Wstęp
Ci z was, którzy interesują się rozwojem grafiki komputerowej, na pewno pamiętają grę, która jako jedna z pierwszych ukazywała możliwości API DirectX 10. To Lost Planet: Extreme Condition, produkcja firmy Capcom z 2007 roku. Wydarzenia w niej dzieją się w bliżej nieokreślonej przyszłości. Ludzkość musiała salwować się ucieczką z mateczki Ziemi, która stała się planetą zbyt skażoną, by można było dalej ją zamieszkiwać. Efekt cieplarniany i zanieczyszczenia w końcu do tego doprowadziły. Tęgie głowy szybko znalazły nowy dom dla ludzkości – planetę, którą nazwano E.D.N. III. Ale na drodze do kolonizacji pojawiły się dwa „drobne” problemy. Pierwszym z nich okazało się wyjątkowo wrogie, zlodowaciałe środowisko, praktycznie uniemożliwiające człowiekowi egzystencję. Druga przeszkoda to rdzenni mieszkańcy planety – agresywne, kierujące się pierwotnymi instynktami stworzenia zwane akrydami.
Stwory zamieszkujące E.D.N. III są na tyle silne, że ludzkość prawie przegrała w walce z nimi, ale się nie poddała. Jak się szybko okazało, robale wytwarzają własną energię termalną do ogrzewania się, a ludzie szybko znaleźli sposób na wykorzystanie jej do własnych celów. Do gry weszła megakorporacja NEVAC, która za wszelką cenę starała się skolonizować planetę przez pozyskiwanie energii termalnej z akrydów. Jak to zwykle w takich historiach bywa, cele przyświecające firmie wcale nie były takie szlachetne. Wtedy na horyzoncie pojawił się gracz, który robiąc co trzeba, doprowadził do gwałtownego ocieplenia się klimatu. Nie będziemy zdradzali okoliczności, w jakich do tego doszło. Nadmienimy jedynie, że warto zagrać w pierwszą część Lost Planet i zgłębić opowiedzianą w niej historię, a dopiero potem brać się za najnowszą grę Capcomu.
Wydarzenia w drugiej części gry dzieją się dokładnie 10 lat po gwałtownym ociepleniu klimatu. Tym razem przygodę rozpoczynamy, dowodząc oddziałem najemników borykających się z piratami zamieszkującymi dżunglę, którzy mają własne zadanie do wykonania. Prosta z pozoru akcja komplikuje się szybciej, niżbyśmy chcieli, a sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie. Niestety, wątek fabularny nie jest wysokich lotów i czuć, że stara się dorównywać największym hollywoodzkim hitom, co często powoduje niesmak.
Zimna, ciepła planeta i to, co po niej hasa
Lost Planet 2 to przedstawiciel gatunku TPP, podobnie jak poprzednik. Kilka rzeczy zmieniło się w stosunku do pierwszej części gry, ale sporo elementów pozostało bez zmian, np. mechanika. Ale to, co najbardziej rzuca się w oczy, czyli krajobraz, przeszło sporą metamorfozę. Powrót na E.D.N. III będzie dość zaskakujący dla wszystkich tych, którzy ukończyli poprzednią część Lost Planet. Gracz przyzwyczaił się do planety skutej lodem, będącej miejscem tak wrogim, że trudno wyobrazić sobie inne równie nieprzyjazne środowisko. Rozmrożona planeta jest bardzo zróżnicowana pod względem flory. Przyjdzie Wam odwiedzić tereny pustynne, dżunglę i obszary w dalszym ciągu skute lodem. Będziecie mieli nawet okazję odrobinę ponurkować. Jest co zwiedzać. Nie spodziewaliśmy się aż tak zróżnicowanych terenów działań. Wykonując poszczególne misje, czuje się, że planeta E.D.N. III żyje. Spora część gry dzieje się w różnorakich, zamkniętych kompleksach badawczych stworzonych przez człowieka. Mało tego, udajemy się w kosmos. Dobrze zostały odwzorowane warunki atmosferyczne, chociaż nie mają one większego znaczenia dla rozgrywki jako takiej. Lodowe pustkowia zazwyczaj pokonujemy w towarzystwie szalejącej zamieci śnieżnej, a gdy przedzieramy się przez dżunglę, odrobinę pada nam na głowę.
