Hitman 2: Silent Assassin
Już na samym początku powiem, iż Hitman 2 jest grą doskonałą. Lecz zaraz potem muszę dodać słówko “ale”. Owo “ale” bynajmniej nie odnosi się do grafiki i muzyki, silnika gry czy scenariusza. Rzecz leży gdzie indziej, troszkę z boku samej gry. Hitman 2 jest klasycznym przykładem gry, która wymaga od gracza samodyscypliny, w znaczeniu „uświadomienia sobie (odkrycia) sensu gry”. Pojęcie “sens gry” brzmi cokolwiek poważnie, ale dobrze oddaje znaczenie tego, co chcę powiedzieć. Hitman 2 nie jest zabezpieczony w żaden sposób przed “złym graniem”, nie karze gracza za głupie błędy w odbiorze gry. Podobną sytuację możemy zauważyć w IGI 2. W obie gry można grać normalnie, jak w każdy inny FPP, jak w każdą inną strzelaninę – obie gry nie czynią nawet specjalnych wymówek – mimo iż niszczy to całkowicie ich własny sens. Z IGI 2 sytuacja jest o tyle prostsza, że tam droga “nie zaplanowana przez autorów” jest znacząco trudniejsza ze skłonnościami ku niemożliwości. Hitman 2 tego komfortu ostrzeżenia nie oferuje. Możemy przejść każdą misję zachowując się jak świnia w górze pereł – po prostu po chamsku rozwalając wszystko i wszystkich. Gra co najwyżej nazwie nas rzeźnikiem i nie odda nowych broni do dyspozycji. I tutaj leży cały problem.
Aby grać w Hitmana 2 tak jak sobie to wyobrażali jego autorzy, trzeba chcieć tego, trzeba intencjonalnie przystać na reguły gry – które nie są w żaden inny sposób narzucane, ani nawet opisane, istnieją li tylko w wyobraźni grającego – jak tylko przez przyjemność płynącą z bycia cichym zabójcą, postępowania wedle własnej wyobraźni bycia cichym zabójcą. Od tego momentu gra nawet na poziomie easy prostą nie jest (nie mówiąc już o absolutnie makabrycznym poziomie professional, gdzie zaprawdę trzeba znać każdą planszę na pamięć, aby sobie poradzić). Hitman 2 zatem jest grą dla wszystkich, lecz nie dla każdego.
Od czasów Hitmana 1 niewiele się zmieniło. Niewiele w istocie i sensie gry – bo, rzecz jasna, obudowano część drugą mięsem nowych misji, lepszej grafiki, mnóstwem uzbrojenia. Istota pozostała taka sama – łysy, perfekcyjny zabójca z kodem kreskowym na karku, czający się w mroku, żywiący się pustą egzystencją bycia innym, a także gotówką uzyskiwaną za zlecenia z CIA. Autorzy, wzorując się na pysznym Thiefie uczynili go istotą moralną, czyniąc sztukę zabijania szatańsko trudną. I ponownie, nie w znaczeniu trudności technicznych, albowiem zabijanie w Hitmanie 2 jest dziecinie łatwe, jest igraszką kałasznikowa w rękach szaleńca, zdolnego w ciągu paru minut zalać krwią oraz trupami okolicę. Szatańsko trudne jest niezabijanie, unikanie śmierci, przemykanie się w cieniu, czekanie, błyskawiczne usypianie, a w razie ostateczności użycie litościwej garotki. To czyni grę wymagającą. Wymagającą podwójnie – nic przecież nie stoi na przeszkodzie, aby wyciągnąć karabin i zacząć zabijać. Nic...
Fabuła części drugiej wiedzie nas od zakończenia części pierwszej ku obiecującym perspektywom części trzeciej, która notabene chyba nie powstanie – Hitman 2 okazał się zbyt wymagającą grą dla wielu, wielu graczy. Uznawszy ją za łatwą (bo gra jest absurdalnie łatwa, jeżeli gra się bezmyślnie), nie dotrwawszy do głębszej warstwy rozgrywki, wyrzucili ją na śmietnik swego niezrozumienia. Jakby nie było – zakończenie gry jest otwarte. Zaś początek... Nasz zbójca chciał uwierzyć, iż można uciec przeznaczeniu, zaszywając się w ciszy zapomnienia. Lecz miejsce jakie sobie wybrał – o ironio – w kościele, pod samym okiem Boga, niezbyt nadawało się na symboliczny grób. Więc zmuszony został zmartwychwstać, by robić to, ku czemu został stworzony - by zabijać. Odnowił swoje kontakty z CIA, poprawił swój krawat i odetchnął z niejaką ulgą. Znowu był sobą.
