Zanim ze wściekłością rzucicie się do komentowania i zmiażdżycie mnie swoją krytyką – poczekajcie i poczytajcie. Stereotypy to nieodłączny element naszego życia – swego rodzaju skróty myślowe, pozwalające szybciej przetwarzać najpotrzebniejsze informacje. Opisując komputerowca, przytoczyłem te najciekawsze i najbardziej kontrowersyjne opinie, bo można by jeszcze długo wymieniać. Wizerunek gracza-maniaka jest nafaszerowany błędnymi i często krzywdzącymi uogólnieniami. Nawet trudno określić skalę tego zjawiska, ale uwierzcie mi, jest ona zatrważająca. My – gracze i komputerowcy – często tego nie dostrzegamy. Obracamy się we własnym towarzystwie, a nasi bliscy już dawno przywykli do tego, że całe noce poświęcamy na grę lub grzebanie w systemie. W naszym cyfrowym świecie wszystko jest jak najbardziej w porządku. Jednak prawda jest brutalna: stereotyp informatyka żyje nadal, i to nie tylko w kawałach.
Jak przystało na pclabowego „specjalistę od spraw erotyki i seksu”, postanowiłem przepytać kilkanaście swoich koleżanek. Badanie polegało na zadaniu prostego pytania: „Co myślisz o maniakach gier oraz komputerów?”. Tak, wiem, to bardzo tendencyjne podejście, ale cały eksperyment nie miał żadnych podstaw naukowych, więc postanowiłem go specjalnie przejaskrawić. Wyniki były zaskakujące – zdecydowanie jestem rozczarowany postawą młodych kobiet, które nie są związane z grami. Odpowiedzi były różne, ale zasadniczo można je podsumować dwoma kluczowymi frazami: „oderwani od rzeczywistości” oraz „zamknięci w sobie”. Niestety, jeśli kiedyś ktoś z Was przyzna się przed dziewczyną, że stracił kilka ostatnich nocy na namiętne spotkania z Larą Croft, może się okazać, że białogłowa weźmie go za stuprocentowego kosmitę. Dawniej myślałem, że nowe pokolenia mają zupełnie inne spojrzenie na te sprawy, ale jak się okazuje, komputerowcy oraz konsolowcy są dalej wrzucani do starej, zatęchłej szufladki. Nie tylko przez kobiety. Faceci, którzy nigdy nie złapali bakcyla związanego z grami, też często mają bardzo dziwne pojęcie w tej kwestii. Już wielokrotnie słyszałem: „Wyjdź czasem z domu, sprzed komputera”… Paradoksalnie, zazwyczaj było to wtedy, gdy regularnie zażywałem kąpieli słonecznych lub korzystałem z innych uciech życia w „realu”.
Lara Croft – idealna partnerka maniaka gier komputerowych
Dyskriminacja i zachodnia kultura graczy
Wróćmy do pierwotnego pytania. Podczas każdego z wywiadów, gdy już otrzymałem (niesatysfakcjonującą) odpowiedź, przechodziłem do szybkiego kontrataku, pytając na przykład o inne pasje i nastawienie wobec nich. Okazuje się, że jedynie gracze są poszkodowani, każde inne hobby jest traktowane bardziej ulgowo. Dla przykładu: muzycy, nawet Ci najbardziej oddani swoim instrumentom, to artyści i ciacha. Do schrupania. Nawet nałogowi modelarze cieszą się większym szacunkiem i poważaniem ankietowanych. Co z tego, że całe wieczory poświęcają na sklejanie i malowanie kolejnych czołgów, samolotów lub całych makiet? Przynajmniej mają się czym pochwalić. W tym momencie przejdę do sedna tego akapitu. Dlaczego pasjonaci komputerów są spychani na margines? To proste: nie mają czego pokazać. Dzisiejsze obudowy komputerów mogą mieć fikuśne, podświetlane kształty, ale dla przeciętnego człowieka dalej będą równie interesujące jak te stare, szare pudła z przeszłości. Przyznacie, że skończony przed kilkoma dniami tygrys w skali 1 : 25, z idealnym malowaniem, znakami eksploatacyjnymi i odwzorowaniem zniszczeń jest większym powodem do dumy... Pokaźna kolekcja gier nigdy nie zdobędzie takiego statusu.
Imponujący pokój prawdziwego gracza?
