co się wybierze – po godzinie albo wtedy, gdy wykryje, że właściciel opuścił zaplanowane spotkanie. Bardzo sprytne i przydatne – i chyba musimy nakłonić redaktora naczelnego, aby korzystał z tej funkcji ;)
Inną bardzo fajną nową rzeczą jest tryb Nie przeszkadzać. Po aktywowaniu go telefon w ogóle nie informuje o połączeniach i wiadomościach: wyłączone są dźwięki, wibracje, a nawet nie jest włączane podświetlenie ekranu. No dobrze, ale co w tym takiego sprytnego, skoro prawie to samo (wyjąwszy wyłączenie ekranu) można uzyskać, po prostu wyciszając urządzenie? Po pierwsze, można wybrać grupę kontaktów, które nie będą ignorowane, dzięki czemu nie przegapi się ważnego telefonu z pracy albo od rodziny. Po drugie, można określić godziny, w których tryb ten będzie się włączał automatycznie. Po trzecie, można sprzęt ustawić tak, że jeśli ktoś próbuje się dodzwonić kilka razy w krótkim czasie, to przestaje być odrzucany. Jest to funkcja bardzo przydatna podczas spotkań, urlopu i w ogóle odpoczynku, choćby w trakcie snu, gdy jednak warto być pod telefonem w razie jakiegoś nagłego wypadku.
Niestety, dialer nadal nie nauczył się wyszukiwania kontaktów z użyciem słownika T9. No cóż, może w iOS 7.0...
Udostępnianie zdjęć
Aplikacja galerii w iOS 6.0 dostała zakładkę Strumień zdjęć, pod którą można znaleźć listę udostępnianych albumów fotografii. Krótko mówiąc, jest to mechanizm udostępniania plików w chmurze i pobierania ich z chmury. Można określić, którzy znajomi mają mieć dostęp do wybranych zdjęć, a oni będą mogli je zobaczyć i ocenić na swoim smartfonie lub tablecie z iOS 6.0, o ile będą mieli skonfigurowane konto iCloud. W praktyce ten „strumień” działa trochę jak minisieć społecznościowa. Początkowo skojarzył nam się trochę z Picasą, a później zaczęliśmy się zastanawiać, dlaczego by po prostu nie skorzystać z Facebooka, który ma właściwie identyczną funkcjonalność, a przy tym jest dostępny nie tylko posiadaczom sprzętu z logo nadgryzionego jabłka. Widać, że Apple bardzo zależy na tym, aby użytkownicy jego gadżetów jak najczęściej korzystali z jego „podniebnych” usług, a jak najrzadziej z z zewnętrznych rozwiązań.
Usprawniona Safari
Drobne zmiany nastąpiły także w przeglądarce internetowej. Na przykład pojawił się w niej przycisk włączający tryb pełnoekranowy, który jest widoczny jedynie w poziomej orientacji ekranu. Poza tym Safari integruje się teraz z iCloud i sprawdza tam, jakie karty są otworzone w innych urządzeniach z iOS podłączonych do tego samego konta (w ten sposób można przykładowo zacząć lekturę artykułu na ekranie smartfona i kontynuować ją na tablecie). Rozwiązanie jest podobne do tego, które zastosowano w mobilnych wersjach Chrome i Firefoksa, i często okazuje się bardzo przydatne, gdy korzysta się z kilku urządzeń przenośnych.
Została też poprawiona wydajność silnika JavaScript. Ogólnie rzecz biorąc, Safari praktycznie od zawsze działa szybko i świetnie pokazuje, jak dużo może dać optymalizacja oprogramowania wynikająca z zamkniętej platformy sprzętowej Apple, lecz ciągle są wprowadzane poprawki. W iOS 6.0 wyniki w syntetycznych testach wydajności przeglądarki poprawiły się o kilkadziesiąt procent, można też zauważyć lekkie skrócenie czasu ładowania stron. Takie zmiany zawsze są mile widziane.
Siri sprytniejsza, ale nadal nie polskojęzyczna
Siri to jedna z najważniejszych i najfajniejszych funkcji iPhone'a 4S. Wraz z pojawieniem się iOS 6.0 iPhone 4S traci wyłączność na wirtualną asystentkę Apple, ponieważ została ona zatrudniona również przez tegorocznego iPada. Poza tym nauczyła się ona nowych języków, jednak wciąż brakuje w nim polskiego...