Gra wiedzie nas przez kilkanaście misji – szalenie różnorodnych taktycznie. Od zabaw z karabinkiem snajperskim do czajenia się w klaustrofobicznych korytarzach. Hitman 2 zachwyca wszechstronnością sztuki zabijania. Każdą misję daje się przejść na kilka sposobów w zależności od preferencji (z góry wykluczam z nich chamskie “K... mać, jam k... k...eski Rambo z k... wielkim f...em. I amen!”). Przykładowo, zazwyczaj przy zleceniach zabójstwa możemy użyć trucizny lub możemy osobiście daną osobą sprzątnąć. Sztuka zabijania zawiera w sobie sztukę kamuflażu (jak to mawiają transwestyci: przebieranie się to klucz do sukcesu...). Sztuka zabijania jest sztuką perfekcji i inteligencji, toteż poszczególne plansze są zazwyczaj tak zbudowane, iż jedno z właściwych rozwiązań przychodzi w trakcie grania, na podstawie ciągów obserwacji łańcuszków „skutek-przyczyna”. Dlatego rzadko udawało mi się przejść jakąś misję od razu, od pierwszego podejścia. Cały urok Hitmana 2 leży w czajeniu się, wymyślaniu sposobów zdjęcia poszczególnych osób, ukrycia ich zwłok, czasu działania środka usypiającego, czasu, po którym ochrona zorientuje się, iż coś jest nie tak, obliczania dystansu dzielącego nas od ludzi, których być może z daleka oszuka nasz strój, lecz z bliska zdradzi wyraz naszych oczu. Gra się delikatnie – nie znam lepszego słowa na oddanie napięcia płynącego z szybkich, błyskawicznych decyzji poprzedzonych minutami obserwacji. Delikatność zabójstwa polega na ciszy, w której ginie nasz cel, na ciszy, w której sami znikamy, nie zostawiając po sobie śladu, polega na zimnej jasności celu, kiedy dookoła gorączkowo miota się uzbrojona po zęby ochrona. Delikatność wreszcie leży w metaforze człowieka doskonałego, który zabija bez złości, bez motywów osobistych, bez emocji, bez uniesienia i podniecenia. Takim jest nasz Hitman, jeżeli grać w myśl jego mrocznej psychologii.
Gra się szalenie trudno. Rozgrywkę ułatwia doskonała mapa, na której widać ruchy wszystkich obiektów ludzkich na planszy. Lecz na poziomie Professional nie dysponujemy już takim udogodnieniem. Ów poziom mam za poziom szczególne pyszny, poziom dla masochistów czy - lepiej (chociaż to na jedno wychodzi) - perfekcjonistów. Poziom, który bardzo już przypomina odczucia z gry Thief 2. Lecz jest to swoista wyższa sztuka jazdy, której miłośnicy nie potrzebują przewodnika. Reszta poziomów trudności (easy, normal) jest łatwa technicznie, będąc wyzwaniem, gdy gra się tak jak na Hitmana przystało. Pewnym udogodnieniem jest możliwość kilku save'ów w trakcie gry, której to opcji brakowało co nieco w pierwszym Hitmanie. Bajerem jest możliwość gry w trybie FPP, która rzadko sprawdza się w praktyce, zbyt bowiem zawęża pole widzenia. Hitman 2 oferuje coś, co można nazwać krzywą trudności (chociaż lepsze by było określenie brzytwa trudności...). Wedle jej ostrza opłaca się każdą misję kończyć z tytułem Silent Assasin, ponieważ tylko wtedy mamy szanse otrzymać broń, niezbędną do (lub bardzo ułatwiającą) przejście dalszych misji w tym trybie. Mowa o zaawansowanych karabinach snajperskich (Dragunov z trudem zasługuje na to miano, w woju miałem okazję strzelić sobie raz z niego na żywo – ech...) i o kuszach. W bezpośrednim starciu wystarcza zwykły wyciszony pistolet bądź garotka. Do usypiania mamy eter. Bajery w stylu noży, katan, kałachów czy dwururek są przydatne, aczkolwiek nie w “autorskim”, by tak rzecz, trybie gry.