Mapy wyglądają naprawdę dobrze, chociaż nie każdą polubiliśmy, ale to kwestia gustu. Konstrukcja poziomów dość mocno ogranicza gracza, jest bardzo liniowa, więc nie sposób się zgubić. Pod tym względem gra bardzo przypomina poprzednika, ma też kilka jego irytujących wad. W Lost Planet 2 aż roi się od niewidzialnych ścian. Świat gry nie jest oparty na konstrukcji typu piaskownicai najwyraźniej musi być liniowy, ale twórcy poziomów mogli odrobinę wszystko rozbudować. Gracz po raz kolejny został wyposażony w kotwicę, za pomocą której może dostać się na wyższe partie niektórych zabudowań. Niestety, często dzieje się tak, że nie da się zaczepić haka kotwicy o wybraną ścianę, ale zaraz obok nie ma z tym problemu. Nawet podczas pokonywania lodowego pustkowia i pozornej beznadziei sytuacji nie da się zgubić, bo zaraz wita nas jakaś ściana lodu. Takie krępowanie ruchów gracza na siłę jest po prostu irytujące, jeżeli zdarza się nazbyt często. Twórcy gry niezbyt konsekwentnie podeszli do projektowania niektórych poziomów, ponieważ czasem można przebywać pod wodą, a czasem wejście do niej powoduje śmierć. Szczególnie drażniący wydał się nam przeraźliwie krótki czas wykonywania niektórych misji. Nasz rekord to niecałe dwie minuty, co jest lekką przesadą.
Tematem przewodnim pierwszej części Lost Planet była walka z akrydami i – okazjonalnie – z ludźmi. W Lost Planet 2 sytuacja jest dokładnie odwrotna. Starcia z akrydami nie są co prawda sporadyczne, ale przeważnie sprowadzają się do walki z „bossami”. Z jednej strony tych nigdy za wiele, z drugiej zabrakło nam potyczek z mięsem armatnim. Człowiek stanowi większe zagrożenie dla planety niż jej rdzenni mieszkańcy i dlatego poniekąd rozumiemy, skąd tyle starć z przeciwnikami ludzkiego pochodzenia. Niestety, sztuczna inteligencja wrogów, zarówno tych ludzkich, jak i pozaziemskiego pochodzenia, jest na żenująco niskim poziomie i nie jesteśmy do końca pewni, czy jest to wina kiepskich algorytmów czy błędu, który może zostać naprawiony w najbliższej łatce. Przeciwnicy nie umieją wyrządzić większej krzywdy bohaterowi i jego gromadce głównie dlatego, że gdzieś podłapali brzydki zwyczaj stania w bezruchu i spokojnego oczekiwania na śmierć. Możecie zapomnieć o złożonych działaniach taktycznych, na przykład mających na celu otoczenie lub zajście gracza od tyłu. Przeciwnicy przeprowadzają tylko jedną formę ataku: na „hurra!”. Zazwyczaj starają się oni pokonać nas liczbą, ale i tak gra nie jest trudna. Nie umiemy sobie wyobrazić, że można by zawalić misję, grając na najłatwiejszym poziomie. Nawet bardzo niedoświadczeni gracze powinni rozpocząć od średniego. W pierwszej części gry zapasy energii T-ENG nieustannie się kurczyły. W Lost Planet 2 zrezygnowano z tego rozwiązania, co dodatkowo zmniejsza trudności. Spodobała się nam długość rozgrywki: przyzwoite dziewięć godzin gry i następne spędzone na zabawie z innymi graczami.