A szkoda, tym bardziej że Siri rozumie kilka dodatkowych poleceń. Teraz, podobnie jak Google Now, zna się trochę na sporcie. Można od niej wyciągnąć informacje na temat koszykówki, hokeja, baseballu, footballu amerykańskiego i piłki nożnej. Zadając odpowiednie pytania, można na przykład sprawdzić wyniki ostatnich meczów jednej z europejskich lig piłki nożnej, terminarz spotkań, tabele ligowe, składy drużyn albo kiedy odbędzie się następny mecz dwóch wybranych drużyn i jaki był wynik ich ostatniego spotkania. Działa to bardzo dobrze w przypadku ligi angielskiej... i trochę gorzej w przypadku wszystkich innych, ponieważ Siri ma spore problemy ze zrozumieniem bardziej skomplikowanych nazw drużyn z Włoch, Niemiec czy Hiszpanii.
Siri zna się też na restauracjach i filmach. Można ją zapytać o najbliższe kino, poprosić o wyświetlenie repertuaru i zamówienie biletu. Podobnie jest z restauracjami. Można na przykład znaleźć w ten sposób najlepszy pobliski bar sushi: Siri posortuje wyniki według ocen użytkowników i zapyta, czy zamówić stolik. Tyle teorii. Polska praktyka jest zupełnie inna, ponieważ właściwie żadne kino ani restauracja nie udostępnia informacji o swoim menu, repertuarze albo rezerwacjach. Dlatego najczęściej się słyszy, że Siri nie wie nic na temat filmów czy dobrych restauracji w okolicy. No cóż, może kiedyś się doczekamy... Na szczęście działają u nas bardziej podstawowe funkcje, takie jak wyszukiwanie pobliskich lokali oraz informacji o filmach (można na przykład zapytać o reżysera, aktora, o to, ile film zarobił, sprawdzić datę premiery, poznać oceny widzów).
Można też poprosić Siri o uruchomienie wybranej aplikacji (całkiem przydatne, jeśli jest ich bardzo dużo) i zaktualizowanie statusu na Facebooku (wystarczy powiedzieć „Post on Facebook”, a następnie podyktować wiadomość – oczywiście po angielsku...).
I jeszcze nieśmiertelny żarcik:
Passbook
Inną nieco wirtualną zmianą jest Passbook. Zasadniczo jest to system elektronicznych biletów, który zapisuje bilety lotnicze, kinowe czy kupony rabatowe. Jest nieźle zautomatyzowany, ponieważ sprawdza lokalizację użytkownika i w razie czego przygotowuje na ekranie odpowiednią kartę lub kupon, które można zeskanować (zamiast papierowej wersji) przy bramce lotniskowej lub przy kasie. To całkiem fajny pomysł, który pomaga zmniejszyć ilość papieru w portfelu, ale ma jedną wadę: jest zależny od firm, które będą sprzedawać i udostępniać takie elektroniczne karty, a takich w Polsce raczej się nie spotka (poza może Apple Store i Starbucksem ;)). Szkoda też, że system ten nie korzysta z NFC, ale to raczej oczywiste, skoro żadne urządzenie Apple nie zostało wyposażone w obsługę tego standardu.
Pozostałe zmiany
Warto wspomnieć o jeszcze kilku drobiazgach.
Na przykład w budziku w końcu można ustawić jako alarm... utwór muzyczny.
Aplikacja aparatu dostała tryb panoramy. Po wybraniu go w opcjach na ekranie pojawia się prosta instrukcja ze wskazówkami dla użytkownika. Obrazy są łączone w całość bardzo szybko, a algorytm myli się zaskakująco rzadko. Podobną funkcjonalność miały już wcześniej niektóre programy dostępne w AppStore, ale zawsze lepiej, gdy jest to zintegrowane z systemem, zwłaszcza jeśli działa tak dobrze. I ponownie napiszemy: lepiej późno niż wcale.
Bardzo drobną, ale jakże przydatną zmianą jest... umieszczenie przełącznika Bluetooth pod pokrewnym przełącznikiem Wi-Fi. Chyba każdy użytkownik sprzętu Apple miał w pewnym momencie problem ze znalezieniem opcji wyłączającej tę funkcję, na szczęście to już przeszłość.
Poza tym zmieniono kilka ikonek, dodano trzy nowe tapety, umożliwiono korzystanie z Facetime'a (tego Skype'a w wykonaniu Apple ;)) za pośrednictwem sieci komórkowej itp., itd. W sumie ponoć jest przeszło 200 nowości, choć nam trudno byłoby wymienić więcej niż 20 z nich.
