Wstęp

Połączenie tych obu światów, z pozoru bardzo do siebie podobnych, było tylko kwestią czasu. Gry od zawsze próbowały być bardzo filmowe, a twórcy kinowych hitów już od dawna chcieli zachęcić nowych odbiorów do oglądania swoich dzieł. Nagłe zderzenie było nieuniknione, ale chyba nikt nie spodziewał się, do czego to doprowadzi. Niestety, większość dzieci urodzonych przez gry na spółkę z filmem to bardzo brzydkie i rozkapryszone bękarty. Opisana we wstępie perspektywa, która jeszcze kilka lub kilkanaście lat temu rozpalała moją wyobraźnię, dziś sprawia, że robi mi się niedobrze. Owszem, czekam na kolejne ekranizacje oraz „egranizacje”, ale za każdym razem wiem, że nie będą mi się podobały. Te wszystkie nieudane próby z przeszłości (poza kilkoma wyjątkami, które tylko potwierdziły regułę) sprawiły, że moja sceptyczna natura wzięła górę.

Postanowiłem, że zabiorę Was na małą wycieczkę, podczas której spróbujemy każdego małego kawałeczka zapadłego ciasta, jakim są wszelkie próby łączenia gier z kinem. Uprzedzam, że nie jest to przegląd naukowy – to bardzo subiektywne i selektywne spojrzenie starego gracza, którego drugą największą pasją jest ruchomy obrazek. Zdaję sobie sprawę, że każdy ma swoje upodobania, które mogą sprawić, że filmy lub gry, które mnie się nie podobają, Was porywają. I już teraz zapraszam do komentowania – możecie podawać własne przykłady nieudanych i świetnych produkcji lub oceniać te, które postanowiłem przedstawić. Tymczasem wracam do krojenia zakalca i zapraszam do dalszej lektury. Nie będzie smacznie, ale każde nieudane ciasto ma swoje momenty oraz niesamowity, komiczny wygląd. Aż ślinka cieknie.