I to w zasadzie wszystko, co warte uwagi w mechanice gry. Reszta jest mniej lub bardziej miłym, barkowym zbytkiem. Hitman 2 jest grą w zasadzie szalenie ascetyczną – mimo, a może za sprawą swojego przepychu, bogactwa możliwości i środków, bowiem podkreślają one, stanowią kontrast z prostotą faktycznie użytych środków. Przykładowo, jedna z misji dziejąca się w wielkim hotelu, a polegająca na zlikwidowaniu hackera komputerowego. Środków do dyspozycji jest wiele, a najprostszy? Podłożenie petardy w WC, która wywoła alarm przeciwpożarowy, który wywabi strażaków, co umożliwi przebranie się za strażaka, co z kolei pozwala na bezproblemowe przejść do piwnicy i ciche zdjęcie celu. Koniec. Roboty na dwie minuty. Inny przykład, zamordowanie szefa mafii – uśpienie jednego strażnika, przebranie się w jego rzeczy, uśpienie pomocnika w kuchni, przebranie się w jego rzeczy, wsypanie trucizny do ryby, przekradnięcie się do wyjścia. Koniec. Znowuż trzy minuty pracy. Oczywiście, aby osiągnąć ów czas, wpierw trzeba obadać różne możliwości – co trwa o wiele dłużej. To jeden z wielkich uroków gry – owa początkowa piramida trudności, która wkrótce daje się obłaskawić błyskawiczną, logiczną i zimną akcją rasowego zabójcy. Sam koniec gry odstaje troszkę smakowo od reszty, oferując zdrową porcję masowej rozwałki, ale można to traktować jako wisienkę położoną na górze bitej śmietany.
Parę słów należy się sztuce audio-wideo. Jasper Kyd – gość, którego pamiętają pewnie starzy Amigowcy z kilku dzieł scenicznych – tutaj pokazuje, co potrafi. Głównie w orkiestrowym utworze tytułowym, ale i potem nie jest źle. Grafika gry nie rozczarowuje – zwłaszcza pomieszczeń. Część grafiki to wierne oddanie rzeczywistych lokacji np. Petersburga. Całość jest po prostu solidna, odpowiednio klimatyczna, nie błyszczy bajerami hi-tech w stylu Pixel Shaderów czy innych takich pierdoł, ale i nie pozwala też nadwyrężać się wyobraźni w zabawie pod tytułem: “ten kwadrat to niby co jest?”. Akurat w Hitmanie 2 klimat tworzy fabuła gry, jej mechanika, jej psychologia – mniej grafika i muzyka, stąd li tylko oszczędne słowa opisu. Wszystkie ważne ikony gestów – to znaczy – reakcje otoczenia na naszą postać są czytelne bez dodatkowych wskaźników (mowa o wskaźniku “alarmu” informującym o tym, jak bardzo “podejrzana” wydaje się komuś nasza skromna postać). Animacja jest poprawna, robi się jakoś zimniej w gardle, kiedy używamy garotki... Bohater nie biega już z rozchłestanym krawatem, jak to mu się zdarzało wcześniej. Bardzo dobre i szalenie klimatyczne są grafiki 2D (czyli, mówiąc prościej, zwykłe obrazki) pokazywane na początku każdej misji. W grze akcja rozwija się szybko, większość czasu medytuje się nad mapą, stąd grafika siedzi sobie w kąciku oka, w tle panoramy, jaką rysuje wyobraźnia gracza. Wszakże, i to warto podkreślić, grafika, mechanika gry, AI komputera są dobre, jeżeli li tylko nie gramy w stylu “Rambo”. W tym trybie wszystko zaczyna się sypać – AI zachowuje się idiotycznie, gromadząc się w kupie i strzelając do nas, nasze pociski lecą godzinami do celu, jakby, nie przymierzając, w jakimś Matriksie. Słowem: cała misterna maszyna ciszy zabijania zaczyna się sypać nieporadnie. Hitman 2 nie jest strzelanką, nie jest grą szybkiej akcji, staje się zupełnie nieprzekonywujący w tej roli ułomnego, acz bohaterskiego amanta. Siłą mechaniki tej gry jest Gracz i jego wola grania, którą gra li tylko wspiera.