Podsumowanie
iOS 6.0 pozostaje... iOS-em. Nie wywraca on systemu operacyjnego Apple do góry nogami, nie miażdży konkurencji ani nie próbuje zmieniać przyzwyczajeń użytkowników. Bez wątpienia największymi i najbardziej przydatnymi dodatkami są nowe mapy i towarzyszący im moduł nawigacji samochodowej, którego tak bardzo brakowało we wcześniejszych wersjach systemu. Nie jest on jeszcze doskonały i widać, że Apple dopiero zaczyna, przez co zestaw widoków 3D i różnego rodzaju dających się zaznaczyć punktów jest na razie bardzo skromny, ale fundament wygląda na bardzo solidny i w czasie korzystania z nawigacji Apple nie natknęliśmy się na żadne dziwne zachowania, a wydajność całego systemu działającego w iPhonie 4S jest zdecydowanie zadowalająca. Poprawki związane z lepszą integracją z Facebookiem i zmiany w kliencie pocztowym czy w dialerze są bardzo korzystne. Szczególnie spodobały nam się przypomnienia o oddzwonieniu i tryb Nie przeszkadzać. Krótko mówiąc, jest to ciągle ten sam, ergonomiczny, funkcjonalny, prosty i bardzo szybki system operacyjny, któremu zaufało tak wiele osób, tyle że trochę poprawiony i nieco lepiej wypolerowany.
Jednak nie obyło się bez rozczarowań. Przede wszystkim irytuje brak obsługi języka polskiego w Siri oraz to, że Passbook prawdopodobnie nigdy nie zostanie szerzej wykorzystany w naszym kraju. Polskę omija sporo bardzo ciekawych i innowacyjnych rozwiązań technicznych związanych ze smartfonami (i to nie tylko Apple, ale także pochodzących z zielonej strony barykady) i bardzo byśmy chcieli, aby to się w końcu zmieniło. Początkowo podchodziliśmy bardzo sceptycznie do pomysłów w rodzaju Siri, no bo jak to, gadać do telefonu? Po co? Ale po kilku chwilach oswajania się z tym systemem okazuje się, że możliwość ustawienia budzika, podyktowania notatki czy dodania przypomnienia do kalendarza głosem jest po prostu... fajna. A gdyby jeszcze się dało w ten sposób zarezerwować bilet w polskim kinie na wybrany film...
Poza tym wiele razy, przyglądając się niektórym modyfikacjom, zastanawialiśmy się, dlaczego tyle czasu zajęło ich wprowadzenie. Apple podchodzi bardzo zachowawczo do kwestii zmian w swoim systemie operacyjnym. Nic w tym dziwnego, ponieważ priorytetem tej firmy od zawsze jest stabilność i szybkość działania, a nie mnogość funkcji, poza tym duża część użytkowników sprzętu z nadgryzionym jabłkiem w logo nie lubi zmieniać przyzwyczajeń. Mimo to mamy wrażenie, że iOS zrobił się trochę zbyt konserwatywny i przydałaby mu się gruntowna przebudowa, ponieważ z zewnątrz wygląda on właściwie niezmiennie od samego początku. Jasne, wielką zaletą jest to, że... działa, a najnowsza wersja załatała większość brakujących funkcji, ale chciałoby się już czegoś więcej, jakiegoś powiewu świeżości, czegoś, co pozwalałoby poczuć, że faktycznie ma się do czynienia z nową (!) wersją systemu.
Choć może ten wcześniejszy akapit to brednie i tak naprawdę Apple najlepiej wie, co i kiedy zrobić. Skąd takie stwierdzenie? Trochę statystyki. Ile urządzeń z iOS miało wersję 5.1 tego systemu tuż przed udostępnieniem aktualizacji do wersji 6.0? Prawie 90%. A ile urządzeń z Androidem ma w tym momencie „Lodową Kanapkę” albo „Żelka”? Trochę ponad 20%. Może faktycznie lepiej, gdy aktualizacje systemu wprowadzają mniej zmian, ale są dostępne dla wszystkich, niż gdy przynoszą mnóstwo nowości, o których większość użytkowników może jedynie poczytać w internecie...
iPhone'a 4S wykorzystywanego w testach iOS 6.0 dostarczył: