Później jednak nadeszły czasy „Każdy Polak informatykiem” (cokolwiek oznaczałoby słowo "informatyk") i dysk zaczął twardnieć – po co sięgać do genezy nazwy, skoro łatwiej sięgnąć do słownika, w którym jako podstawowe znaczenie słowa "hard" figuruje słowo "twardy".
No i stało się, z czasem Rada Języka Polskiego, również nie znająca genezy nazwy, uznała określenie "dysk twardy" za poprawne. Rada Języka Polskiego – nie wszyscy wiedzą o co chodzi – jest to złożone z utytułowanych językoznawców ciało, którego zadaniem jest utrzymywanie czystości języka. W praktyce troska o utrzymanie tej czystości sprowadza się do akceptacji tak zwanego uzusu językowego. Na czym polega uzus? W skrócie na tym, że forma uznawana za błędną staje się poprawną wtedy, gdy jest wystarczająco powszechnie stosowana. Fajna forma troski o poprawność, czyż nie?
Na naszym komputerowym podwórku widzę powstawanie kolejnej formy, która mimo błędności szykuje się do uzusu. Jest nią używanie określeń "jądro" lub "rdzeń procesora" jako określenia tego kawałka krzemu. Tyle się naczytałem o perypetiach tych, którym "ukruszył się rdzeń/jądro Athlona"... Tymczasem wspomniane jądro, lub, jak wolą inni, rdzeń, to w opisie makroarchitektury procesora ta jego część, w której zawarte są elementy wykonawcze i związana z nimi logika. Część, która pozostaje niezmienna w procesorach tej samej rodziny, czyli zwykle potok wykonawczy i pamięci cache L1. Reszta, czyli interfejsy i wyższe poziomy cache nie należy do jądra/rdzenia i właśnie w tej części kryją się różnice pomiędzy modelami i wariantami tej samej architektury.
Mój sprzeciw pozostanie oczywiście głosem wołającego na puszczy – rozwój języka, pod światłym kierownictwem wspomnianej już RJP, zmierza w kierunku definiowanym przez hasło „Jedzmy g...., miliardy much nie mogą się mylić!”. Ale czy mój sprzeciw ma jakikolwiek sens? Nie sprzeciwiam się przecież wielu zaskakującym formom, powszechnie występującym w języku polskim. Ot, choćby odpowiedź „nie ma nikogo” na pytanie „czy jest tam ktoś?”. Przecież pytam o „kogoś”, a odpowiadają mi o „nikim”... A jednak odpowiedź uważam za satysfakcjonującą... Podwójne zaprzeczenie, z jakim mamy tu do czynienia, jest jedną z bardziej egzotycznych form w języku polskim. Jest nawet anegdotka na ten temat, może nie wszyscy ją znają, więc pozwolę sobie zacytować.
W trakcie wykładu z językoznawstwa pada stwierdzenie: - W języku polskim występują liczne formy potwierdzenia przez podwójne zaprzeczenie, natomiast nie występuje zaprzeczenie przez podwójne potwierdzenie. Na to głos z sali - Dobra, dobra...
Inną ciekawą anomalią językową, z jaką mamy do czynienia w naszym pięknym języku, są przemieszczenia znaczeń. Świetnym przykładem, w którym przemieszczeniu znaczeniowemu towarzyszy również przemieszczenie topologiczne, są "spodnie" i "gacie". Spodnie, jak sama nazwa wskazuje, noszone były pod spodem, zaś z wierzchu „ogacały” (ocieplały) je gacie. Na jakimś zakręcie naszej poplątanej historii zdarzył się jednak wypadek, w wyniku którego spodnie wylazły na wierzch, zaś gacie wlazły pod spód...
W podobny sposób można dopatrywać się przemieszczenia znaczeń pomiędzy słowami "deszczyk" i "nieboszczyk". Przecież zgodnie ze zdrowym rozsądkiem mokre coś, które leci z nieba, zasługiwałoby na nazwę nieboszczyk, zaś słowo deszczyk doskonale opisuje osobnika leżącego „w deskach”...
Może więc kiedyś i ja przestanę się sprzeciwiać twardym dyskom i ukruszonym jądrom? Może, ale jeszcze nieprędko...