Wstęp, opakowanie, dodatki, dane techniczne oraz budowa
Słuchawek Beats można nie lubić z wielu powodów. Ten najczęstszy to potężny marketing – niemało znanych osób, które ochoczo udzielają marce swojego wizerunku. Niestety, machina promocyjna najczęściej zupełnie nie idzie w parze z jakością dźwięku. Tak, wiele produktów Beats brzmi po prostu przeciętnie. Co więcej, firma ta nigdy nie podaje parametrów technicznych swoich produktów, dlatego wielu sądzi, że to wygodny sposób, by ukryć konstrukcyjne niedoskonałości. Ale jednego nie można Beats odmówić: wyznaczyła pewien trend, którym zaczęło podążać wielu dużych producentów. Ta sytuacja trwa w najlepsze od kilku lat.
Drogie, przeznaczone na ulicę słuchawki nauszne zostały spopularyzowane w dużej części właśnie dzięki firmie, której współzałożycielem i dyrektorem naczelnym jest Andre Romelle Young, bardziej znany jako Dr. Dre. Po komercyjnym sukcesie takich modeli jak Monster Beats na rynku zaczęło przybywać jak grzybów po deszczu słuchawek w cenie około tysiąca złotych. Tą drogą podążyły nie tylko marki znane ze słuchawek, takie jak Denon i Sennheiser, ale też cała masa specjalizujących się w innych produktach audio, choćby Focal, NAD i KEF. Wkrótce dołączyły do nich te, które nie słyną ze sprzętu grającego: Philips i Samsung. Teraz przyszła kolej na Pioneera. Model SE-MX9 jest jednym z najdroższych w ofercie tego producenta – należy do serii Superior Club Sound.
Opakowanie jasno daje do zrozumienia, że mamy do czynienia z drogim sprzętem. Nie ustępuje jakością pudełkom Sennheisera czy Philipsa. To solidny tekturowy karton, od środka wyłożony piankowymi formami, w których spoczywają SE-MX9. Z pewnością są tam bezpieczne.
Producent podkreślił przenośność urządzenia, dołączając w zestawie przyzwoitej jakości etui. Miły dodatek, choć ze względu na przeznaczenie słuchawek spodziewany.
Wśród dodatków znalazł się krótki kabel zakończony kątowym 3,5-milimetrowym wtykiem TRRS, na którym zamontowano pilota z cyfrowymi przyciskami do regulacji głośności i odbierania połączeń. Nie zapomniano o tych, którzy korzystają ze słuchawek w domu. Drugi przewód z zestawu jest dłuższy, na sporym odcinku spiralny, a to gwarancja elastyczności i solidności. W pudełku znalazła się też przelotka samolotowa oraz przejściówka z małego wtyku słuchawkowego na duży.
Pioneer SE-MX9-T | |
---|---|
Czułość | 106 dB/mW |
Impedancja | 32 omy |
Pasmo przenoszenia | 6–40 000 Hz |
Masa | 300 g |
Wtyk | 3,5 mm (pozłacany, kątowy) |
Przewód sygnałowy | pojedynczy, 1,2 m |
Typ przetwornika | dynamiczny |
Budowa
Pioneer SE-MX9 to słuchawki nauszne. To oznacza, że nauszniki nie obejmują małżowin, ale w wielu miejscach na nie naciskają. To idzie w parze z rozmiarem – najnowsze słuchawki Pioneera to produkt stworzony zdecydowanie z myślą o użytkowaniu poza domem. Zamknięta konstrukcja dodatkowo temu sprzyja.
Nauszniki są spore, choć nie ma najmniejszych szans, żeby zmieściły się w nich choćby wyjątkowo małe małżowiny. Składają się z dość twardej gąbki, która jest powleczona skóropodobnym, całkiem dobrze izolującym tworzywem. Ze względu na niemalże idealnie okrągły kształt nauszniki te nie są nadzwyczaj ergonomiczne, ale znacznie bardziej przeszkadza to, że są po prostu za twarde. Z czasem mogą się tylko bardziej ubić i będzie jeszcze gorzej.
Obudowy muszli są bardzo solidne, bo aluminiowe. To spora zaleta, gdyż większość rywali jednak stosuje głównie plastik. Czarny kształt na środku to jedynie ozdobnik, nie ma w nim żadnego ukrytego przycisku albo czegoś podobnego. Może i dobrze – to zawsze o jeden element, który mógłby się popsuć, mniej.
Pałąk w modelu Pioneer SE-MX9 jest co prawda plastikowy, ale solidny i odpowiednio szeroki. Od spodu powleczono go miękką gumą, która, o dziwo, nie ciągnie za bardzo włosów. Jednakże jakość połączenia tych dwóch elementów pozostawia trochę do życzenia. Jest to niestarannie zrobione i rzuca się w oczy zwłaszcza na krańcach pałąka. Gumowy element wygląda tak, jak gdyby zaraz miał odpaść.