Hitman 2 jest doskonałą grą. Wypada powtórzyć zdanie z początku tej recenzji – jest grą dla wszystkich, lecz nie dla każdego. Wymaga narzucenia sobie ścisłych reguł, by potem samemu ich przestrzegać. Narzuca to specyficznym stylem rozgrywki. Nie wiem, dlaczego autorzy zdecydowali się na takie ujęcie sprawy. Wystarczyłoby przykręcić śrubę trudności i bardziej konsekwentnie zmuszać graczy do przestrzegania ducha gry. Nie zrobiono tego, zakładając, iż odstraszyłoby to większość graczy (vide pierwszy Hitman który był bardziej konsekwentny pod tym względem). Lecz tym samym popełniono błąd, nie wiem czy nie gorszy w skutkach – pozwolono na grę zupełnie bez sensu, w stylu „Rambo”, w stylu głupiej rozwałki – a w tej roli Hitman 2 wypada absolutnie nieprzekonywująco. Jednocześnie nie ma wielu takich gier. Oba Thiefy to historia, Splinter Cell jest dziecinie łatwy, IGI 2 to mimo wszystko inna bajka – mowa tutaj o grach, które wymuszają pewny specyficzny styl rozgrywki – ciągle chodzi o zabijanie, likwidację, samotnego bohatera trzebiącego szeregi wroga jak chłop kastrujący młode byczki, ale w stylu bardziej dyskretnym (i tym samym trudnym). Hitman 2 na poziomie professional stanowi nie lada wyzwanie. A przecież w końcu po to się gra, by złamać grę, by rzucić ją na kolana ku stopom naszej perfekcji. Czyż nie? Pozwala na to IGI 2, pozwala na to i Hitman 2 – byleby samemu przyjąć pewne reguły gry (i owa samodyscyplina, konieczna u gracza, jest wspólna dla obu tych tytułów). Charakterystyczne są też podobieństwa w transformacji IGI 1 – IGI 2 oraz Hitman 1 – Hitman 2, które w obu przypadkach niszczą specyficzny klimat gry przez nie tylko zbytnie ułatwienia, ale przede wszystkim przez rozmydlenie właściwego sensu grania (a tym samym skazują obie gry na łaskę domyślności, inteligencji i dobrych chęci grającego). Oceniam Hitmana 2 na 8/10 – za owe unikalne dążenie do perfekcji, za ascetyczność środków i za prawdziwie zimny klimat zabójstwa. Wszystko to można otrzymać pod jednym warunkiem – który ciągle przewija się w tej recenzji – trzeba samemu narzucić warunki, wedle których się gra. I to też jest, na swój sposób, unikalne.
Hitman: Contracts
Numer 47, czyli tytułowy Hitman – a po naszemu “cyngiel” - powoli zdaje się wyrastać z zimno milczącej łysiny na coś bardziej charyzmatycznego. Hitman: Contracts nie pokazując w zasadzie nic nowego w sensie grywalności umieszcza naszego bohatera w szerszym tle. Także psychologicznym, także fabularnym. Hitman 1 kończył się powrotem syna marnotrawnego, który zabił swych braci i ojca. Hitman 2: Silent Assassin opowiada o swoistej krucjacie powziętej dla ratowania pewnego księdza, chociaż tak naprawdę jest opowieścią o nieubłaganym oddechu przeznaczenia, dyszącego tuż tuż... Hitman: Contracts zaś, co ciekawe, czasowo dzieje się w jednym miejscu, jednym punkcie podczas jednej, nie do końca udanej misji. 47 zostaje zdradzony, wrobiony i poważnie ranny traci przytomność, by potem w gorączkowej malignie zacząć wspominać przeszłość. Hitman: Contracts zaczyna się tam, gdzie Hitman 1 się kończył – od krwawej jatki w szpitalu-kolebce – a kończy się... zapowiedzą czegoś o wiele, wiele większego... Hitman: Contracts jest zarazem odpowiedzią na końcowe pytanie, jakie postawił sobie bohater pod koniec Hitmana 2. Co bardzo ładnie splata fabularnie wszystkie trzy gry. Dopiero patrząc na wszystkie trzy części razem, zobaczymy, jak postać numeru 47 wyłania się z mroków anonimowości. I mogę się założyć, iż ten facet stworzony jest do rzeczy wielkich...