Różnorodność przeciwników jest przyzwoita. Ci ludzcy różnią się od siebie pod względem uzbrojenia oraz wyglądu, co cieszy oko i odrobinę zmniejsza niesmak wywołany ich kiepską sztuczną inteligencją. Często natrafiamy na ludzi posługujących się różnorodnymi broniami i maszynami kroczącymi typu VS (ang. Virtual Suit – o tym dalej), a te występują w kilkunastu odmianach. Przeciwnicy obcej rasy nie wzbudzają sensacji. Ot, zwykłe, agresywne robale, których zróżnicowanie od czasu Jedynki nie zmieniło się. Co innego bossowie – akrydy typu G. Te stworzenia są po prostu olbrzymie, a walka z nimi jest równie widowiskowa, co męcząca i przewidywalna, ponieważ w dziewięćdziesięciu dziewięciu procent przypadków sprowadza się do strzelania w ich newralgiczne miejsca, czyli pomarańczowe elementy opancerzenia. Niektóre walki są wyjątkowo nużące, bo kolejny superprzeciwnik do pokonania jest cały zapaćkany pomarańczowymi kropkami o wiadomym zastosowaniu. Nie jesteśmy do końca przekonani, czy to właśnie tak powinno wyglądać. Zastanawiamy się, kiedy twórcy gier podobnych do Lost Planet zaczną udostępniać więcej możliwości rozprawienia się z tymi największymi paskudami. Zdarzają się też sytuacje beznadziejne: akryd typu G pacnie postać gracza kończyną, a ta szybuje w powietrze, by po chwili bezwładnie opaść na ziemię. Chwilę to trwa, zanim się pozbiera – animacja podnoszenia się jest naprawdę długa. W tym czasie pięciopiętrowy przeciwnik zdąży ją zamrozić, po czym znowu trafić odnóżem – i tak w kółko. Giniemy, praktycznie nie dotykając pada czy klawiatury i myszy. Efekt jest taki, że po wygraniu potyczki z przerośniętym karaluchem cieszymy się, że to wreszcie koniec, zamiast czerpać radość z uczynienia mu z odwłoku jesieni średniowiecza.
Biega, skacze i czasem strzela
Jedną z najistotniejszych rzeczy, które zmieniły się w drugiej części Lost Planet, są główne postacie. Tym razem wcielamy się w więcej niż jedną osobę, co ma łatwe do przewidzenia konsekwencje. Kierujemy komandosami na usługach korporacji NEVAC, najemnikami, łupieżcami oraz piratami. Pomimo ich różnorodności przez całą grę nie umieliśmy utożsamić się z żadną z nich. Owszem, Wayne z pierwszej części Lost Planet nie był szczególnie interesującym bohaterem, ale do pewnego stopnia dało się wczuć w jego rolę. Tym razem motywy postaci oraz ich historia zostały przedstawione jedynie pobieżnie, co ma taki, a nie inny skutek. Nie są znane nawet ich nazwiska. Przecież nie tak powinno być w przypadku gry, w której poczynania ludzi odgrywają ważną rolę, prawda? Elementem humorystycznymjest banda pustynnych piratów żyjących z tego, co ukradną, rozbiorą na części pierwsze i sprzedadzą. Ale nawet ta frakcja jest mocno przerysowana i schematyczna.
Twórcy gry położyli duży nacisk na rozgrywkę wieloosobową, co można zauważyć, nawet wykonując misje przewidziane dla pojedynczego gracza. Prowadzona przez gracza postać zawsze jest wspomagana przez trzech kompanów, w których mogą się wcielić jego znajomi, dzięki czemu można ukończyć kampanię w kilka osób w trybie kooperacji – to dobry pomysł. Zabawa z kumplem jest ciekawa i wciągająca. Niestety, tego samego nie można powiedzieć o kompanach sterowanych przez komputer. Problem jest jeden: są bezdennie głupi. Szybko okazało się, że podstawową zasadą w grze jest kierowanie się starym porzekadłem o liczeniu tylko na siebie, jeżeli umie się liczyć. Wspólnicy kierowani przez komputerową sztuczną inteligencję nie umieją po prostu niczego i są jedynie elementem dekoracyjnym, który szybko zaczyna się ignorować. Chłopaki po prostu zawsze miotają się gdzieś w pobliżu. Jeżeli natykamy się na bojowy pancerz mieszczący więcej niż jedną osobę, nawet się do nas przysiadają, ale ich skuteczność jest po prostu fatalna. Nie wymagamy, aby komputerowy towarzysz rozwiązywał nasze problemy, ale okazjonalne wsparcie byłoby mile widziane.