Pioneer zastosował po jednym gnieździe o średnicy 3,5 mm w każdej z muszli. Ponieważ gniazda są stereofoniczne, a przewód sygnałowy został zwieńczony pojedynczym wtykiem w tym samym rozmiarze, idzie za tym jedna duża zaleta. Otóż niezależnie od tego, w którym gnieździe znajdzie się końcówka, kanały nie zostaną zamienione. Zatem można sprzęt podłączyć tak, jak komu będzie wygodnie. Pierwszy raz coś takiego widzimy.
Jednak w tym rozwiązaniu jest niewykorzystany potencjał. Wtyk słuchawkowy ma mechanizm blokujący: trzeba go obrócić o 90 stopni, by maksymalnie zabezpieczyć połączenie. Jest on przez to dość wąski i długi, żaden inny nie będzie pasował. Gdyby dało się otwór tak zaprojektować, by można było do SE-MX9 podłączyć drugą parę słuchawek z uniwersalną końcówką, oznaczałoby to niemałą zaletę. Na przykład firma SteelSeries pozwala na łączenie wielu par nauszników i współdzielenie dźwięku z jednego źródła. Widząc dwa otwory w SE-MX9, pomyśleliśmy, że wystarczyłaby jedynie niewielka modyfikacja...
Pioneer SE-MX9 to naprawdę „pancerna” konstrukcja. W dużej części jest zbudowana z aluminium – choćby obręcze łączące muszle z mechanizmem regulacji pałąka. Możliwość obrócenia tych elementów o 90 stopni to spora zaleta dla tych, którzy często noszą słuchawki na szyi, a wiemy, że takich nie brakuje.
Regulacja pałąka jest naprawdę solidna, bo obok plastiku zastosowano w nim aluminium. W środku z pewnością znajduje się rynna, w której poprowadzono przewód sygnałowy.
Jakość wykonania jest dobra, nawet w kontekście ceny, choć niestaranne przytwierdzenie gumy do spodniej części pałąka psuje efekt. Ale to jedyny zarzut. Co innego wygoda: nauszniki są do poprawy, powinny być bardziej miękkie. Ewentualnie przydałaby się możliwość ich wymiany we własnym zakresie, przy czym druga, powleczona welurem para powinna się znaleźć wśród dodatków.
Platforma testowa, metodyka i materiał wykorzystany w testach
Posłużyliśmy się dwoma źródłami dźwięku: smartfonem iPhone 5S oraz DAP-em iBasso DX90, o którym już pisaliśmy na łamach bloga. Te dwa źródła zupełnie inaczej brzmią, a ich użycie pozwoliło właściwie określić charakterystykę brzmieniową Level Over. W roli tła wykorzystaliśmy swój wieloletni model odniesienia, słuchawki Aurvana Live! z wymienionym kablem.
Jedynym słusznym sposobem oceny możliwości sprzętu odtwarzającego muzykę jest odsłuch do momentu, aż tester wreszcie będzie pewien, co gra najlepiej, gdzie wypada najlepiej i dlaczego. Owszem, odsłuch zawsze jest dość subiektywny, każdy ma własne upodobania, ale ucho zaznajomione z dużą liczbą urządzeń oraz tester mający odpowiedni punkt odniesienia to bardziej wiarygodne źródło niż cyfry, które często są po prostu elementem marketingu.
Zanim przystąpiliśmy do testów, słuchawki były „wygrzewane” przez mniej więcej 100 godzin.
A oto kompletna lista odtwarzania:
- A Challenge Of Honour – „Slavery Called Democracy”
- Bat For Lashes – „Sleep Alone”
- Daemonia Nymphe – „Daemonos”
- Daemonia Nymphe – „The Calling of Naiades”
- Einstürzende Neubauten – „Am I Only Jesus?”
- Einstürzende Neubauten – „Hawcubite”
- How To Destroy Angels – „The Space in Between”
- Metric – „Help, I’m Alive”
- Mike Oldfield – „Altered State”
- Mike Oldfield – „Clear Light”
- Mike Oldfield – „Sunjammer”
- Mike Oldfield – „Taurus III”
- Nick Cave – „Into my Arms”
- Nine Inch Nails – „1000000”
- Nine Inch Nails – „Deep”
- Nine Inch Nails – „Ghosts XIV”
- Nine Inch Nails – „We’re In This Together”
- Sephiroth – „Uthul Khulture”
- Skyforger – „Long Dance”
- Varttina – „Linnunmieli”.