Jest jeszcze jeden powód, dla którego gracze są jawnie dyskryminowani. Pasja związana z komputerami lub konsolami wymaga dużo czasu oraz… wiedzy. Tak, nie jest łatwo wskoczyć w skórę informatyka i cieszyć się jego rozrywkami, na przykład programowaniem w Javie. Do tego trzeba lat nauki, zarówno samodzielnej, jak i kierowanej przez nauczycieli. Później taki dziwak zdobywa tytuł inżyniera i mimo że jest „odcięty od rzeczywistości”, czasem się przydaje. Zazwyczaj wtedy, gdy nawali komuś komputer. Powiecie, że łatwiej zabrać się za gry. Wystarczy skoczyć po konsolę i kupić byle jaką grę familijną, a wszystko pójdzie gładko. Owszem, ale takiego użytkownika nie można nazwać maniakiem, co najwyżej graczem niedzielnym, o którym rozwodziłem się w poprzednim artykule. Fanatyk z krwi i kości musi mieć stertę kontrolerów, kolekcję gier i co najmniej trzy efektowne „frag movies” z Quake’a. Po tych setkach przegranych godzin będzie można stwierdzić, że przegrał życie i idealnie wpasowuje się w obraz biednego, pryszczatego chudzielca lub grubaska, który kobiety poznaje głównie w internecie. W ramach dygresji dodam tylko, że maniacy sportu również nie cieszą się u płci pięknej wielką popularnością. To cieszy mnie i moją oponkę na brzuchu.
Komputerowiec z polskiego filmu „Haker”
Na półmetku tego tekstu pewnie zapytacie: „O czym to jest?”. Nie chcę nikogo klasyfikować i kolczykować za pomocą kolejnej głupiej etykietki. Jestem pewien, że wśród Czytelników znajdzie się wiele osób, które mimo swojej miłości do komputerów oraz gier żyją niczym kaskaderzy. Śmigają na mocarnych stalowych bestiach, imprezują do rana i ogólnie rzecz biorąc – żyją na krawędzi. Może i przesadzam, w każdym razie prawdą jest, że komputery nie wykluczają wielu innych pasji, które zupełnie kłócą się z utartym stereotypem gracza lub informatyka. Z drugiej strony… są też osobnicy, którzy idealnie pasują do obrazka namalowanego przez moje interlokutorki. Mówię o maniakach, którzy nieśmiało spoglądają zza swoich szkiełek i uwielbiają te tradycyjne, kraciaste koszule. Właśnie, może oni po prostu tak lubią? Pasuje im spokojne życie i nawet jeśli potwierdzają sobą przykry stereotyp, są z tym szczęśliwi i nie przejmują się opiniami innych? A ja chcę ich namówić do działania, aktywizować w imię wyższej, wspaniałej racji!
W naszym często szarym i smutnym kraju brakuje mi czegoś, co nazwałbym „kulturą graczy/komputerowców”. Drobnej iskierki, która sprawiałby, że czułbym przynależność do ostro nakreślonej, charakterystycznej oraz dobrze odbieranej grupy. Chodzi o coś więcej niż tylko sprzeciw wobec wypaczonego obrazu maniaka – wiecznego dzieciaka bawiącego się nowoczesnymi zabawkami. Chciałbym w przyszłości wybrać się na wycieczkę w celu obejrzenia wystawy najpiękniejszych artworków z BioShocka 3, a później zajść do muzeum i oddać się przyjemności oglądania konsol drugiej generacji. Jakby tej sztuki wysokiej było za mało… Zawsze z chęcią zobaczyłbym spektakl na motywach z Heavy Rain. Niestety, takie czasy szybko nie nastaną. Musimy się męczyć ze świadomością tego, że znakomite imprezy w stylu famiCON-u lub East Games United jeszcze długo będą znane tylko garstce zapaleńców. Widowiska o większej skali, takie jak PGA, docierają do dużej liczby osób, ale mają dziwną tendencję do szybkiego rozrostu i równie błyskawicznego, spektakularnego końca. Polacy, mimo entuzjazmu małej grupki, raczej nie garną się do takich zabaw. Przykładem może być warszawskie Video Games Live. Mimo braku biletów na stołecznym Torwarze było pełno pustych miejsc. A szkoda, bo koncert zrywał czapki z głów.
Gracze na szeroko pojętym Zachodzie mają zdecydowanie lepiej. Przewaga kilkunastu lat robi swoje. W USA automaty królowały na długo przed nastaniem mody na salony gier, które wyrastały w naszym kraju na początku lat dziewięćdziesiątych. Nie wspomnę już o zasłużonych ośmiobitowcach, prawdziwych królach amerykańskich salonów. Tam zawładnęły umysłami już w roku 1985, u nas pojawiły się dobre dziesięć lat później. Dekada to niewiele, ale przy takim tempie zmian technicznych i kulturowych można śmiało powiedzieć, że jesteśmy o jedną epokę do tyłu. Kraj Kwitnącej Wiśni jest już zupełnie poza konkurencją. Fanatyk zza naszej zachodniej granicy ma łatwiej. Może z dumą tytułować się mianem geeka. Słownikowy „świr” jest pojęciem bardzo, bardzo pojemnym. Tak może się określić zarówno wielki fan anime, cosplay, jak i gracz oraz zatwardziały komputerowiec. Amerykańskiemu geekowi bardzo daleko do naszego niezbyt lubianego maniaka. Jest modny, przebojowy i towarzyski. Może sobie kupić (drogie) spodnie z wszytą klawiaturą, ozdobić pokój kalendarzem z nagimi pięknościami odzianymi jedynie w rękawice Power Glove, a w wolnym czasie wyskoczyć na masową imprezę, na przykład E3, ComicCon lub SGC. Żyć nie umierać! W Polsce również pojawiają się pierwsze geeki. Ba, mogą nawet kupić sobie ultradrogie ciuchy lub zabawki! Początki są zawsze trudne.