Hitman: Contracts absolutnie niczym technicznie się nie różni od Hitmana 2: Silent Assassin. Drobiazgiem wydają się wyraźnie bardziej realistyczne wrażenia ze strzelanin (brak drażniących, bo wolno lecących pocisków niby “smugowych” - ale z drugiej strony tylko prostak nieczuły na niuanse tej gry jest w stanie działać jak, nie przymierzając, świnia wrzucona w górę pereł - czyli bawić się w jatki i strzelaniny w Hitmanie). Hitman: Contracts nie wprowadza nowych zasad, nowych broni, wszystko co było w nim doskonałe, pozostaje takie nadal. Z jednym małym, acz zaiste szatańsko doskonałym wyjątkiem – brak wyboru uzbrojenia na początku misji (jest to możliwie kiedy przejdziemy całą grę i zechcemy ponownie przejść daną misję). Niesie to z sobą przeróżne konsekwencje. Pierwsza jest taka, iż jak ktoś nie czuje „Hitmanego bluesa”, to szybko zrobi z gry głupią i nudną jatkę – ale takimi osobnikami i takim nastawieniem nie będę się zajmował (bo od tego jest zoo, więzienie czy przedszkole). Druga, daleko poważniejsza konsekwencja, jest zarazem prawdziwym bonusem Hitman: Contracts. Nigdy nie zaczynamy misji mają do dyspozycji “broń z tłumikiem” – a tylko garotkę i pistolet. Nie daje się więc od początku wygodnie, dyskretnie i z daleka ściągać wybranych celi, zostają działania godne prawdziwego profesjonalisty, czyli to co tygrysy lubią najbardziej – żmudne, pracowite dzierganie, planowanie, poznawanie terenu tudzież zwyczajów przemierzających ich ludzi. Brak możliwości wygodnego, cichego rozwalenia kogoś z daleka, wymusza prawdziwe męskie granie i kombinowanie... Widać, iż Hitman: Contracts był robiony dla koneserów i znawców takiej rozrywki, zdolnych docenić jej wyrafinowany smak.
W Hitman: Contracts przyjdzie nam przejść raz jeszcze misje znane z Hitmana 1 (np. zabójstwo w kawiarni jest kropka w kropkę takie samo). Cześć misji oparta jest o stare mapy (np. hotel czy szpital), choć chodzi w nich o co innego. Część starych misji dzieje się w nowych mapach (np. wykończenie chińskiego bossa, która to misja została lekko zmodyfikowana). Reszta misji jest oryginalna i nowa, w tym pyszna zaiste misja końcowa trącąca mocno końcową sceną z filmu “Leon Zawodowiec”. Małe powtórki “misyjne” naprawdę nie rażą, bowiem Hitman jest zbyt dobrą grą, aby narzekać, nie czuje się wtórności, mogąc z mroczną rozkoszą zanurzyć się ponownie w analitycznym chłodzie profesjonalnego zabójstwa. Poza tym trzeba pamiętać o zupełnie innych warunkach początkowych (nie my wybieramy sobie broń do misji). Klimatycznym dodatkiem jest fakt, iż większość misji dzieje się w ulewnym deszczu, który od razu przywodzi na myśl film “Siedem”...
