BlackBerry Torch 9810 to bezpośredni następca Torcha 9800 (raczej nietrudno się tego domyślić). Mamy tu więc do czynienia z portretowym slajderem z całkiem sporym (jak na BlackBerry) ekranem. Podobieństwo do poprzednika jest uderzające. Wymiary i masę smartfona na szczęście udało się utrzymać w ryzach, dzięki czemu rozsuwana „jeżynka” nie ciąży zbytnio w dłoni i leży w niej bardzo wygodnie. Tę wygodę dodatkowo poprawia powierzchnia tylnej klapki: dzięki wyżłobionej w niej kratce chwyt jest pewniejszy i nie ma obaw, że sprzęt wyślizgnie się. Obudowa jest z plastiku i trochę brakuje metalowych wstawek, które znalazły się w Boldzie 9900, ale i tak jakość wykonania jest naprawdę dobra, wszystkie elementy są ze sobą idealnie spasowane. Od razu wiadomo, że nie ma się do czynienia z zabawką.

Mechanizm rozsuwania jest zrobiony idealnie. Jest on wspomagany sprężynami, które stawiają wystarczająco duży opór, aby nic samo nie otworzyło się w kieszeni, a z drugiej strony sprzęt bardzo łatwo rozsunąć i zamknąć kciukiem. Pod ekranem znajduje się to, co w BlackBerry najważniejsze: klawiatura. Przyciski mają charakterystyczny kształt, choć widać, że w wyniku walki o milimetry są one trochę bardziej płaskie niż w Boldach, czy nawet terminalach z rodziny Curve. Pod względem mechaniki działania są jak zwykle wzorcowe: nie wymagają dużej siły, mają dobrze dobrany skok oraz wyraźnie klikają, dzięki czemu od razu można rozpoznać moment zadziałania. Niestety, da się trochę odczuć to, że aby zmieścić wszystko w stosunkowo małej obudowie Torcha 9810, trzeba było zmniejszyć rozmiary klawiatury, i nie jest ona tak wygodna jak w bardziej tradycyjnych smartfonach RIM. Nie oznacza to, że jest niewygodna, ale wymaga dłuższego przyzwyczajenia i większego skupienia, niż zwykle, choć i tak wielu rywali o podobnej konstrukcji mogłoby jej pozazdrościć.