Testy praktyczne
Po słuchawkach przeznaczonych na ulicę najczęściej można się spodziewać dźwięku mocno nastawionego na bas. Jest w tym pewna logika, większość nabywców właśnie ten podzakres lubi najbardziej. Niemniej praktyka pokazuje, że w przypadku tych drogich słuchawek nausznych, kosztujących około tysiąca złotych, dźwięk jest bardziej zrównoważony. Zawsze witamy to z otwartymi rękoma, bo nie tylko basem człowiek żyje, pozostałe fragmenty słyszalnego pasma są równie ważne. To najczęściej one robią różnicę.
Jednakże w modelu SE-MX9 konstruktorzy mocno wyeksponowali właśnie najniższe składowe dźwięku. Nie mamy im tego za złe, zresztą jest wiele drogich „basowych” słuchawek, które naprawdę lubimy. Chodzi o to, że produkt Pioneera nie zapewnia wiele więcej, i to jest jego największa bolączka. Basy pomimo słyszalnego podbicia są dobrej jakości: odpowiednio zwarte, o niezłej, zaokrąglonej fakturze, nieprzesadzone w wyższych rejestrach. Problem zaczyna się nad nimi.
Średnie fragmenty pasma są mocno wycofane, schowane w głębi sceny, tak że przekazowi brakuje wyrazistości. Wycofane są także wyższe rejestry średnich tonów oraz tony wysokie – można zapomnieć o czymś takim jak szczegółowość. Odsłuch męczył i mieliśmy nieodparte wrażenie, że od wydarzeń na wirtualnej scenie oddzielało nas kilka grubych koców. Konstrukcja przestrzeni dźwiękowej również pozostawia wiele do życzenia. Przede wszystkim jest ona wąska i w wyniku odsunięcia średnich części pasma od słuchacza sprawia wrażenie przesadnie głębokiej.
W sieci można znaleźć pomiary charakterystyki modelu SE-MX9. Normalnie nie zwracamy na nie uwagi i zdajemy się na własne uszy, jednakże tym razem odsłuch wypadł na tyle źle, że się zastanawialiśmy, czy może otrzymaliśmy wadliwy egzemplarz. Okazuje się, że nie: testerowi odpowiedzialnemu za wspomniane pomiary pasma przenoszenia wykres pokazał dokładnie te dołki, które my usłyszeliśmy. Nadmienimy jedynie, że jest aż 22 dB różnicy pomiędzy najniższym spadkiem a najwyższym podbiciem, które objęło, a jakże, bas (zakres 50–100 Hz). Niestety, mowa tutaj o częstotliwościach dobrze słyszalnych przez człowieka, od 80 Hz do 6 kHz. Przykładowo częstotliwości od około 1800 Hz do mniej więcej 5200 Hz zaliczają dość regularny spadek od 0 dB aż do około –16 dB (!). Podobnie dzieje się w zakresie od 9 kHz aż do 14 kHz. Tak nierówne pasmo przenoszenia w kluczowych miejscach to strzał w kolano, który efektownie urywa nogę.
Galeria
Podsumowanie
Mamy mieszane uczucia co do SE-MX9. Po wyciągnięciu ich z pudełka byliśmy przekonani, że będzie to kolejna konstrukcja, która pod jakimś względem błyszczy, wyróżnia się czymś na tle konkurencji. Wszystko wskazywało na to, że aluminiowa budowa to będzie jej naprawdę mocna strona. Jednakże nasz początkowy entuzjazm szybko ostygł po tym, jak dostrzegliśmy niestaranne wykonanie pałąka. A im dalej w las, tym ciemniej.
Po założeniu słuchawek na głowę przyszło następne rozczarowanie, bo nauszniki są nie najlepiej pomyślane. Co prawda wykonują swoje zadanie i dobrze izolują od odgłosów otoczenia, ale są za twarde. Gdyby dało się je wymienić, w ogóle byśmy tej kwestii nie poruszali. Niestety, nie ma takiej możliwości.
Na koniec największy zawód: jakość dźwięku. Słuchawki w tej cenie powinny brzmieć lepiej pod wieloma względami: średnie i wyższe tony powinny być wyrazistsze, szerokość sceny dźwiękowej – większa, podobnie jak szczegółowość brzmienia. Zawiodło zbyt wiele składowych.
Pioneer SE-MX9 nie zdoła się przebić przez mur naprawdę dobrych rywali w porównywalnej cenie. Szkoda tym bardziej, że to naprawdę ciekawie wyglądające i „pancerne” słuchawki. Wierzymy, że po kilku modyfikacjach naprawdę mogłyby pozostawić po sobie pozytywne wrażenie.
Do testów dostarczył: DSV
Cena w dniu publikacji (z VAT): 849 zł