Jest również inna grupa graczy, którzy drastycznie wyróżniają się na tle całej reszty. Chodzi oczywiście o e-sportowców, tych samych, których tak zaniedbałem przy okazji refleksji na temat graczy hardcore’owych. Nie ulega wątpliwości, że jest to gromada najbardziej zatwardziałych pasjonatów. Wśród „zwyczajnych” fanów Battlefielda, StarCrafta oraz Conana również można znaleźć prawdziwych ekstremistów. Mówię o tych przejętych Azjatach, którzy kończą swoje życie po osiemdziesięciu godzinach gry w World of Warcraft bez przerwy na zaspokojenie podstawowych potrzeb fizjologicznych. Nie licząc tych niemiłych incydentów, kraje Orientu to raj dla wymiataczy, którzy wyłupują ze swojej klawiatury niepotrzebne klawisze. Mistrzowie RTS-ów są w zasadzie traktowani jak półbogowie i cieszą się gwiazdorską sławą. Podobnie jak jasnowłosi Skandynawowie – znani e-sportowi zawodowcy. Oni też mogą liczyć na dostatek fanów i łowców autografów. W Polsce mamy to szczęście, że nasz zespół, znany jako Złota Piątka, jest jedną z najbardziej znanych i utytułowanych drużyn Counter Strike’a. Co z tego, skoro do statusu prawdziwych gwiazd trochę im brakuje... Dość powiedzieć, że gdy byłem kilka lat temu na krajowych finałach WCG, moja ówczesna partnerka życiowa stwierdziła: „Drą się jak zwierzęta w klatce”. Mocne słowa, szczególnie jeśli padły z ust kogoś, kto dzień w dzień miał do czynienia z moim growym fanatyzmem. Reportaż w telewizji oraz artykuł w magazynie niewiele zmienią – dla lwiej części społeczeństwa elektroniczni atleci dalej będą ciekawostką, taką jak te dziwaki z ZOO.
„Ale ciebie to nie dotyczy”
„Zemsta frajerów” – wizerunek z dużego ekranu
Problem szufladkowania nie dotyczy wyłącznie graczy rozumianych jako konsumenci kupujący kolejne części Tomb Raidera. Wydaje mi się, że podobnie postrzegani są projektanci oprogramowania oraz inni poważni pracownicy IT, na przykład administratorzy sieci. Choć zdecydowanie starsi i lepiej ubrani – dalej siedzą całymi dniami oraz nocami przed monitorem, zapewne oderwani od rzeczywistości… Aż serce rośnie, gdy czyta się o sławnych twórcach gier zza oceanu. Za przykład może posłużyć legendarny John Romero. Jego gwiazda już dawno przygasła, ale po tym, jak pojawiły się największe hity id Software, żył jak prawdziwy rockandrollowiec. Podobną sławą cieszyli się – lub dalej się cieszą – inni wielcy projektanci gier. Mam nadzieję, że kiedyś będę miał okazję przeczytać w porannej gazecie na przykład o wybrykach Adriana Chmielarza. Niech zaszaleje i wyrzuci telewizor z najwyższego okna w Marriocie – to będzie coś!
Co najzabawniejsze, wspomniane na początku wywiady zazwyczaj kończyły się podobnie: wyświechtanym, ale jakże kojącym stwierdzeniem „Ale ciebie to nie dotyczy”. Tak jakbym był jednym z nielicznych maniaków, którzy jednak są normalni. To bardzo wyraźnie pokazuje, że społeczeństwo, aby mogło zmienić zdanie o nas – fanatykach, potrzebuje dużo czasu i możliwości poznania tego, co wydaje się tak odległe oraz dziwaczne. Wiem, że wszelkie działania dodatkowe nie leżą w naturze zafascynowanych graczy oraz komputerowców, ale czasem trzeba się ruszyć i zrobić coś dobrego. Pokazać, jak się gra, zabrać Guitar Hero na posiadówkę, wspomóc organizatorów okolicznego LAN-u lub po prostu zostawić gdzieś wlepkę z padem lub dżojstikiem. Zdaję sobie sprawę z tego, że dla statecznych miłośników sprzętu może wydawać się to niedorzeczne i zupełnie niepotrzebne, ale z takim podejściem jeszcze długo będziemy siedzieć w poprzedniej epoce kultury… cyfrowej.
-------
Co o programiście sądzi jego dziewczyna? Polecamy jej blog: http://dziewczyna-programisty.blog.pl/