Mroczna pyszność klimatu gry, podkreślana przez deszcz, rysowana jest głównie przez o wiele bardziej soczystsze w sensie scenariuszowym misje. Nie od rzeczy są też nowe modele postaci– głównie mowa o przeróżnych paniach prezentujących w różny, zazwyczaj mniej lub bardziej erotyczny sposób swe wdzięki. Modele postaci z jednej strony bywają bardziej groteskowe (Fetish Party), ale z drugiej strony doskonale owa groteska łączy się z chłodem i sterylnością, jakie zieją od numeru 47. Hitman działa wszak perfekcyjnie, nie bacząc na to, w co ubrany jest jego cel i w jaki sposób spędza swój wolny czas. Fetish Party, gdzie obowiązkowy strój to guma i piłeczka ping-pongowa w ustach czy melina metali z tańczącymi, nie tylko przy rurze panienkami. Tudzież party myśliwskie z człowiekiem w roli króliczka do odstrzału i starym, sprośnym lordem podglądającym kąpiące się pokojówki. Zlecenia poważne mieszają się z drobnicą – zgodnie z chaotycznymi wspomnieniami gorączkującego numeru 47. Każdą misję można przejść na kilka sposobów, w tym (ciągle niestety) na sposób dla Idiotów, Bezmózgów i Nekrofili, czyli w stylu „Rambo” (rozpierdzialając wszystko co się rusza albo i nie). Pominę może milczeniem ów ewidentny błąd i spaczone istnienia grające w ten sposób. Prawdziwa siła Hitmana zawsze tkwiła w ambicji gracza, coby przejść misję bez jednego nawet zbędnego trupa (godna tradycja najwyższego poziomu trudności z cudownej serii gier Thief).
W tej tradycji dzierga się misternie godzinami misje, analizuje plany i przeprowadza z zimną krwią błyskawiczne akcje. W Hitmanie można każdą czynność wykonać na kilka sposobów – w zależności od chęci, sprawności i inteligencji grającego.
I tym tak naprawdę jest Hitman: Contracts – daniem-deserem dla fanów numeru 47. Fanów lubiących przez godzinę analizować drogi strażników, aby potem błyskawicznie, cicho, miękko zlikwidować zakontraktowany cel. Fanów, dla których ulewny, ciężki deszcz bębniący o zimny bruk, to nie tylko głos bezosobowej pogody.
Grafika: 8/10
Grafika w Hitman 2 jest troszkę staroświecka, nietypowa, nie błyszczy jak - nie przymierzając - Far Cry. Jest stonowana i stanowi doskonałe tło dla profesjonalnych działań zabójcy. Jest ilustratywna równie dobrze pokazując dżunglę, jak i luksusowy hotel. Sztuką samą dla siebie są bardzo dobre obrazki pojawiające się przed każdą misją. Zaś w Hitman: Contracts - Nihi novi sub sole od czasów silnika Hitmana... Oprócz rzecz jasna wszechobecnego deszczu, który – celowo czy też przypadkiem – wprowadza mroczny klimat.
Dźwięk: 8/10
Orkiestrowy Jasper Kyd w duecie z zimnym jak piwo trzymane w lodach Antarktyki głosem numeru 47 mówi wszystko... Dźwięki są perfekcyjne – czy to duszenie garotką, czy to seria z AK47, czy też seksowny głos Diane...
Grywalność: 9/10
Znakomita! Hitman 2 jest taką odmianą Thiefa – jeżeli grać by ściśle wedle zamierzeń twórców. Żmudność, cierpliwość i błyskawiczna akcja... A potem pozostaje tylko opuścić spacerowym krokiem teren zamieszania, zostawiając chaos destrukcji za plecami. Jeżeli zaś idzie o Hitman: Contracts, cześć misji jest wprawdzie już znana, ale za to podana w nowym sosie (nie mówiąc już o tym, iż gracz jako weteran dwóch poprzednich tytułów na wiele rzeczy patrzy inaczej...). Misje są Hitmanowskie do bólu i wymagają porządnej porcji mozolnego, rozkosznego dziergania. Dodatkowo gra domyka fabularnie poprzednie dwie części, tworząc zgrabną całość.
Ogółem: 8/10
Hitman 2 jest doskonałą grą. Śmiało można położyć go obok Thiefa na półeczce oryginalności tudzież grywalności. Trzeba tylko dobrowolnie przyjąć reguły gry i już można zatopić się w tym mrocznym świecie. Nie inaczej jest i w Hitman: Contracts. To, co było doskonałe w poprzednich częściach, jest doskonałe i tutaj. Plus pewne miłe dodatki, jak deszcz, panienki tańczące przy rurze czy na podłodze i nader soczysta ostatnia misja...
Dystrybutor: Cenega Cena: 149,90 zł (Hitman: Contracts)