Żadna gra zręcznościowa, w której dużo się strzela, nie obejdzie się bez odpowiednich narzędzi mordu. Na szczęście pod tym względem Lost Planet 2 ma się całkiem dobrze. Akcesoria do pacyfikowania wrogów zostały podzielone na kilka sekcji: broń o średnim, krótkim i dalekim zasięgu, wybuchowa, w tym kilka rodzajów granatów, oraz dodatkowe zabawki, wspierające te podstawowe. Taki arsenał w zupełności wystarczy, aby uporać się z tałatajstwem praktycznie każdego rozmiaru. Ale uwaga: przy sobie można mieć jedynie dwie bronie. Można postrzelać z pukawek ciężkiego kalibru, które gabarytami często górują nad postacią gracza. Ale nie ma się co dziwić, ponieważ każdy żołnierz przebywający na planecie E.D.N. III jest zaopatrzony w urządzenie dawkujące energię cieplną, która daje mu wręcz nadprzyrodzone siły. Zabawki zadające duże obrażenia zazwyczaj mają niewiele amunicji, ale w rękach sprawnego gracza robią niezłe zamieszanie. Jednym z ciekawszych elementów pierwszej części Lost Planet były ciężkie maszyny kroczące, VS-y. I tym razem ich nie zabrakło, a kierowanie nimi w dalszym ciągu zapewnia sporą przewagę na polu bitwy. VS-y są całkiem zróżnicowane, niektóre z nich zyskały dodatkowe funkcje, a kilka nowych broni jeszcze zwiększyło ich zdolności bojowe.
W kilka osób
Wieloosobowa młócka w Lost Planet 2 jest całkiem niezła, nawet pomimo tego, że jest w niej kilka błędów, które irytowały podczas gry jednoosobowej. Ludzie z Capcomu zadbali o to, aby gracze mogli pohasać na ciekawych mapach, zróżnicowanych nie tylko wizualnie, ale również konstrukcyjnie – część z nich jest mocno rozbudowana w pionie. Ale jesteśmy odrobinę zawiedzeni ich liczbą, jednak liczymy na to, że będą się ukazywać nowe. Oczywiście, o ile tryb gry wieloosobowej się przyjmie.
Twórcy postawili na sprawdzone tryby rozgrywki. Ucieszyła nas Eliminacja, czyli klasyczny deathmatch, jej drużynowa odmiana oraz popularny tryb CTF, pod nazwą Wojna o Jaja Akrydów. Powrócił znany z poprzedniej części tryb uciekiniera, w którym dwie drużyny toczą ze sobą bój, tylko że jedna jest bardzo dobrze uzbrojona, a druga – nie. Warianty rozgrywki można też odrobinę modyfikować, co dodatkowo uatrakcyjnia rozwałkę. Tak naprawdę jest tylko jeden element, który może zrazić początkującego gracza. Otóż punkty odrodzenia postaci zostały dość niefortunnie rozlokowane na większości map, a okres ochrony pośmiertnej jest wyjątkowo krótki. Ginie się często i szybko, ale jak już się człowiek nauczy grać, to zaczyna czerpać sporo frajdy z wyjątkowo dynamicznej rozgrywki. Niektóre przedmioty powinny zostać odrobinę „zbalansowane”, bo np. granat ogłuszający działa na tyle długo, że z oszołomionym przeciwnikiem można zrobić, co się chce. Doceniamy natomiast boty w grze wieloosobowej. Taka forma treningu zdecydowanie przydaje się przed zmaganiami z żywym przeciwnikiem.
