Gość nazywa się Edward Carnby

Bohater nazywa się Edward Carnby. Jest detektywem i niejednokrotnie zetknął się ze zjawiskami paranormalnymi, które przenikają do naszego świata. On o tym wie. Widział to. Zwalczył to. Ale zło znajduje przeróżne sposoby, by powrócić z czeluści piekielnych. Tym razem mocniejsze, silniejsze i czyhające na jakikolwiek błąd Edwarda – jedynego człowieka, który może je znów pokonać. I chyba właśnie go popełnił... Alone in the Dark zaczyna się jak dobry thriller. Budzimy się w jakimś pomieszczeniu, wszystko jest rozmazane, a w naszym umyśle panuje pustka. Nie pamiętamy niczego z wcześniejszych wydarzeń. W dodatku wszystko nas boli. Zmysły powoli zaczynają się wyostrzać – rozumiemy, że wydarzyło się coś potwornego, a nasz bohater był tego częścią. Dwóch uzbrojonych osiłków przesłuchuje jakiegoś starca, który widząc, że nasz bohater się obudził, wymawia jego imię. Ale o czym oni mówią? Toż to jakiś bełkot! Jakim cudem ściany mogą żyć i pożerać ludzi? A jednak! Do pomieszczenia wchodzi przywódca osiłków. Polecenia są krótkie, ale jasne: starca zabrać i dokończyć dzieła, a Edwarda zrzucić z dachu.

To właśnie w drodze ku swemu przeznaczeniu spotykamy żyjące ściany – coś faktycznie w nich żyje i właśnie pożarło bandziora, który miał być naszym katem. Edward, cudem ocalały, wchodzi do pokoju z łazienką. Patrzy na swoją twarz – jest cała poharatana. Nic dziwnego, że twarz go piecze, jakby miała zaraz eksplodować. „Kim jednak jestem? I co ja tutaj robię?” – zdaje się pytać nasz bohater. Budynek, w którym znajduje się nasz bohater, nie jest stabilny – chyba coś w nim wybuchło i cała konstrukcja się trzęsie. Do diabła z tymi pytaniami! Później będziemy się martwić – teraz trzeba ratować swoją skórę, nim cała ta budowla złoży się jak domek z kart!