Popularnym rozwiązaniem jest możliwość odblokowania dodatkowych gratów urozmaicających rozgrywkę. W Lost Planet 2 jest tego naprawdę dużo, chociaż jakość poszła nieco w ilość. Biorąc udział w meczach i przechodząc kampanię, otrzymujemy awanse oraz pieniądze. Ciężko zarobioną kasę wydajemy w maszynie à la jednoręki bandyta, która losuje nagrodę. Można trafić lepszą wersję jakiejś broni, elementy wizualne postaci, jej gesty oraz tonę tekstów przed ksywką widoczną dla innych graczy. Odblokowanie nowej wyrzutni rakiet cieszy, ale takie rarytasy trafiają się rzadko, a tekstowe wstawki – niestety, notorycznie. Większość z tych tekstów jest kretyńska, ale nic to – w końcu nikt nie każe nam z nich korzystać.
Grafika i dźwięk
O grafice w Lost Planet 2 w skrócie można napisać, że jest naprawdę niezła. Na samym początku myśleliśmy, że ta gra została stworzona z myślą o możliwościach konsol, a wersja dla pecetów to zaledwie konwersja, w dodatku kiepska graficznie. Już po dziesięciu minutach uświadomiliśmy sobie, jak bardzo pomyliliśmy się we wstępnej ocenie grafiki. Zresztą nie ma się co dziwić: doświadczenie nauczyło nas, że konwersje z konsol na pecety wyglądają najczęściej przeraźliwie słabo.
Lost Planet 2 cierpi co prawda na typowy syndrom gier konsolowych, objawiający się niską rozdzielczością tekstur, ale mimo to są one nie najgorsze. Zbyt mała jest liczba wielokątów składających się na modele drzew i skał. Na szczęście reszta świata jest w porządku. Ruch postaci został oddany dobrze i nie odbiega istotnie od tego, co widzieliśmy w pierwszej części. Najbardziej spodobała się nam głębia ostrości obecna zarówno w przerywnikach filmowych, jak i podczas walki. Gra nie jest w żadnym razie realistyczna, ale efekty takie jak rozmycie tła podczas gwałtownego ruchu postaci czy HDR sprawiają, że jest na czym zawiesić oko. Niezła jest też jakość oświetlenia, chociaż na otwartych przestrzeniach nie jest ono szczególnie widowiskowe. Gra została oparta na silniku MT-Framework 2.0, który wyewoluował z poprzednich narzędzi stworzonych przez Capcom. Lost Planet 2 to pierwsza produkcja, która wykorzystuje tę wersję silnika. I oprawa graficzna to zdecydowanie jej plus. Spodziewaliśmy się czegoś zdecydowanie mniej widowiskowego i dopracowanego.
Oprawa dźwiękowa jest bardzo dobra. Lost Planet 2 jest jedną z tych gier, które brzmią o niebo lepiej, gdy dźwięk jest sześcio- lub ośmiokanałowy, a nie stereofoniczny. Wielokanałowy przekaz wyraźnie powiększa przestrzeń dookoła gracza i nie ma uczucia zamknięcia w pudełku. Miło zaskoczyło nas to, że można bezbłędnie i szybko określić kierunek, z którego zbliża się zagrożenie. Te dźwięki, które powinny być oddalone od gracza, właśnie takie były, a te bliskie, jak odgłosy strzałów, były odpowiednio słyszalne. Odgłosy brzmiały czysto i przekonująco. Muzyka nie porwała nas, ale też nie przeszkadzała.
Dysponując dwiema kartami graficznymi (GeForce GTX 280 i Radeon HD 5970), postanowiliśmy przyjrzeć się Lost Planet 2 bliżej. Grę przetestowaliśmy za pomocą benchmarku Test A, który został w nią wbudowany, dodatkowo posiłkując się informacjami z aplikacji FRAPS. Niestety, okazało się, że gra nie działa w trybie DirectX 11. Musieliśmy wykonać niezbędne testy, korzystając „zaledwie” z trybu DirectX 9.0c. Lost Planet 2 nie wymaga mocnego sprzętu i naszym zdaniem jest to jedna z lepiej zoptymalizowanych gier spośród tych, które się ostatnio ukazały. Liczba klatek animacji na wykresach jest średnią wartością, która jest wyświetlana na końcu Test A.
Platforma testowa
Oto podzespoły komputera, który posłużył nam do przetestowania gry Lost Planet 2.
Model | Dostarczył | |
---|---|---|
Procesor: | Core 2 Duo E8400 | Redakcyjny |
Płyta główna: | ASUS P5E | Redakcyjna |
Pamięć: | OCZ ReaperX DDR2 1000 MHz | Redakcyjna |
Karta graficzna #1: | Zotac GeForce GTX 280 | Redakcyjna |
Karta graficzna #2: | HIS Radeon 5970 | |
Schładzacz procesora: | Arctic Cooling Freezer Pro 7 | Redakcyjny |
Dysk twardy – system: | Seagate Barracuda 7200.11 500 GB | Redakcyjny |
Dysk twardy – gry: | Seagate Barracuda 7200.11 320 GB | Redakcyjny |
Zasilacz: | Tagan Below Zero 800 W | Redakcyjny |
Monitor: | LG L245WP (24 cale, 1920×1200) | Redakcyjny |
Obudowa: | Antec Twelve Hundred | Redakcyjna |
Karta dźwiękowa: | ASUS Xonar Essence ST | asus.com.pl |
Zestaw głośnikowy: | Logitech Z-5500 + okablowanie ProCab LS-25 | Redakcyjny |
Galeria
Podsumowanie
Lost Planet: Extreme Condition nie była grą w żadnej mierze wybitną. Banalna rozgrywka, przeciętna fabuła i wyjątkowo nieskomplikowany bohater teoretycznie powinny się przyczynić do szybkiego zapomnienia o tym tytule. Tak się jednak nie stało, ponieważ pierwsza część Lost Planet wyglądała nieźle, wbrew prostocie rozgrywki dawała sporo frajdy, a tryb gry wieloosobowej przyczynił się u wielu do kilku zarwanych nocy.
W drugiej części Lost Planet wszystkiego jest więcej. Dostaliśmy więcej misji, więcej ciekawych terenów, więcej dużego robactwa do usieczenia, więcej VS-ów i więcej drobiazgów do odblokowania. Lost Planet 2 w teorii jest grą, która powinna odnieść sukces, ale jesteśmy prawie pewni, że tak się nie stanie. Powodów jest co najmniej kilka. Najważniejsze sprawiają, że zabawa przeznaczona dla samotnego gracza nie bawi. A w nieskomplikowanych, mocno zręcznościowych grach to nie szata graficzna jest najważniejsza, tylko właśnie frajda. Co z tego, że Lost Planet 2 jest naprawdę ładna i rozbudowana, skoro po pokonaniu jednego z największych skur@#$%i człowiek się cieszy, że jego poziom frustracji wreszcie na chwilę opadnie? W najnowszej grze Capcomu zdecydowanie zabrakło właśnie frajdy, a irytujących aspektów jest za dużo. Jeżeli podczas wykonywania kolejnej misji w kampanii gracza nachodzą myśli, aby tylko jak najszybciej ją ukończyć i wziąć się za coś innego, to znak, że coś jest nie w porządku. Rozgrywka wieloosobowa też nie jest wolna od wad, ale dostarcza nieporównywalnie więcej uciechy niż zabijanie w pojedynkę kolejnego przeciwnika niemającego za grosz rozumu, i to właśnie na niej warto się skupić.
Czy w świecie E.D.N. III będziesz bawić się z kolegami, czy sam? Jeżeli jesteś nastawiony na rozwałkę w towarzystwie innych graczy, wówczas warto, abyś dał tej grze szansę. Ale jeżeli preferujesz zabawę w pojedynkę, możesz się rozczarować.
Do testów dostarczył: Cenega
Cena w dniu publikacji (z VAT): 99 zł